Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strzały zza ucha. Zimne i gorące wojny Reagana, Trumpa i Bidena. Felieton Krzysztofa Marii Załuskiego

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Official White House Photo by Peter Souza, Shealah Craighead, Adam Schultz
W niedzielę 6 lutego minęła 111. rocznica urodzin Ronalda Reagana. Tej samej nocy miałem sen. Niestety nie taki, jaki ten, który przyśnił się Martinowi Lutherowi Kingowi. Wręcz przeciwnie… Śniło mi się, że 13. lutego nad ranem wybuchnie wojna rosyjsko-ukraińska. Dziś jest środa i nic się nie dzieje. Prorokiem więc nie zostanę. Na szczęście. Wyglądać też na to, że Rosjanie przeszarżowali w swoich żądaniach wobec Zachodu. Co cieszy, tym bardziej, że do tej pory euroamerykańscy dyplomaci w świecie nowej, wielobiegunowej rzeczywistości geopolitycznej, nie radzili sobie zbyt dobrze.

Co łączy Ronalda Reagana, Donalda Trumpa i Joe Bidena? To, że każdy z nich miał swoją zimną wojnę… Dwaj pierwsi byli republikanami. Trzeci - obecnie panujący - jest demokratą. Wrogiem Ameryki Reagana był Związek Sowiecki. Trump darł koty głownie z Chińczykami. Biden ma na karku i Chińczyków, i Rosjan.

Reagan - diabeł wcielony

Gdyby wielkość polityka można było zmierzyć natężeniem nienawiści do niego jego wrogów, to Reagan byłby bezsprzecznie jednym z najwybitniejszych prezydentów USA. I notabene nim był… I to nie tylko dlatego, że lewacy nazywali go „diabłem wcielonym”, przypisywali rasizm i manię wielkości oraz wspieranie prawicowych dyktatur i brak empatii dla chorych na AIDS. Reagan był po prostu mężem stanu, który potrafił zdefiniować „imperium zła” i przejść do historii jako jego pogromca. Był także politykiem, który na kilka dekad powstrzymał pochód neomarksizmu.

Dla Reagana komunizm był synonimem łajdactwa absolutnego – jednoznacznikiem państwowej amoralności, zniewolenia, tyranii i opresji. Reagan wierzył w indywidualną wolność i samostanowienie jednostki. Nie rozumiał, jak można swobodę złożyć na ołtarzu komunistycznej utopi. Związek Sowiecki - z jego zbrodniczą, leninowską ideologią - uważał za największe zagrożenie dla światowego pokoju. Dlatego zakładał, że Stany Zjednoczone muszą za wszelką cenę utrzymać dominację militarną nad blokiem sowieckim. Nie pragnął jednak zwycięstwa w tej wojnie. Chciał tylko bezkrwawo ją zakończyć. 

Na krawędzi III wojny światowej

W latach 1981 – 1989 administracja amerykańska prowadziła wyjątkowo twardą i konsekwentną politykę wobec Sowietów. Była to gra, która o mały włos nie spowodowała katastrofy nuklearnej… W tym czasie USA wspierały, zarówno finansowo, jak i militarnie, państwa i organizacje walczące ze światowym komunizmem. To Reagan rozpoczął wyścig zbrojeń, który zmiótł prosowieckie reżimy w Europie Środkowo-Wschodniej. Przewagą militarną i ekonomiczną wymusił na Kremlu dialog, który doprowadził do „pierestrojki” i rozwiązania Związku Sowieckiego. Dzięki jego polityce Polska i inne kraje Europy Wschodniej uzyskały pełną suwerenność, a Republika Federalna Niemiec wchłonęła Niemiecką Republiką Demokratyczną.

40. prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki zmarł 5 czerwca 2004 roku. Została po nim pamięć i wdzięczność. Jednocześnie z każdym rokiem rosła do niego nienawiść radykalnej lewicy. Powstawały kolejne antyreaganowskie mity, pęczniała agresja. W 2013 roku „nieznani sprawcy” zdewastowali pomnik prezydenta USA i papieża Jana Pawła II, stojący w parku na gdańskim Przymorzu. W maju 2019 ten sam pomnik „jacyś” wandale oblali czerwoną farbą... W październiku 2020 roku zniszczono z kolei warszawską statuę Reagana.

Uczyńmy Amerykę znowu wielką

20 stycznia 2017 roku zaprzysiężony został 45. prezydent Stanów Zjednoczonych. Był nim Donald Trump, który do wyborów szedł ze sloganem „Make America Great Again”. Nie on bynajmniej był autorem tego hasła. Wymyślił je Ronald Raegan…
Trump chciał być kontynuatorem polityki swojego wielkiego mentora. Niestety mu się to nie udało. Trudno powiedzieć, czy Trumpowi zabrakło talentu, czy do klęski przyczynili się sprawniejsi i bardziej bezwzględni niż za czasów Reagana, demokratyczni przeciwnicy. Poza tym zimna wojna z Chińską Republiką Ludową, to nie to samo, co zapasy z geriatryczną kliką rządzącą pod koniec lat 80. Związkiem Sowieckim.

Doktryna polityczna Trumpa zakładała, że każde państwo powinno na pierwszym miejscu stawiać swoje interesy narodowe. Takie stanowisko było sprzeczne z wizją Reagana, który łączył klasyczny realizm z liberalnym internacjonalizmem. Reagan widział bowiem w ZSRR „systemowe zło, które pozbawia obywateli praw człowieka”, natomiast Trump w Chinach dostrzegał jedynie „ekonomicznego konkurenta”. 

Reagan prawa człowieka cenił ponad wszystko, bo w jego mniemaniu prawa te wynikają wprost z amerykańskiej odpowiedzialności za bycie największą potęgą świata. Uważał ponadto, że gdyby Ameryka prowadziła zimną wojnę wyłącznie w oparciu o swój interes narodowy, to zatraciłaby moralny cel walki, którym było zniszczenie opresyjnego państwa, działającego bez akceptacji swoich obywateli. 

Uczeń nie przerósł mistrza

Prawa człowieka dla Donalda Trumpa nie były dobrem nadrzędnym. Trump nie brał także pod uwagę moralnego kontekstu swoich działań przeciwko Chinom. W relacjach nimi nie potrafił - tak jak zrobił to Reagan z ZSRR - rozładowywać napięcia militarnego poprzez dialog gospodarczy, na bazie którego można byłoby podjąć próbę budowy porozumienia. Dzięki takim właśnie negocjacjom Sowieci zdobyli się na przeprowadzenie reform. Chińscy przywódcy, przyciskani przez Trumpa do ściany, na żadne eksperymenty się nie zdecydowali. Mało tego, Trump swoją agresywną polityką wzmógł jeszcze bardziej dzielące oba mocarstwa antagonizmy – zderzał zachodnią demokrację z azjatyckim despotyzmem i wolnorynkowy kapitalizm z centralnie sterowanym komunizmem… Zanegował także chińskie poczucie godności i tożsamości.

Trump nie potrafił wznieść się do poziomu Reagana. Być może gdyby przyswoił sobie jego umiejętność odczytywania emocji chińskich decydentów i płynnie przeszedł od twardej polityki do wyrafinowanej dyplomacji, uniknąłby kolejnej zimnej wojny. On jednak wybrał rozwiązania konfrontacyjne, przez co doprowadził do sytuacji patowej, w której zarówno amerykańscy, jak i chińscy politycy, poczuli się mało komfortowo. 

Być może gdyby w 2020 roku wygrał wybory prezydenckie, to pojedynek z Chińczykami zakończyłby się happy endem. Ale przegrał, dzięki czemu cały polityczny bałagan spadł na głowę jego następcy. Globalnej katastrofie, jaką z pewnością byłby otwarty konflikt z ChRL, musi teraz zapobiec 46. prezydent USA, Joe Biden. Przybierający ostatnio na sile kryzys rosyjsko-ukraiński na pewno mu tego zadania nie ułatwi.

Biden poszedł drogą Trumpa

W swoim pierwszym przemówieniu przed Kongresem USA prezydent Biden oznajmił, że XXI wiek będzie wiekiem rywalizacji amerykańsko-chińskiej o prymat nad światem. Na reakcję ​​sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Chin nie trzeba było długo czekać. Xi Jinping zapowiedział, że ci, którzy spróbują nękać jego kraj, rozbiją sobie głowę na Wielkim Murze. 
Ta wypowiedź chińskiego przywódcy wpisała się niemal idealnie w lansowane w Pekinie hasło, że wiek XIX należał do Brytyjczyków, XX do Amerykanów, zaś XXI będzie stuleciem Państwa Środka. Xi Jinping nie pozostawił także złudzeń co do tego, że USA i ChRL znajdują się w stanie zimnej wojny, a w razie intensyfikacji amerykańskiej obecności w chińskiej strefie wpływów, może dość do wybuchu prawdziwej wojny.

W ten sposób Biden na samym początku swojej prezydentury zapędził amerykańską politykę zagraniczną w dyplomatyczny ślepy zaułek. Stawiając chińskich przywódców pod murem zmarnował, podobnie jak Trump, najważniejszą lekcję z prezydentury Reagana – zamiast ożywić dialog z reformatorami i wykorzystać podziały w kierownictwie KPCh do manipulowania wewnętrznymi antagonizmami, skoncentrował się na budowaniu legendy rzekomego chińskiego zagrożenia dla świata, notabene niezrozumiałego dla większości europejskich polityków. Niepomny doświadczeń Reagana, że konfrontacji bezwzględnie musi towarzyszyć dialog, doprowadził również do utraty swojej własnej wiarygodności.

Melvyn Leffler, amerykański politolog specjalizujący się w historii zimnej wojny z lat 1947–1991, podsumowując cechy charakteru Ronalda Reagana pisał: „Jego inteligencja emocjonalna była ważniejsza niż przygotowanie wojskowe; jego wiarygodność polityczna w kraju była ważniejsza niż ofensywa ideologiczna za granicą; a jego empatia, grzeczność i wiedza były ważniejsze niż podejrzliwość”.

Według Lefflera, Reagan był jednocześnie jastrzębiem i gołębiem. Obecny prezydent USA – jak na razie – nie jest ani jednym, ani drugim. Biden nie ma także dyplomatycznych uzdolnień i emocjonalnej inteligencji Reagana. Te braki skrzętnie wykorzystują nie tylko Chińczycy, lecz także coraz śmielej Rosjanie.

Doktryna Sonnenfeldta

Reagan i Trump mieli po jednej zimnej wojnie. Biden ma dwie: chińską i rosyjską. Na początek kadencji przytrafiły mu się jeszcze wojna afgańska i kryzys w Kazachstanie. Zwłaszcza ekspresowy marsz Talibów na Kabul i problemy z ewakuacją amerykańskiej armii obnażyły słabość jego administracji.

Trump nazwał porażkę Bidena „najgłupszym ruchem w historii" Ameryki. Wytknął swojemu następcy i jego generałom, że koncentrują się bardziej na propagowaniu lewicowej ideologii niż bezpieczeństwie państwa, i że Ameryka w oczach całego świata wygląda tak, jakby rządzili nią głupcy i „słabi, żałośni ludzie, którzy nie mają pojęcia, co robią”. Ucieczka z Kabulu była wizerunkową katastrofą nie tylko USA. Była klęską całego Zachodu. Klęska tak dotkliwą, że partnerzy z NATO zaczęli stawiać sobie pytanie o wiarygodność amerykańskiego sojusznika, a wrogowie Zachodu – widząc ten ferment – postanowili przetestować możliwości obronne USA i NATO w innych częściach globu. 

W momencie, gdy w Afganistanie upadała demokracja, Amerykanie najpierw zgodzili się na ukończenie gazociągu Nord Stream 2, który jest śmiertelnym zagrożeniem dla Ukrainy i poważnym niebezpieczeństwem dla innych państw Europy Wschodniej, a następnie nie zareagowali na fakt, że prorosyjscy separatyści na wschodzie Ukrainy rozpoczęli rozmieszczanie ciężkiego uzbrojenia wzdłuż linie demarkacyjnej. Biden nie zwrócił także uwagi na interwencję wojskową w Kazachstanie przeprowadzoną przez Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, zdominowaną przez Rosjan… I najprawdopodobniej te właśnie wydarzenia zachęciły Władimira Putina do agresywnych kroków wobec Ukrainy.

Bidenowi, jak na razie wszystko wymyka się z rąk. Trudno powiedzieć, czy dzieje się tak dlatego, że jest marnym politykiem, czy jego problem polega również na tym, że świat przestał być dwubiegunowy – Biden prócz zimnej wojny z Chińczykami, lada chwila może mieć całkiem gorącą wojnę z Rosjanami, którzy od upadku ZSRR zdążyli się już otrząsnąć i najwyraźniej mają ochotę napaść na swoich sąsiadów.

To, że jeszcze tym razem Amerykanie poradzą sobie z Rosją jest niemal pewne. Pytanie tylko, czy Biden pójdzie drogą Reagana i spróbuje Rosję ucywilizować, czy wybierze „doktrynę Sonnenfeldta” i – aby uniknąć wybuchu III wojny światowej – odda ponownie narody Europy Wschodniej pod panowanie Rosji?

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki