Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wolno uwalniać konopi

Marcin Mindykowski
Karolina Misztal
Przede wszystkim należy chronić dzieci i młodzież - mówi o problemie miękkich narkotyków Barbara Labuda, była minister w kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego, w rozmowie z Marcinem Mindykowskim

W dyskusji nad legalizacją miękkich narkotyków już nie tylko posłowie Ruchu Palikota, ale tak-że światowi nobliści - w tym Lech Wałęsa i Wisława Szymborska - postulują zmianę dotychczasowej polityki narkotykowej. Co Pani na to?

Ten list, podpisany przez różne światowe osobistości, rzeczywiście pokazuje, że zmieniła się postawa części opinii publicznej wobec tzw. taktyki represywnej, czyli polityki ścigania za posiadanie nawet małej dawki narkotyku. Ja bym się jednak nad tym zastanowiła. Bo jeśli chodzi o przypadek Polski, to w ostatnich latach nie wzrosła liczba osób uzależnionych od narkotyków, a ten biznes wcale tak bardzo się nie rozrósł. Sytuacja się po prostu ustabilizowała.

Pies na narkotyki

To Pani, jako autorka obowiązującej ustawy z 2000 ro-ku o przeciwdziałaniu narkomanii, jest dziś na celowniku zwolenników legalizacji czy depenalizacji narkotyków.

Nie pracowałam przy tej ustawie bezpośrednio, ale moje akcje - w tym wielka kampania antynarkotykowa - wpłynęły na jej powstanie. Zyskały one poparcie wielu posłów, a przede wszystkim rodziców, którzy jako silni lobbyści wymusili po-wstanie ustawy, która w końcu to ureguluje. Bo przypominam, że przez całe lata istniała w tej sferze całkowita bezkarność. Do 2000 roku w Polsce można było praktycznie brać, co się chce, bo nie było żadnych ustaw zniechęcających czy karzących za branie narkotyków. I to stało się potężnym bodźcem stymulującym działalność dystrybutorów i producentów narkotyków. Dopiero ta ustawa to uregulowała - i w efekcie ten rynek został powstrzymany.

Oponenci tej ustawy uważają, że jej błędem było zrównanie użytkowników i dilerów oraz surowa sankcja za korzystanie z miękkich narkotyków, w tym marihuany - do trzech lat pozbawienia wolności.

Ciągle mówi się tylko o tym jednym instrumencie, jakim jest karanie i wsadzanie do więzienia. Tyle że to są bzdury, że masowo zamyka się wszystkich, którzy palą marihuanę. Gdyby tak było, trzeba byłoby dobudować nowe więzienia. Poza tym w tej ustawie nie zastosowano tylko jednego narzędzia represji czy szerzej - zniechęcenia do brania narkotyków! Ona daje wymiarowi sprawiedliwości do ręki wachlarz możliwości. Równie dobrze kogoś zatrzymanego z jedną dawką można zwolnić i nie wszcząć wobec niego żadnego postępowania albo warunkowo je zawiesić. A jeśli ktoś jest osobą ewidentnie uzależnioną i został po raz kolejny zatrzymany, jest zachęcany, by poddał się leczeniu. Bo w Polsce nie ma przymusu leczenia - chory musi wyrazić na nie zgodę.

Do palenia marihuany otwarcie przyznają się osoby publiczne, artyści czy politycy, ostatnio ci z Ruchu Palikota. W dyskusji po exposé premiera poseł tej partii Andrzej Rozenek stwierdził, że zwolenników legalizacji i użytkowników miękkich narkotyków jest w Polsce 800 tysięcy.

Myślę, że to możliwe. To, że od zarania dziejów ludzie lubią sięgać po różne stymulanty, czasem niszczycielskie, mieści się w naturze ludzkiej. W Polsce są osoby, które regularnie biorą jakieś narkotyki. W 2000 roku było to ok. 10 procent studentów i licealistów. W okresie egzaminów liczba osób, które sięgały po narkotyki jako stymulant - uszkadzający mózg i grożący zniszczeniem zdrowia - jeszcze wzrastała, do 30 procent. Uznałam to wtedy za szokujące i przerażające dane. Dlatego na prośbę rodziców państwo polskie przyjęło zasadę, że narkotyki są czymś złym, nielegalnym. I ta polityka się sprawdza, bo - choć narkotyków jest coraz więcej - nie nastąpił wzrost ich spożycia.

Nie rozważała Pani określenia w gramach dopuszczalnej dawki narkotyków posiadanej na własny użytek? Dziś postulują to m.in. Ryszard Kalisz i Marek Balicki z SLD.

Berlinka to "droga śmierci"

Problem polega na tym, że codziennie rodzą się nowe narkotyki, a niekaranie za posiadanie jednej dawki równa się dostępowi do wszystkich narkotyków w jednej dawce. Czyli sytuacji sprzed 2000 roku, kiedy to wszystko było legalne - co doprowadziło do rozpanoszenia się biznesu narkotykowego i dynamicznego rozrostu narkomanii w Polsce. Przede wszystkim uważam jednak, że trzeba robić wszystko, żeby chronić dzieci i młodzież przed uzależnieniem. I moim zdaniem jedną z form ochrony jest powiedzenie, że ten produkt jest szkodliwy i że jego produkcja i dystrybucja jest zakazana. Jeśli ktoś wymyśli lepszy sposób - proszę bardzo. Ale puszczenie narkotyków na wolny rynek, pod pretekstem że walka z nimi jest bardzo kosztowna, jest chyba zbyt beztroskie.

Zwolennicy tego rozwiązania wskazują, że pozbawiłoby to dochodów mafie i gangi, które dziś są monopolistami w handlu narkotykami.

Obawiam się, że jeśli otworzy się wolny rynek narkotyków, nie zlikwiduje to wcale nielegalnego biznesu. Tak jest np. w Holandii, gdzie obok legalnych coffee shopów, nadal istnieje dobrze funkcjonujący rynek nielegalny. Po drugie, to jednak byłby sygnał - zwłaszcza dla młodych ludzi - że jest to produkt akceptowany, że jest na niego przyzwolenie.

Tu pojawia się argument, że kontrola dystrybucji narkotyków przez państwo pozwoliłaby na pieczę nad ich jakością, np. eliminację skażonego to-waru. I zasiliłaby budżet państwa - jak akcyza z alkoholu.

Jeśli patrzeć na to tylko w kategoriach biznesowych, być może, ale trzeba byłoby zbudować całą osobną gałąź kontroli i dystrybucji narkotyków. Wielki państwowy przemysł produkcji narkotyków. Brzmi to trochę paranoicznie i nie wiem, czy społeczeństwo by się na to zgodziło. A obok tego i tak istniałby przecież przemysł nielegalny, który by z nim konkurował i produkował inne narkotyki. Drugie tyle pieniędzy mu- siałoby pójść na kontrolowanie narkotyków, sprawdzanie ich jakości, śledzenie i ściganie ich nielegalnego obrotu, ograniczanie dystrybucji. Bo rynek ma to do siebie, że musi być ekspansywny. A brak kontroli nad tym jest zabójczy, co pokazała sprawa z dopalaczami.

Są kraje - Holandia, Czechy - które na legalizację miękkich narkotyków się zdecydowały.

Ale nie na dystrybucję i produkcję narkotyków, które nadal są tam nielegalne! Niekaralne jest tam jedynie palenie marihuany w coffee shopach i sprzedawanie jej w małych dawkach. Zresztą w Holandii i od tego się odchodzi - zamykane są kolejne coffee shopy. Ale zauważmy też, że w świecie budujemy dzisiaj kulturę niepalenia papierosów, krajów wolnych od dymu. I my - ale także Czesi - na przekór tym tendencjom postulujemy teraz legalizację palenia marihuany. Oczywiście, zapewne w wyodrębnionych miejscach, przestrzeniach. Tyle że wszyscy wokół stają się jej biernymi palaczami. A ja nie chcę, żeby mój wnuk był biernym palaczem marihuany.

Swój sprzeciw wobec legalizacji argumentuje Pani ochroną najmłodszych. Ale legalizację narkotyków forsują dziś dorośli ludzie, którzy ujmują ten problem w ramy dyskusji o swobodach obywatelskich.

Jeśli znajdzie się dobre rozwiązanie, które pozwoli tę potrzebę - nawet niszczycielską, ale związaną ze swobodą ludzi do uzależnienia się, o ile tak pojmują wolność osobistą - skanalizować, to proszę bardzo. Uważam, że dorośli mają prawo do błędów i popełniania głupstw, nawet jeśli mnie to zasmuca. Nie mam dla nich pogardy czy niechęci i nie chcę ich wszystkich surowo karać - raczej im współczuję. Moim priorytetem jest tylko to, żeby oszczędzić dzieci. Wynaleźć taki sposób, żeby dzieci i młodzież, które nie chcą narkotyków, nie spotkały się z zachętą, pokusą niszczenia zdrowia.

Byłoby to możliwe - przekonują zwolennicy legalizacji - gdyby ogromne kwoty, jakie państwo traci na nieskuteczną walkę z narkotykami, przeznaczyć na profilaktykę.

Postulat kampanii informacyj-no-profilaktycznej jest jak najbardziej słuszny, tylko dlaczego nie robi się tego już teraz? Przecież nie można rozpocząć edukacji dopiero wtedy, kiedy marihuana będzie legalna! Po mojej kampanii - podczas której weszliśmy do wszystkich szkół w Polsce - zupełnie tego zaniechano. Po prostu brakuje na to pieniędzy. A szkoda, bo np. w Wielkiej Brytanii - jednym z krajów, gdzie stopień spożycia narkotyków jest najwyższy w Europie - prowadzone stale i systematycznie kampanie spowodowały poważny spadek odsetka uzależnionych.

Powraca też argument, że ta restrykcyjna polityka antynarkotykowa jest dowodem niekonsekwencji, skoro legalny jest dużo bardziej szkodliwy 45-procentowy alkohol.

Za jednego jointa prokurator nie będzie ścigał

Ja bym jednak rozróżniła alkohol od narkotyków, bo skutki brania niektórych narkotyków są dużo bardziej szkodliwe. Po pierwsze, uzależnienie od nich jest bardzo szybkie, czasem natychmiastowe. Po drugie, często powodują one w organizmie straszne zniszczenia, których wódka nie byłaby w stanie wywołać nawet po 15, 20 latach picia. Po trzecie wreszcie, jest niewiele osób uzależnionych od alkoholu, które są w stanie zabić za dawkę. A narkotyki coś takiego wywołują. One niszczą nie tylko system neurologiczny, ale też system moralny - odróżniania dobra od zła. W przypadku narkomanii cała rodzina jest ciężko chora - to jest jak rak, który niszczy tkankę wo-kół. Narkomanowi nie można ufać, bo dla narkotyków jest w stanie zrobić wszystko: okraść rodzinę, sprzedać się na ulicy za dawkę, zabić. Choć oczywiście z alkoholem też tak bywa.

Zwolennicy znów kontrują, że alkohol często wywołuje agresję, a marihuana tonizuje nastroje, wycisza, uspokaja.

To prawda. Dlatego marihuana jest używana np. w celach medycznych. Ale to tylko jeszcze jeden dowód na to, że jest środkiem powodującym wielkie zmiany w organizmie. Ow-szem, one mogą służyć zmniejszeniu bólu, polepszeniu na-stroju, ale równie dobrze mogą mieć uboczne skutki niszczycielskie. I można jedynie rozważać, gdzie tkwi mniejsze zło w zażywaniu marihuany.

Obecne prawo jest jednak dla policji pokusą zwiększenia wykrywalności przestępstw. Łatwiej złapać nastolatka z jointem niż dilera, nie mówiąc już o seryjnym mordercy.

W 2005 roku wyjechałam do Luksemburga, żeby objąć tamtejszą ambasadę. Kiedy wróciłam, dowiedziałam się, iż jes-tem oskarżana o to, że z powodu tzw. mojej ustawy wzrosła narkomania, a w więzieniach siedzą młodzi, twórczy ludzie. Pokusiłam się więc, żeby to sprawdzić. I okazało się, że to nieprawda, a ta dyskusja prowadzona jest w sposób wymyślony na potrzeby poparcia argumentów zwolenników le-galizacji. Otóż miażdżąca liczba osób wśród tych, którzy trafili do więzienia z powodu narkotyków, to dilerzy.

Oczywiście, często byli zatrzymywani z jedną dawką - tyle że po raz piętnasty, dwudziesty czy trzydziesty. Dominowali wśród nich ślusarze, stolarze, mechanicy samochodowi, murarze, kucharze, elektromechanicy. Byli to więc przedstawiciele profesji usługowych, którzy po prostu handlowali, dilowali! Nie mogłam jakoś trafić na tych wybitnych, wartościowych studentów, którym epizod narkotykowy zniszczył życie. Bo brak legalizacji narkotyków nie niszczy młodzieży. Młodych ludzi niszczy to, że biorą.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki