Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Malbork oczami włoskich żołnierzy na przestrzeni dziejów. Plebiscyt 1920, Stalag XXB i natowska misja

Radosław Konczyński
Radosław Konczyński
Jedno ze zdjęć z wystawy fotograficznej "W sercu Malborka".
Jedno ze zdjęć z wystawy fotograficznej "W sercu Malborka". materiały Włoskich Sił Powietrznych
Żołnierze Włoskich Sił Powietrznych, którzy od ponad pięciu miesięcy pełnią w Malborku natowską misję, będą zapamiętani nie tylko jako obrońcy nieba. Po służbie angażują się w życie miasta, czego przykładem m.in. wystawa fotograficzna „W sercu Malborka”.

Od Italo Calvino do włoskiej wystawy "W sercu Malborka"

Zanim o żołnierzach, najpierw cytat z książki „Jeśli zimową nocą podróżny” uznanego włoskiego pisarza, Italo Calvino, która odgrywa tu swoją rolę:

„Powieść zaczyna się na stacji kolejowej, lokomotywa dyszy, tłok odpowietrzając się zasłania początek, chmura dymu skrywa część pierwszego akapitu. Zapach dworcowego bufetu miesza się z zapachem dworca. Jest ktoś, kto patrzy przez zaparowane okna, otwiera szklane drzwi baru, wszystko jest zamglone, nawet w środku, jakby widziane przez krótkowzrocznego lub oczami podrażnionymi ziarenkami węgla. To właśnie strony książki są zaparowane jak szyby starego pociągu, chmura dymu osiada na zdaniach.

Jest deszczowy wieczór; mężczyzna wchodzi do baru; rozpina wilgotny płaszcz; otula go powiew pary; wzdłuż szyn słychać gwizd, sięgający tak daleko, jak dociera wzrok. Gwizd jak lokomotywy i strumień pary unoszą się z ekspresu do kawy, na który stary barman wywiera presję, jakby chciał rzucić sygnał, a przynajmniej tak się wydaje z ciągu zdań drugiego akapitu, w którym zawodnicy przy stołach zbliżają wachlarz kart do klatki piersiowej i obracają się w stronę przybysza ze skrętem szyi, ramion i krzeseł, podczas gdy klienci przy barze podnoszą kubki i dmuchają na kawę z na wpół zamkniętymi ustami i oczami lub z przesadną uwagą spijają piwo z kufli tak, aby się nie wylało. Kot wygina grzbiet, kasjer zamyka kasę z głośnym 'ding'. Wszystkie te znaki zbiegają się, informując, że jest to mała stacja na prowincji, gdzie ci, którzy przybywają, są natychmiast zauważani”.

Taki Malbork zobaczył Italo Calvino w swojej podróży po Polsce w czasach PRL i opisał w książce wydanej w 1979 r. Około 45 lat później jego powieść stała się impulsem dla Włoskich Sił Powietrznych stacjonujących tu w ramach natowskiej misji, by w nietypowy sposób podziękować za gościnę. Przygotowali wystawę fotograficzną „W samym sercu Malborka”, której autorami są żołnierze. Pomysłodawcą jest Carmelo Frattaruolo, rzecznik prasowy kontyngentu.

- Myślałem, że Italo Calvino opisuje wyimaginowane miejsce o nieistniejącej nazwie. Ale gdy we wrześniu ubiegłego roku dotarłem do Polski, na własne oczy zobaczyłem, że Malbork istnieje. Tytuł wystawy to przenośnia, zawiera w sobie to przesłanie, że zdjęcia zostały wykonane z serca pod wpływem tego, co my tutaj zobaczyliśmy. Wy jesteście przyzwyczajeni do tego, co was otacza, ale dla nas to było coś innego, coś zaskakującego, co bardzo nam się spodobało i chcieliśmy to uwidocznić na zdjęciach. Nie tylko zamek, który jest sercem miasta, ale też osoby, twarze, jak również pejzaże miejskie i wiejskie – tłumaczy Carmelo Frattaruolo.

Fotografie wykonane przez żołnierzy są opatrzone cytatami z powieści „„Jeśli zimową nocą podróżny”. Wystawę można obecnie oglądać w Muzeum Miasta Malborka. Podczas wernisażu Tomasz Agejczyk, dyrektor tej miejskiej placówki, przypomniał, że to nie pierwsze włoskie wojsko w Malborku. Poprzednie wątki wiążą się z czasami Marienburga.

CZYTAJ TEŻ: Wystawa fotograficzna włoskich żołnierzy otwarta w Malborku

Co zobaczyli bersalierzy? Włoskie wojsko w czasie plebiscytu

W 1920 roku rozstrzygały się losy Malborka, wtedy od 148 lat niemieckiego miasta, w nowym układzie państwowym po I wojnie światowej. Na mocy traktu wersalskiego został ogłoszony plebiscyt, podczas którego mieszkańcy Powiśla, a także Warmii i Mazur mieli zdecydować o przynależności tych ziem do Niemiec lub Polski.

„2 lutego 1920 r. miasto opuścił garnizon niemiecki, zaś 15 tegoż miesiąca powołano Międzynarodową Komisję Aliancką, zadaniem której miało być czuwanie nad poprawnym przeprowadzeniem głosowania. W jej składzie był m.in. nuncjusz apostolski w Polsce, biskup Achilles Ratti – przyszły papież Pius XI. Trzy dni później w koszarach 152 Pułku Piechoty im. Zakonu Krzyżackiego zakwaterowano kompanię włoskich bersalierów, mających pilnować porządku wespół z lokalnym oddziałem straży obywatelskiej. Straży złożonej z Niemców i tolerującej antypolskie ekscesy, do jakich niestety dochodziło” - pisze w „Bedekerze malborskim” historyk Ryszard Rząd.

Jak wyjaśnia, bersalierzy to włoska lekkozbrojna piechota nosząca charakterystyczne szerokie kapelusze z piórami. Przez pół roku „nad miastem powiewała obca, zielono-biało-czerwona flaga. Nie obyło się bez konfliktów, które Włosi zmuszeni byli uciszać wychodząc na ulice z bagnetami nałożonymi na karabiny”.
Tomasz Kukowski z malborskiego Archiwum Państwowego podaje, że kompania włoskich bersalierów liczyła 150 żołnierzy. Za mało, by rzetelnie zabezpieczyć przypisany jej obszar do czasu przeprowadzenia plebiscytu.

„Wobec szczupłości włoskich sił porządku mieli pilnować wraz z tzw. Einwohnerwehr – strażą obywatelską, tj. zorganizowanym ze zdemobilizowanych żołnierzy niemieckich lokalnym oddziałem paramilitarnym” - wyjaśnia Tomasz Kukowski w komentarzu historycznym umieszczonym w katalogu do wystawy „Plebiscyt 1920. Mała Polska – Wielcy Polacy”.

Italo Calvino zobaczył „małą stację na prowincji”, a bersalierzy? Na pewno napiętą atmosferę w mieście przygotowującym się do plebiscytu, gdzie miażdżącą przewagę liczebną miała ludność niemiecka. Mogli zobaczyć próby organizowania wieców przez Polaków z ziemi malborskiej, jak ta 29 lutego 1920 r. w Sali „Strzelnicy” (prawdopodobnie Dom Strzelców przy skrzyżowaniu obecnych ulic Mickiewicza i Grunwaldzkiej). Wiec został rozbity przez Niemców. Tomasz Kukowski przytacza wspomnienia jednego z uczestników, Jana Ignacego Cieślaka: „Sala zapełniła się ludźmi, ale Niemcy już naprzód zorganizowali bojówki i postanowili nie dopuścić do odbycia zebrania. Zaraz po zagajeniu zaczęły się okrzyki >>Po niemiecku mówić<<, >>Precz z Polakami<<, następnie wyzwiska, a potem bojówki rozbiły zebranie, a upatrzonych Polaków biły”.

Ten niekorzystny dla naszych rodaków scenariusz powtórzył się 18 kwietnia 1920 r., gdy – jak pisze Tomasz Kukowski na podstawie materiałów archiwalnych - „włoski batalion pod dowództwem majora Brigiti nawet nie reagował”. Bersalierzy na pewno widzieli też 20 czerwca wielką manifestację niemiecką, w której wzięło udział około 35 tysięcy niemieckich mieszkańców Malborka i okolic, oraz głosowanie 11 lipca, w którym Polska nie miała szans, więc na kolejne niespełna 15 lat miasto pozostało w granicach Niemiec.

Okiem włoskich żołnierzy - jeńców Stalagu XX B Marienburg-Willenberg

W czasie II wojny światowej Niemcy w dzisiejszej dzielnicy Wielbark, na terenie obecnego Cmentarza Komunalnego, zorganizowali Stalag XX B Marienburg-Willenberg, w którym więzili głównie aliantów – Brytyjczyków, Francuzów, Belgów, ale w późniejszym okresie zaczęli tu trafiać Włosi. 8 września 1943 r. włoski premier Pietro Badoglio ogłosił zawieszenie broni i podpisał rozejm z aliantami, tym samym wycofując się z wojny jako sojusznik III Rzeszy. 815 tysięcy żołnierzy zostało internowanych i umieszczonych w obozach, gdzie w komandach roboczych byli wykorzystywani, tak jak więźniowie innych nacji, jako darmowa siła robocza w różnych branżach.

Muzeum Miasta Malborka w swoich zasobach posiada m.in. wspomnienie Armando Franziego, numer obozowy 55 853, przesłane przez jego syna, Renato Franziego. Jaki Malbork zapamiętał Armando, który przybył do obozu 23 września 1943 r. wraz z grupą włoskich żołnierzy?

„Podróżowali dziewięć dni w zaplombowanych wagonach towarowych. Na miejsce dotarli zarośnięci, w mundurach pozostawiających wiele do życzenia. Eskortowani przez miasto pod nadzorem strażników, wielokrotnie byli wyśmiewani przez przechodniów. Przez pierwsze dwie noce spali pod obozowymi zasiekami, na ziemi bez przykrycia. Po dwóch nocach przespanych na zewnątrz zostali wpuszczeni do obozu. (…) Każdemu więźniowi przyznano aluminiową tabliczkę z numerem seryjnym. Każdego przeszukano, przesłuchano, a następnie skierowano na odkażenie odzieży, całkowite golenie, prysznic, wizytę medyczną i radiografię. Przydzielono im miejsca w barakach. Każdy otrzymał żelazną menażkę i aluminiową łyżkę, igłę i nitkę, mydło, pastę do butów i parę chodaków holenderskich” - czytamy we wspomnieniach.

Dokładnie w tym samym czasie Stalag XX B stał się miejscem niewoli dla 19-latka o nazwisku Giuseppe Giacomo Zeni.

„13 września Giuseppe został pojmany w Reggio Emilia, a dzień później załadowano go wraz z innymi żołnierzami do bydlęcych wagonów. Po dziewięciodniowej podróży bez jedzenia i wody pociąg zatrzymał się w mieście Marienburg. Po wyładowaniu, konwojowani przez uzbrojonych Niemców maszerowali główną ulicą (być może dzisiejszą Kościuszki) w stronę dzielnicy Willenberg. Niektórzy mieszkańcy krzyczeli za nimi: >>Maccaroni, Badoglioni, kaputt<<. On i jego dwustu rodaków - towarzyszy niedoli codziennie udawali się do miejscowej cukrowni, gdzie pracowali w nieludzkich warunkach. Codzienny przymusowy marsz odbywał się pod eskortą uzbrojonych strażników. Bicie jeńców było na porządku dziennym. Pracowali na 12-godzinnych zmianach, od 6 rano do 6 wieczorem, bez przerwy na obiad. Jego praca polegała na transporcie wapna wózkami pod filtrami melasy. Temperatura wewnątrz wynosiła powyżej 40 stopni, praca w przeciągach. Należało wyjść i ciągnąć wózki z wapnem do kolejki linowej, która zabierała je na składowisko. Na zewnątrz temperatura wynosiła nawet do -25, a nawet -30 stopni” - pisał na naszych łamach Marek Dziedzic, członek Koła Przewodników Malborskich i Stowarzyszenia Wspierania Szpitala Jerozolimskiego w Malborku, na podstawie rozmów z Evą Zeni, córką jeńca.

Armando w Stalagu XX B przebywał do 23 stycznia 1945 r., czyli do czasu ewakuacji przed nacierającą Armią Czerwoną. Przetrwał tzw. marsz śmierci w ekstremalnych zimowych warunkach i wrócił do słonecznej Italii. Z kolei Giuseppe 23 grudnia 1943 r. został przeniesiony do Stalagu XIIA w Limburgu nad Lahną w Rzeszy, następnie do Offenbach nad Menem, gdzie 25 marca 1945 r. doczekał się wyzwolenia przez wojska amerykańskie. Dwa lata temu m.in. jego rodzina zaangażowała się w organizowaną w Malborku pomoc dla Ukrainy napadniętej przez Rosję. Do Muzeum Miasta Malborka, wówczas głównego punktu zbiórki darów, trafił transport od mieszkańców miasteczek położonych w prowincji Brescia-Lombardia w północnych Włoszech. Stało się tak w wyniku podpowiedzi Evy Zeni, a w grupie, która przywiozła wsparcie, był m.in. wnuk Giuseppe Zeniego.

Dzisiaj Włosi patrzą z góry na wschodnią flankę NATO

Z sytuacją na Ukrainie wiąże się też obecny pobyt Włochów w Malborku. NATO już od 2014 roku, gdy Rosja zaanektowała Krym oraz obwody doniecki i ługański, przysyła do 22 Bazy Lotnictwa Taktycznego kontyngenty z państw członkowskich. Wsparcie sojusznicze na wschodniej flance NATO zostało jeszcze zintensyfikowane po pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę.

Kontyngent Włoskich Sił Powietrznych z czterema samolotami Eurofighter Typhoon stacjonował już w Malborku przez cztery miesiące w 2022 r. Następnie natowską misję wypełniali Holendrzy z ośmioma F-35, a od września 2023 r. w tutejszej bazie lotniczej przebywa kolejny włoski kontyngent - najpierw z F-35, a niedawno zastąpiony przez Eurofightery Typhoon, które mają pozostać do końca lipca. Obecnie trwa wymiana personelu naziemnego.

- Przybyliśmy tutaj, aby bronić nieba Sojuszu Północnoatlantyckiego. Pracowaliśmy ciężko, czasem może w niezauważalny sposób, może nie było o nas słychać, ale swoje zadania staraliśmy się wykonywać z jak największym poświęceniem i profesjonalizmem, tak jak jesteśmy przyzwyczajeni jako żołnierze. Nie zrobiliśmy tego sami. Cały czas sprawiacie, że czujemy się tutaj jak w domu. Przyjęliście nas tutaj, byliście dla nas jak rodzina. Pokazaliście nam wartość społeczeństwa, przyjaźni i to sprawia, że jesteśmy dumni z tego, co zrobiliśmy, i z tego, co będziemy robić dalej – mówił płk Antonio Vergallo, dowódca włoskiego kontyngentu, podczas wernisażu wystawy fotograficznej.

Innego rodzaju... fotografie wykonują piloci podczas misji enhanced Air Policing (wzmocniony dozór przestrzeni powietrznej), którą w Polsce wypełniają sojusznicy, a która polega na trwającym non stop dyżurze bojowym. Samoloty na płycie lotniska są utrzymywane w pełnej gotowości do startu, który musi nastąpić najpóźniej w ciągu 15 minut po sygnale z niemieckiego Uedem o intruzach zbliżających się do granicy powietrznej NATO.

Maszyny są podrywane, by lecieć nad wody międzynarodowe Bałtyku na spotkanie z rosyjskimi samolotami wojskowymi. Rosjanie są tymi intruzami, którzy prowokacyjnie nie zgłaszają planów lotu i celowo wyłączają transpondery, stwarzając zagrożenie w ruchu lotniczym. Piloci robią zdjęcie prowokatorowi, nawiązują z nim kontakt i nakazują odlot w kierunku swojego terytorium.

Kontyngent z Eurofighterami będzie też wspierał krajowy dyżur Air Policing pełniony przez polskich pilotów F-16 z baz w Łasku i Krzesinach oraz MiG-29 z 22 BLT.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki