Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeby było piękniej

Dorota Abramowicz
www.dagbladet.info
Początek jest jak z powieści. W połowie lipca jasnowłosa, szczupła Christina, siedząc z narzeczonym Bennym i bratem na Lilla Torg w Malmö, omawiała przygotowania do ślubu, który miał się odbyć w przyszłym roku w czerwcu, w katedrze w Lund.

- Wszystko byłoby idealne, gdyby nie moje piersi - miała powiedzieć Benny'emu.
Wiedział, o co chodzi: Christina często powtarzała, że marzy o powiększeniu biustu. Wtedy zdecydował się w prezencie ślubnym wykupić dla niej operację plastyczną. Wybrał ofertę firmy Medica Travel, proponującej zabiegi w Polsce. Zadecydowała cena, średnio o połowę niższa niż w klinikach szwedzkich. Zapłacił 15 tysięcy złotych.

Rekonstrukcja wydarzeń z upalnego poniedziałku, 2 sierpnia, nie jest łatwa. Możemy opierać się na relacji Benny'ego, zamieszczonych w szwedzkiej prasie, oraz na mniej lub bardziej oficjalnych wypowiedziach lekarzy i pielęgniarek.

Rankiem, po godzinnym locie, lądują w Rębiechowie. O 11.30 są już przed szarym budynkiem byłego Szpitala Kolejowego przy ul. Powstańców Warszawskich w Gdańsku, stanowiącego dziś część Pomorskiego Centrum Traumatologii (PCT). Winda wiezie ich na górę, na spotkanie z lekarzem. Christina przechodzi badania, wypełnia ankietę sporządzoną w języku angielskim, w której ma podać przebyte choroby. Nie wpisuje informacji o dręczącej ją alergii i o atakach padaczki w dzieciństwie.
O godzinie 14.45 jest już na stole operacyjnym. W zabiegu uczestniczą: chirurg plastyczny, pani adiunkt na stałe zatrudniona w Klinice Chirurgii Plastycznej GUMed, anestezjolog, trzy pielęgniarki. Dwie godziny później jest już po wszystkim. Chirurg może uznać operację za udaną i spokojnie opuścić szpital.

Od tego momentu relacje zaczynają się różnić. Według lekarzy pacjentkę wybudzono po zabiegu i przekazano na salę pooperacyjną. Tam, 20 minut później, utracono z nią kontakt. Pielęgniarki jednak twierdzą, że kontaktu z Christiną nie było od początku.

- Pacjentkę trzeba było przewieźć na oddział pooperacyjny - słyszę w szpitalu. - Pielęgniarki wsiadły do windy same, ze Szwedką. Nie towarzyszył im anestezjolog. W tej windzie Christina straciła oddech. Reanimowały ją same, bez sprzętu i leków.

Nie wiadomo także, dlaczego dopiero około godziny 19 poproszono najpierw internistę, a potem neurologa o konsultację. Może pielęgniarki miały kłopoty ze znalezieniem lekarza, który - w końcu zatrudniony w publicznym szpitalu - musiał pewnie zajmować się "swoimi" chorymi.

- To tak, jakby zostawiono kobietę pod wodą - wzdycha jeden z moich rozmówców. - Neurolog mógł jedynie stwierdzić niedokrwienne uszkodzenie pnia mózgu.
O północy Christina znalazła się na oddziale intensywnej opieki medycznej (OIOM), w położonym po drugiej stronie ulicy budynku tego samego szpitala. Do dziś się nie obudziła.

Współczuję Szwedce i jej rodzinie, ale uważam, że ujawnienie i nagłośnienie tej sprawy to jak kwiat z nieba - mówi obrazowo dr Wiesław Bieńkowski, szef prywatnej kliniki chirurgii plastycznej w Bydgoszczy. - Problem komercyjnych usług chirurgii estetycznej, wykonywanych przez publiczne szpitale, jest, lekko mówiąc, nieuporządkowany.

W ostatnich dziesięciu latach liczba operacji plastycznych i zabiegów z dziedziny medycyny estetycznej rośnie w Polsce lawinowo. Niektóre źródła podają, że w ciągu roku aż pół miliona Polaków (w tym 90 proc. kobiet) decyduje się na poprawienie urody. Niekoniecznie za pomocą skalpela. Często bywa to botoks lub precyzyjne wstrzyknięcie preparatu zawierającego kwas hialuronowy. W ten sposób można nie tylko zlikwidować zmarszczki, ale także ujędrnić piersi, pośladki, łydki, a nawet powiększyć penisa.

- Doszło do wdrukowania w świadomość społeczną, że dzięki urodzie można osiągnąć większy sukces zawodowy i społeczny, że będzie nam łatwiej w życiu - mówi psycholog, dr Krystyna Kmiecik-Baran. - Służą temu programy telewizyjne, relacje z rubryk towarzyskich. Stąd wśród pacjentów chirurgów plastycznych przeważają młodzi ludzie, jeszcze na progu kariery. Z drugiej strony, niestety, jest w tym poglądzie sporo racji. Urodziwym jest łatwiej w życiu, chociaż uważam, że nie trzeba dochodzić do ideału poprzez kaleczenie się. Wystarczą bardziej konwencjonalne zabiegi.
Aby być pięknym i młodym, trzeba być także przynajmniej zamożnym. Pełny lifting twarzy kosztuje nawet 14 tys. złotych, podniesienie piersi i powiększenie implantami 13,5-15 tys. zł, operacja nosa 4,5-9 tys. zł, odsysanie tkanki tłuszczowej brzucha do 7 tys. zł.

To jednak nie odstrasza chętnych. Przykład idzie z góry. Opowieści o operacjach Michaela Jacksona i Cher przeszły już do historii. Dziś portale plotkarskie pasjonują się zabiegami Agnieszki Frykowskiej, ustami Moniki Olejnik, biustem Dody, nosem Kayah, zmianą wyrazu twarzy Edyty Górniak oraz powrotem do młodości Krzysztofa Ibisza. Przed kilkoma laty furorę robił najpierw amerykański, a potem polski program pokazujący, jak zespół specjalistów od medycyny estetycznej potrafi zmienić kobiety przeciętnej urody w miss sztucznej piękności.
Większość polskich pacjentek nadal ukrywa fakt wizyty u chirurga plastycznego, nawet przed bliskimi znajomymi.

- Nie rozmawiam na temat mojego biustu i twarzy nawet z siostrą - mówi Iwona z Gdańska, która skorzystała z zabiegu w jednej z warszawskich klinik. - Powiedziałam, że jadę na dwa tygodnie odpocząć, powiedzmy na Cypr. I proszę zmienić moje imię, bo pójdziemy do sądu.
Skargi to rzadkość.

Gorzej jest, gdy po zabiegu pojawiają się komplikacje. Tak było w przypadku mieszkającej w sąsiednim województwie Joli, która przed pięcioma laty wymieniała implanty w Gdańsku.

- Mam młodszego partnera, zależało mi na tym zabiegu - opowiada Jola. - Okazało się, że doszło do powikłań, w efekcie przez wiele miesięcy musiałam nosić w staniku specjalne wkładki, takie, jakich używają kobiety po mastektomii. To był koszmar, nie bez wpływu na moje prywatne życie. Nie zdecydowałam się jednak na złożenie skargi.

- Skargi na chirurgów plastycznych z województwa pomorskiego to rzadkość - mówi dr hab. n. med. Alicja Renkielska, konsultant wojewódzki ds. chirurgii plastycznej i zarazem kierownik Kliniki Chirurgii Plastycznej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. - Przypomi- nam sobie dwie sprawy związane z korektą powiek, byłam nawet wzywana jako świadek do sądu. Uważam, że mamy zbyt wielką łatwość wyciągania wniosków ogólnych na podstawie zdarzeń jednostkowych.
Chirurdzy plastyczni to bardzo wąska grupa zawodowa. W Polsce jest ich ok. 170, a na Pomorzu tylko 14. Jeszcze przed kilkoma laty zdarzało się, że za operacje estetyczne brali się chirurdzy bez stosownej specjalizacji albo nawet dermatolodzy. Nie zawsze operacje się udawały, sprawy były nagłaśniane.

- Dziś praktycznie nie słyszy się o podobnych przypadkach - twierdzi dr Renkielska.
Za to specjaliści medycyny estetycznej narzekają na pseudospecjalistów, psujących opinię fachowcom.

- Działamy bez skalpela, ale to nie znaczy, że nie można zrobić pacjentowi krzywdy, oszpecając go - mówi dr Andrzej Ignaciuk, założyciel Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej. - Największy problem jest z młodymi lekarzami, którzy chcą zrobić zabieg szybko i potem trzeba po nich poprawiać. Dlatego proponujemy wprowadzenie systemu weryfikacji, szkoleń i przyznawania lekarzom medycyny estetycznej certyfikatów.

Od lekarki (z certyfikatem), prowadzącej prywatną praktykę w dziedzinie medycyny estetycznej w Gdańsku, słyszę o kłopotach pacjentek kosmetyczek.

- Robią zabiegi taniej, ale to ryzykowne - tłumaczy lekarka. - Efekty? Powikłania, zakażenia, odczyny zapalne. Były też przypadki trwałego oszpecenia, gdy zamiast kwasu hialuronowego, który stopniowo wchłania się do organizmu, niefachowo zastosowano trwałe związki.

Chirurdzy krążą między szpitalami

Reportaż w szwedzkiej telewizji, pokazujący dramat Christiny i jej bliskich, sprawił, że sprawą zainteresowali się polscy dziennikarze. To oni natychmiast zacytowali wypowiedź pomorskiego lekarza wojewódzkiego, że zabieg w Pomorskim Centrum Traumatologii był nielegalny. Dr Jerzy Karpiński wyjaśnił, że Pomorskie Centrum Traumatologii nie miało zgody na wykonywanie operacji plastycznych.

- Muszę zaprotestować: nie ma nielegalnych zabiegów plastycznych na terenie województwa pomorskiego - twierdzi dr med. Alicja Renkielska. - Także w sprawie pacjentki z Malmö dokumentacja medyczna wykazuje znamiona wszelkiej legalności. Słowo "nielegalny" może odnosić się jedynie do administracyjnego uchybienia.

Na prośbę dyrekcji PCT dr Renkielska już w połowie października oceniła operację z 2 sierpnia. Uznała, że od strony chirurgii plastycznej nie można dopatrzeć się żadnych błędów.
Również miejsce, gdzie przeprowadzono operację, zdaniem pani doktor, nie powinno wywoływać kontrowersji. No bo w końcu, gdzie lepiej operować niż w szpitalu wojewódzkim z dobrze wyposażonymi salami, wykształconym personelem i oddziałem intensywnej opieki medycznej pod ręką? A że prywatnie? No cóż, w Klinice Chirurgii Plastycznej 100 proc. zabiegów to te finansowane przez NFZ. Odpłatne zabiegi z zakresu chirurgii estetycznej nie są w niej wykonywane.
Tymczasem popyt na takie zabiegi rośnie z roku na rok, a zatrudnieni w klinice lekarze wykonują też, w ramach prywatnych praktyk, zabiegi w salach operacyjnych rozrzuconych przede wszystkim w Trójmieście, operacje piersi, brzuchów, powiek, nosów i uszu.

Lepiej niż w garażu

Na liście pomorskich placówek, gdzie wykonywane są zabiegi chirurgii plastycznej, oprócz Pomorskiego Centrum Traumatologii, znajdują się m.in. także niepubliczne zakłady opieki zdrowotnej Swissmed, Perfect Medica, Clinica Medica oraz resortowy szpital MSWiA.

- Wynajmujemy po godzinie 15 salę, w której operuje dwóch lekarzy - mówi dyrektor szpitala MSWiA w Gdańsku Grzegorz Sut. - Mają założoną działalność gospodarczą, są ubezpieczeni, towarzyszą im prywatnie pracujący anestezjolog i pielęgniarki. W ramach umowy zapewniamy jedynie odpłatnie opiekę pacjentom przez 24 godziny po zabiegu. Wszystko jest legalne.
Dyrektor nie chce zdradzić, ile szpital zarabia na wynajęciu sal operacyjnych. I dziwi się, że takie gromy padają na pobliskie Centrum Traumatologii. - W końcu lepiej operować w szpitalu niż w garażu - twierdzi.

Operacje plastyczne w PCT przeprowadzano od co najmniej dwóch lat. Na pomysł sięgnięcia po "turystów medycznych" dla podreperowania finansów szpitala wpadł jej były szef, dr Mirosław Domosławski. Popełnił błąd - nie wpisał działalności do rejestru wojewody. Opierał się na interpretacji przepisów autorstwa znanego twórcy reformy samorządowej, Michała Kuleszy, który uznał, że szpital publiczny może pobierać opłaty od prywatnych pacjentów. Szpital zarabiał na tym co najmniej milion złotych rocznie, a dyrekcja w gazetach chwaliła się sukcesami finansowymi. W grudniu ub. roku dyrektor - po przesłaniu do Urzędu Marszałkowskiego przez CBA raportu pokontrolnego - został zawieszony, a w sierpniu br. zarząd województwa, jako organ nadzorujący szpital, zadecydował o powołaniu nowej dyrekcji.

Dziś wicemarszałek Leszek Czarnobaj utrzymuje, że prywatna chirurgia plastyczna działała w PCT nielegalnie.

- Dyrektor Domosławski dwukrotnie występował o zgodę i dwukrotnie mu odmówiono - twierdzi Czarnobaj. - Tego typu działalność była niezgodna z prawem. I między innymi dlatego pan Domosławski nie jest już dyrektorem.

Okazało się, że pieniądze za zabiegi dzieliły się na te oficjalne, udokumentowane fakturami i pokwitowaniami i na te bez faktur i pokwitowań. Na razie mówi się o "nieczytelnych finansach".
Marszałek informuje, że jeśli prywatny pośrednik od turystyki medycznej, z którym na początku listopada szpital zerwał umowę, będzie chciał odszkodowania, to zarząd wystąpi z roszczeniami do tych, którzy chirurgię plastyczną do PCT wprowadzili. Czyli w domyśle - do dr. Domosławskiego.

Woda na młyn wrogiej propagandy

Właściciel prywatnej kliniki chirurgii plastycznej w Bydgoszczy, dr Wiesław Bieńkowski zgadza się z opinią, że zabiegi był nielegalne. Tylko argumenty ma nieco inne niż marszałek.

- Publiczny szpital, pracujący za pieniądze podatników, w tym także moje, wykonuje operacje, za które nie płaci podatków - wyjaśnia. - Wykorzystuje do tego publiczny sprzęt i zatrudnionych pracowników. Poza tym, jak to jest z ubezpieczeniem? Ja płacę 40 tys. zł obowiązkowego ubezpieczenia od ryzyka powikłań, a czy oni płacą?

Płacą, ale mogą mieć kłopoty, jeśli sąd uzna, że rodzinie Szwedki należy się odszkodowanie. Ubezpieczenie może nie objąć zabiegów z chirurgii plastycznej, która nie była wpisana do rejestru działalności PCT. Problem w tym, że szpital w umowie z pośrednikiem zobowiązał się do odpowiedzialności za zabieg i opiekę nad chorą.

Jest jeszcze jeden kłopot. Artykuły o Szwedce pojawiają się w przeddzień wielkiej polskiej akcji promującej nasze usługi medyczne za granicą. Patronuje temu nasze Ministerstwo Infrastruktury, a pieniądze na reklamę ma dać Unia Europejska. I jak tu teraz promować polską medycynę w Skandynawii?

- To woda na młyn dla czarnego PR - przyznaje Andrzej Sokołowski, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Niepublicznych.
Przed pięcioma laty w Szwecji ukazała się seria artykułów, pokazujących mizerię w polskiej służbie zdrowia. Ilustrowano je zdjęciami brudnych szpitali i przychodni, starych koców na łóżkach, sal bez sprzętu. Na celowniku był Szczecin, wówczas zagłębie polskiej taniej chirurgii kosmetycznej, gdzie pielgrzymowali Szwedzi po większe piersi za jedną czwartą ceny. W efekcie małe gabinety w Szczecinie poupadały.

W ub. roku Brytyjski Związek Chirurgów Plastycznych oświadczył, że zaobserwowano wzrost liczby pacjentów narzekających na powikłania po operacjach plastycznych wykonanych poza granicami Wielkiej Brytanii. Jeden z chirurgów oświadczył, że był świadkiem 16 takich przypadków, będących efektem turystyki medycznej. Wśród krajów, z których pochodzi najwięcej "nieetycznych ofert", wymieniano Polskę.

Na razie w Gdańsku trwa szukanie winnych i rozliczanie za zabieg z sierpnia. Przed dwoma dniami wicemarszałek Czarnobaj obiecał, że nowe władze szpitala "zaoferują wsparcie" bliskim Christiny.
Ona sama pewnie o tym wszystkim już się nie dowie. Lekarze określają jej stan jako wegetatywny, co oznacza, że doszło do nieodwracalnego uszkodzenia mózgu. Jeśli nie zdarzy się cud, Christina z nowymi piersiami, zamówionymi w Gdańsku będzie spać aż do śmierci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki