Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Książki z zakurzonej półki: Stefan Chwin, „Esther”. Polski danse macabre

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Stefan Chwin, Esther, Wydawnictwo „Tytuł”, Gdańsk 1999
Stefan Chwin, Esther, Wydawnictwo „Tytuł”, Gdańsk 1999 fot. archiwum
Stefan Chwin mieszka i pracuje w Gdańsku. Jako pisarz, eseista, historyk literatury i wykładowca na miejscowym uniwersytecie. Niektórzy twierdzą, że to najlepszy „specjalista od stawiania niewygodnych pytań”. Problem w tym, że Chwin widzi świat jednostronnie. I do tego w sposób specyficzny. Powieści „Hanemann” i „Esther”, są tego świetnym przykładem.

Chwin napisał do tej pory ponad 30 książek. Zasłynął powieścią „Hanneman” w roku 1995. Opisał w niej szczegółowo swoje wyobrażenia na temat Gdańska z lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku. Ginące Freie Stadt Danzig i powstający na jego gruzowisku polski Gdańsk. Pełno tu opisów zamożnych niemieckich kamienic i willi, którymi po 1945 zawładnęła polska - może nie dzicz - ale na pewno kulturowo niższa nacja przesiedleńców zza Bugu. Na kartach „Hanemanna” widać późniejsze Chwinowe zauroczenie liberalnym niemieckim mieszczaństwem. Jego rzekomą wyższością moralną nad słowiańskim bałaganiarstwem. Nic dziwnego, że pisanie takie o Polakach przypadło zwłaszcza Niemcom do gustu.

Nie oznacza to oczywiście, że powieść o Gdańsku innym niż ten, który oglądamy na co dzień, nie była potrzebna. Wręcz przeciwnie - była jak najbardziej konieczna. Chwin przypomniał bowiem okrutną prawdę, którą przez 45 lat istnienia PRL komuniści usiłowali za wszelką cenę ukryć. Chwin jednak zapomniał o jednym - o tym, że Gdańsk przez większą część swych tysiącletnich dziejów należał do Rzeczpospolitej. I tym właśnie gdański autor podłożył się niemieckim nacjonalistom. Nie wiem, czy zrobił to świadomie, bo tego nie wiedział, czy raczej nie chciał wiedzieć?

W roku 1945 Gdańsk był z ducha niemiecki.

W roku 1935, w ostatnich wyborach parlamentarnych przed wojną, w Wolnym Mieście Gdańsku prawie 60 procent głosów zdobyła Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników. Polskie komitety uzyskały zaledwie 3,53 proc. głosów. Ta dysproporcja mówi wszystko. Jednak prócz Niemców i Polaków mieszkali tu przedstawiciele wielu innych narodów. I aż do lat trzydziestych XX wieku wszyscy żyli ze sobą w zgodzie. Dopiero hitlerowcy doprowadzili do tego, że w roku 1945 miasto zostało zamordowane. I ten właśnie moment przedstawił w swojej powieści Chwin. Dzięki „Hanemannowi” Chwin dostał wiele prestiżowych nagród, między innymi niemiecką nagrodę im. Gryphiusa i stał się, obok Pawła Huellego, „polskim Grassem”.

Biorąc dwadzieścia cztery lat temu do ręki powieść „Esther” sądziłem, że będzie to dalszy ciąg sagi o Gdańsku, tym nieistniejącym. Sugeruje to okładka. Sugerują ilustracje wewnątrz tomu. Jest tam wprawdzie kilka widoczków Warszawy z przełomu XIX i XX wieku, jednak reprodukcji Gdańska jest przeszło dwa razy więcej, dokładnie jedenaście. Pomyślałem więc, że może to powieść o powiązaniach Gdańska z Warszawą? Ale jakie relacje mogły łączyć te miasta w czasach, gdy oba były oddzielone od siebie kordonem granicznym?

Gdańsk, do końca II wojny światowej, zachował swoją pruskość.

Warszawa, przed rokiem 1918, była peryferyjnym miastem carstwa rosyjskiego, trzymanym żelazną ręką moskiewskich opryczników.

Chwin pisze, że port gdański przyjmował ukraińską pszenicę. W to też trudno mi jakoś uwierzyć. Pszenica ukraińska szła na Zachód przez port w Odessie. Gdańsk był za daleko, żeby opłaciło się tu transportować zboże spod Kijowa. Chwin jakby zapomniał, że po drodze było Królestwo Kongresowe z bardzo dobrze rozwiniętym rolnictwem, i że to stamtąd tysiące berlinek wyładowanych ziarnem spływało Wisłą do gdańskich spichrzów, skąd przeładowywano je na statki pełnomorskie.

Wprawdzie „Esther” to powieść, nie podręcznik historii i ekonomii, więc autor może sobie pofantazjować. Rzecz w tym, że tych fantazji u Chwina jest stanowczo za wiele. Ale o tym za chwilę…

Muszę jednak całkiem uczciwie przyznać, że „Esther” to świetnie napisana książka. Zwła­szcza w warstwie językowej. Chwin to znakomity stylista, wykazuje niebywałą dbałość o szczegóły, pielęgnuje kreowany świat, można nawet powiedzieć, że „maluje piórem”. Każda postać z tej książki jest starannie wycyzelowana. Czytając ją, wydaje się, że to drugi po „Lalce” Prusa, tak celny obraz nieistniejącej już Warszawy, tak samo nie istniejącej jak Wolne Miasto Gdańsk. Ale w miarę lektury rodzą się wątpliwości.

Dlaczego właściwie Chwin napisał „Esther”? Co chciał przez nią udowodnić czytelnikowi? Że Warszawa z okresu okupacji rosyjskiej nie była polskim miastem? Bo takie właśnie wrażenie nasuwa się z lektury powieści.

Wprawdzie narrator powieści to Polak i polska jest jego rodzina, ale już nie najbliższe otoczenie. Występują tu i Niemcy, i Żydzi, i Rosjanie. Wszyscy jako ludzie z tak zwanego „towarzystwa” - inteligentni, prawi, sympatyczni. Polaków widzi się w tle. Jakiś tłum skłębiony pod figurą Matki Boskiej z Kalwarii, jakieś ciemne typy, które wybijają szyby w oknach mieszkania solidnego handlowca, jacyś rasiści podpalający wozy cygańskie. To ma być społeczeństwo miasta, które w tym właśnie czasie, w roku 1905, po raz kolejny zerwało się do walki o wolność? To mają być Polacy, którzy walczyli w strajkach i manifestacjach o polską szkołę, aby ich dzieci nie musiały już mówić na lekcjach i na przerwach po rosyjsku? Czyżby również dla Chwina polskość była nienormalnością?

Oczywiście Warszawa nie była wówczas jednorodnie polska i jednorodnie patriotyczna. Żyła tam ogromna, zachowująca neutralność, diaspora żydowska. Było trochę, ale tylko trochę, Niemców. I byli Rosjanie. Ale ci przebywali w Warszawie na tej samej zasadzie, co Niemcy w czasach drugiej wojny światowej - byli okupantami. I żaden szanujący się Polak nie utrzymywał z nimi kontaktów towarzyskich.

Trzeba też pamiętać, że do „Kraju Przywiślańskiego” wysyłano z Rosji najgorszy element.

Porządni Rosjanie nie chcieli być ciemiężcami ujarzmionego narodu.

Panowała wtedy opinia, że uczciwego Moskala można spotkać na wschód od Smoleńska. Dziwne, że autor „Esther”, tak staranny w opisach detali geografii miasta, nic o tym nie wie.

Być może zbyt długo mieszkałem wśród Niemców, może znam ich zbyt dobrze - ich system nagradzania „pożytecznych idiotów”, ich „racjonalne” myślenie o własnej historii i metody jej kreowania, ich pogardliwy stosunek do Polaków i szerzej do Słowian, aby czytać „Esther” całkiem poważnie.

Mimo wszystko bardziej wierzę zaściankowemu patriotyzmowi Żeromskiego, niż europejskości pisarzy takich jak Stefan Chwin, czy nieżyjący już Andrzej Szczypiorski - prekursor polskiego „danse macabre”.

Nie wiem, na ile języków „Esther” została przetłumaczona - na pewno na rosyjski i niemiecki. Szkoda, tylko że nasi sąsiedzi otrzymali wypaczony obraz Warszawy okresu niewoli i wyzwolenia.

Może w Berlinie i Moskwie właśnie na taki wizerunek Polski jest zapotrzebowanie. Wszak rozmodlone męty, pijana tłuszcza i tępi rasiści idealnie wpisują się w niemieckie i rosyjskie teorie na temat Polaków.

Dziwne, że profesor Chwin nie wziął tego pod uwagę.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki