Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Rusiecki: Pożegnanie winno być z klasą [KOMENTARZ]

Rafał Rusiecki
Fot. Sylwia Dąbrowa
Rozstania z głównymi sponsorami, wraz z kibicami klubów, przeżywałem w Trójmieście już kilkakrotnie. Nigdy nie jest to miłe wydarzenie. Scenariusz jest zawsze podobny. Najpierw szok, później pojawiają się pytania dlaczego, następnie jest próba mobilizacji i zwarcia szyków, ale finał z grubsza ten sam - osuwanie się w nicość na sportowej mapie Polski.

Często zastanawiamy się, jaki model funkcjonowania klubu jest najlepszy. Czy taki oparty na wielu małych sponsorach, którzy wręcz symbolicznie, ale cyklicznie dorzucają się do kasy? Czy taki, gdzie jest jeden solidny mecenas dający niemal na wszystko? Wbrew pozorom, po przemyśleniu, gotowej i szybkiej odpowiedzi na to wciąż nie mam. I prawdopodobnie mieć nie będę.

Są działacze energiczni, którzy potrafią w oparciu o małych przedsiębiorców zbudować klub i jego reprezentatywną część - pierwszy zespół. W tym przypadku mamy jednak barierę w postaci pewnego poziomu sportowego. Co do zasady, najlepsi sportowcy z roku na rok chcą zarabiać coraz więcej. Dotyczy to wszystkich dyscyplin. Kluby stworzone z małego biznesu takich zatrudnić nie mogą. A jeśli to robią, wbrew logice, to często wpadają w spiralę długów.

Są też menedżerowie, którzy są dobrymi księgowymi i potrafią rozdysponowywać duże budżety budowane we współpracy z potężnymi firmami. Zatrudniają gwiazdy, mierzą się z wielkimi oczekiwaniami kibiców. Taka funkcja łatwa nie jest, bo wiąże się z niepoliczalnym przecież stresem. Historia pokazuje jednak, że często tym menedżerom brakuje planu B. A jeśli nawet go mają, to w praktyce okazuje się on niewykonalny.

Używając sportowej terminologii, na naszym pomorskim podwórku głównymi rozgrywającymi w sportowym mecenacie są Grupa Energa i Grupa Lotos. Rokrocznie przekazują one na konta różnych klubów i związków kilka, a nawet kilkanaście milionów złotych. Dla zwykłego Kowalskiego to pieniądze kosmiczne. Dla nich to ułamek tego, co wypracowują pracownicy tych potężnych firm z sektora energetycznego. Jasne więc jest, że polityka sponsoringu tych dwóch firm na przestrzeni ostatnich lat wpływała na nastroje kibiców sympatyzujących z konkretnymi dyscyplinami.

Przykłady można mnożyć. Często finał rozstania bywał dramatyczny. Siatkarska Gedania bez Energi (ale także bez odpowiedniej hali) już od lat nie ma seniorskiej drużyny. Koszykarki z Gdyni bez Lotosu nie są w stanie zbliżyć się do medali mistrzostw Polski, które wcześniej zdobywały przecież seryjnie. Hokeiści Stoczniowca bez Energi nie byli w stanie utrzymać pierwszego zespołu. Następca, czyli MH Automatyka, też nie ma lekko i mozolnie musi odbudowywać męski hokej na poziomie PHL.

Ciekawym przykładem jest tutaj żużlowe Wybrzeże, które wcześniej od Lotosu uzależnione było bardzo mocno. Dopiero pod wodzą Tadeusza Zdunka klub postawił na budowę budżetu w oparciu o siłę wielu małych przedsiębiorców. I na zapleczu ekstraligi ten model się sprawdza. Za Lotosem raczej nikt nie tęskni. Z drugiej jednak strony nierealne wydaje się by Wybrzeże, po upragnionym awansie do krajowej elity, było konkurencyjne z najsilniejszymi w takim właśnie modelu finansowania.

Paliwowy koncern przeszło rok temu odpuścił sobie finansowanie piłkarzy Lechii Gdańsk. Właściciele klubu robili dobre miny do złej gry. Nie można przecież powiedzieć, że byli tym zachwyceni. Tutaj jednak rękę wyciągnęła Energa, która mocniej zaakcentowała swoją obecność i wsparcie dla biało-zielonych.

Nie trzeba być jasnowidzem, żeby nie zauważyć, że ostatnia zmiana polityki marketingowej Grupy Lotos wobec siatkówki w Gdańsku ma polityczne podłoże. Wysoko postawieni panowie z jednej partii chcą pokazać tym w terenie z drugiej partii, że niewiele znaczą. Trudno doszukiwać się tutaj innego wyjaśnienia. Lotos ma się przecież dobrze, o czym w weekendowym wydaniu informował Państwa na naszych łamach prezes Marcin Jastrzębski.

Chciałbym wierzyć w to, że Trefl Gdańsk poradzi sobie bez Lotosu. Chciałbym, ale niestety nie mogę. Tak jak wspomniałem, widziałem już efekty takich rozstań. A to akurat rozstanie jest wyjątkowo bez klasy. Powodowany kaprysem mecenas raczył bowiem przez media, a dokładnie Polską Agencję Prasową, poinformować środowisko siatkarskie, że nowa umowa nie zostanie podpisana. Zrobił to na niespełna miesiąc przed startem rozgrywek sezonu 2017/2018. Rozgrywek, do których klub już się przygotował, podpisał profesjonalne kontrakty z ciekawymi i znanymi siatkarzami.

Co dalej? Bylejakość. Atom Trefl Sopot też nie dał rady bez Polskiej Grupy Energetycznej. Gra dalej, ale od tego sezonu w Krakowie.

TOP sportowy: zobacz hity internetu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki