Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Europejski danse macabre, czyli piąty rozbiór Polski. Felieton

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Idea europejskiego superpaństwa jest jak sen po libacji. To wizja, która może zwiastować złoty wiek. Ale może też skończyć się potwornym kacem. Powstaje więc pytanie: czy chcemy ryzykować?
Idea europejskiego superpaństwa jest jak sen po libacji. To wizja, która może zwiastować złoty wiek. Ale może też skończyć się potwornym kacem. Powstaje więc pytanie: czy chcemy ryzykować? AI
Kto ma zegarek, ten odlicza czas. Kto ma pieniądze, ten wybiera muzykę do tańca. My nie mamy ani jednego, ani drugiego. Dlatego Unia Europejska gra, my tańczymy, a czas ucieka. I niewykluczone, że za chwilę wylądujemy w kącie, w charakterze niesfornego smarkacza.

Brukselscy urzędnicy postanowili zmodernizować dwie kluczowe umowy: „Traktat o Unii Europejskiej” i „Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”. Proponowane zmiany mają polegać na zwiększeniu centralizacji władzy wykonawczej, uwspólnieniu polityki zagranicznej i obronnej, unifikacji wspólnego rynku i waluty oraz wprowadzeniu jednolitego systemu prawnego i sądowego. Nowe rozwiązania zakładają także rezygnację z zasady jednomyślności i zastąpienie jej większością kwalifikowaną. Idea unijnego „superpaństwa” zakłada również tworzenie wspólnej europejskiej tożsamości.

Kwadratowy kołek w okrągłej dziurze

Pomysł na stworzenie europejskiego superpaństwa, zwanego również Stanami Zjednoczonymi Europy, przypomina scenariusz dystopijnego thrillera, w którym wszystko się może zdarzyć… No bo wyobraźmy sobie Europę, w której granice są tylko wspomnieniem, a decyzje o losach pół miliarda ludzi zapadają gdzieś w Brukseli, Strasburgu, albo w Berlinie. Wszyscy są pozornie równi i wolni, a jednocześnie żyją w świecie Orwella… Kusząca wizja dla jednych, dla innych przedsmak końca świata.

Zacznijmy jednak od kuchni politycznej… Przepis na uniwersalne danie jest pozornie prosty. Każdy naród wrzuca do wspólnego gara swoje najlepsze przyprawy. Niemcy i Francuzi mieszają i powstaje potrawa, która ma smakować wszystkim bez wyjątku Europejczykom. Pomysł może i dobry, ale nie zapominajmy, że polityka jest jak kuchnia regionalna - każdy ma swoje ulubione smaki i przyzwyczajenia, a uniwersalne menu zwyczajnie nie istnieje.

Jeszcze trudniej dopasować byłoby narodowe kultury. Europa to mozaika historii, języków i tradycji. Czy można ocalić tę różnorodność, będąc jednocześnie częścią wielkiego, jednolitego organizmu państwowego? Przecież to tak, jakby chcieć stworzyć orkiestrę, w której każdy gra, co chce - od rock and rolla po Pendereckiego. Efekt mógłby być interesujący, ale czy na pewno będzie?

Kolejna kwestia to ekonomia. Tu sprawa wydaje się równie skomplikowana.

Z jednej strony mamy niemieckie maszyny i francuskie wina, z drugiej - greckie oliwki i polskie jabłka. Jak to wszystko sprzedać na jednym, zintegrowanym rynku? A co ze wspólną polityką fiskalną i gospodarczą? Brytyjczycy dopatrują się w takich zadaniach dopasowywania kwadratowego kołka do okrągłej dziury.

Nie zapominajmy też o poczuciu odrębności narodowej. Ten temat w europejskim superpaństwie, szczególnie podczas kryzysów, mógłby stać się przedmiotem nie tylko nostalgii… Autorzy „superscenariusza” zakładają, że narody poświęcą część swojej suwerenności na rzecz wspólnego, europejskiego dobra. Ale czy nie stracą przy tym własnej duszy? Czy Sycylijczyk albo Lapończyk będzie czuł się tak samo wartościowym Europejczykiem jak mieszkaniec Luksemburga czy Niemiec? Zwłaszcza mając świadomość, że decyzje dotyczące jego owiec czy reniferów podejmowane będą tysiące kilometrów od jego domu.

Idea europejskiego superpaństwa jest jak sen po libacji. To wizja, która może zwiastować złoty wiek. Ale może też skończyć się potwornym kacem. Powstaje więc pytanie: czy chcemy ryzykować?

Śmiertelne zagrożenie dla suwerenności

A teraz już całkiem poważnie… Jedną z najważniejszych zmian w traktatach unijnych ma być ograniczenie prawa weta. Zastąpić je ma podejmowanie decyzji większością kwalifikowaną, które obejmie 65 obszarów. Będą to m.in. kwestie budżetowe, podatkowe i obronne. Po wprowadzeniu „reformy” Bruksela przejęłaby w całości również politykę wewnętrzną i zagraniczną, które obecnie są zarezerwowane dla rządów narodowych. Dla mniejszych i słabszych krajów członkowskich oznaczać by to mogło wykluczenie z procesów decyzyjnych, co byłoby równoznaczne z rezygnacją z suwerenności.

Ponadto unijni decydenci chcą zrezygnować z zasady „jedno państwo - jeden komisarz”. Co oznacza, że nowa Komisja Europejska składałaby się z 15 członków, a 12 krajów nie posiadałoby żadnej reprezentacji. Najnowsza inicjatywa zakłada także wprowadzenie możliwości karania tych państw członkowskich, które odważyłyby się sprzeciwiać propozycjom Brukseli - niesfornym odbierano by np. fundusze unijne - co de facto dzieje się już teraz - vide blokada KPO. Z kolei państwom największym - takim jak Niemcy, Francja, Włochy i Hiszpania - nowe prawo dawałoby możliwość podporządkowania sobie całej unijnej drobnicy. Obecnie zabezpieczeniem przed taką ewentualnością jest właśnie prawo weta, uważane przez środowiska konserwatywne za „ostatni bastion suwerenności”. Zdaniem eurodeputowanego PiS, Jacka Saryusza-Wolskiego, obecna próba zmian traktatowych „to wielkie kłamstwo i celowa manipulacja”. Pomysły Brukseli i Berlina mają nie tyle służyć poprawie praworządności, demokracji, czy jakimkolwiek wolnościom obywatelskim, co - jak zauważa Saryusz-Wolski - chodzi w nich „o zamach na obecny ustrój UE, jako wspólnoty suwerennych państw, dla stworzenia superpaństwa, po prostu o skok na władzę”.

Do 15 października br. sprawa nie wydawała się specjalnie niebezpieczna, bo rząd premiera Morawieckiego deklarował zablokowanie unijnej reformy. Teraz sytuacja się jednak zasadniczo zmieniła. Tzw. opozycja demokratyczna, jeśli uda jej się przejąć stery państwa, z pewnością zagłosuje dokładnie tak, jak cała reszta najsilniejszego w europarlamencie ugrupowania, jakim jest kierowana jeszcze do niedawna przez Donalda Tuska, Europejska Partia Ludowa.

Rosja zawsze ważniejsza niż Polska

Unijni stratedzy już na przełomie wieków zapowiadali, że przed kolejnymi rozszerzeniami w Unii trzeba będzie przereformować dosłownie wszystko, w tym zasadę jednomyślności. W przeciwnym razie cała konstrukcja się zawali.

Jednym z nich był Joschka Fischer, ówczesny zielony wicekanclerz Niemiec… W maju 2000 roku, a więc na cztery lata przed przystąpieniem Polski do unijnych struktur, Fischer oświadczył: „Nie wyobrażam sobie szczytu 30 państw Unii Europejskiej, na którym - posługując się obowiązującą na większości posiedzeń zasadą jednomyślności - udałoby się cokolwiek przegłosować”. Jego polityczni przyjaciele przestrzegli ponadto przed „zalewem Europy tanią siłą roboczą i towarami ze Wschodu”. Domagali się więc wprowadzenia kilkuletniego okresu ochronnego w tym zakresie. Obawy dotyczyły m.in. polskich rolników i naszej taniej żywności.

Równolegle negocjatorzy unijnej „Piętnastki” oskarżali polskie sądy o brak niezawisłości, rząd i parlament o korupcję, a naszą policję o brak przygotowania do walki z przestępczością zorganizowaną. Żądali uszczelnienia granicy wschodniej i próbowali wymusić na Polsce obietnicę przyjęcia w przyszłości wszystkich międzynarodowych konwencji i regulacji - nawet tych, których nie przyjęły jeszcze kraje członkowskie UE… Żądania te były do tego stopnia absurdalne, że nawet komentator proeuropejskiej „Gazety Wyborczej” zauważył, iż „tak paternalistycznego tonu” jak podczas negocjacji z Polską, Unia jeszcze nie stosowała.
Stosunek ówczesnych Niemiec do Polski ilustrują dokumenty z końca lat 90. XX wieku, opublikowane właśnie przez tygodnik „Der Spiegel”. Wynika z nich, że kanclerz Helmut Kohl i jego minister Hans-Dietrich Genscher, blokowali wejście Polski do NATO. Co prezes Warsaw Enterprise Institute, Tomasz Wróblewski skomentował następująco: „Niemcy miały interesy sprzeczne z Polską. Zawsze przedkładały relacje z Rosją nad relacje z Polską”.

Polacy mieli być jedynie konsumentami zachodnioeuropejskich towarów, rezerwuarem taniej siły roboczej i płatnikiem danin. A Polska - składowiskiem niemieckich odpadów… Jak widać, przez dwie dekady niewiele się zmieniło.

Państwa narodowe, imperializm, totalitaryzm

Głównym architektem integracji europejskiej po II wojnie światowej był Robert Schuman, nazywany „ojcem Europy”. Jako francuski minister spraw zagranicznych zapoczątkował w 1950 roku proces tworzenia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Organizację tę postrzegał nie jako superpaństwo, lecz jako przymierze suwerennych i równych sobie narodów. Koncepcja ta była częścią szerszej strategii, mającej zapewnić Europie trwały pokój poprzez integrację gospodarczą i polityczną. I to właśnie „plan Schumana” z 9 maja 1950 roku legł u podstaw stworzenia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, a następnie tego, co dziś nazywamy Unią Europejską.

W kolejnych latach koncepcja Schumana sukcesywnie zastępowana była tzw. planem Altiero Spinellego…
Ten włoski trockista zawarł swoje idee w trzech tezach. Pierwsza to federalizm, zakładający przekształcenie istniejących struktur europejskich w bardziej zintegrowany system polityczny z wyraźnym podziałem kompetencji między instytucjami europejskimi a państwami członkowskimi. Drugą było wzmocnienie roli Parlamentu Europejskiego, któremu Spinelli chciał nadać większe uprawnienia legislacyjne i budżetowe. W trzeciej postulował ograniczenie roli Rady Ministrów - zwanej od 1993 roku Radą Unii Europejskiej - co miałoby na celu zmniejszenie bezpośredniego wpływu rządów państw członkowskich na politykę europejską. Plan zakładał również stworzenie spójnego systemu prawnego, co miałoby ujednolicić przepisy i zwiększyć efektywność wdrażania polityki europejskiej. Spinelli postulował nadto likwidację państw narodowych i własności prywatnej, chciał stworzyć superpaństwo i europejską armię zamiast narodowych sił zbrojnych. Plan ten, mimo że nie został w pełni zrealizowany, miał znaczący wpływ na późniejszy kształt integracji. W oparciu o niego powstał m.in. traktat z Maastricht oraz projekt traktatu ustanawiającego Unię Europejską.

Zamysły Spinellego stanowiły też inspirację dla wskrzesicieli tzw. Grupy Spinelli, eurodeputowanych Daniela Cohn-Bendita, Joschki Fischera i Guya Verhofstadta - z czego pierwszy to lewak oskarżany o pedofilię, drugi - ekstremista powiązany z Rote Armee Fraktion, zaś trzeci znany z bliskich relacji z George’em Sorosem, unikania płacenia podatków oraz nazywania uczestników „Marszu Niepodległości” „faszystami”, „neonazistami” i „białymi suprematystami”. Wszystkich trzech łączy ponadto mentalna triada, stawiająca znak równości pomiędzy państwami narodowymi, imperializmem i totalitaryzmem.

Otwarta wojna o wszystko

Kiedy w roku 2004 Polska przystępowała do Wspólnoty Europejskiej, struktura ta była jeszcze konfederacją suwerennych państw. Zmiany wprowadził dopiero traktat lizboński, który wszedł w życie w 2009 roku. Traktat ten usankcjonował reformę instytucjonalną Unii, polegającą na zwiększeniu efektywności zarządzania jej organami po serii rozszerzeń. Zmiany miały przede wszystkim sprawić, by struktura ta stała się bardziej demokratyczna i skuteczna w radzeniu sobie z wyzwaniami międzynarodowymi i wewnętrznymi.

Mimo to Unia wkrótce skręciła ostro w lewo, a spory pomiędzy liberałami i konserwatystami uległy zaostrzeniu. Konflikt z Polską zaognił się wraz z dojściem do władzy Prawa i Sprawiedliwości w roku 2015. Otwarta wojna wybuchła cztery lata później, gdy szefem Europejskiej Partii Ludowej - najsilniejszego ugrupowania w Parlamencie Europejskim - został Donald Tusk. Po jego odwołaniu w 2022 roku i przejęciu kierownictwa nad EPL przez Manfreda Webera, eurodeputowani Koalicji Obywatelskiej i Lewicy przestali nawet udawać, że dla władzy zrobią wszystko.

W wyniku ich inspiracji, w ciągu ostatnich ośmiu lat Parlament Europejski przyjął blisko czterdzieści rezolucji skierowanych przeciwko naszemu państwu. To właśnie środowiska lewicowo-liberalne apelowały do Komisji Europejskiej o podjęcie kroków dyscyplinarnych wobec Polski - przede wszystkim w kwestii tzw. praworządności, aktywacji art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej oraz blokady funduszy z Krajowego Planu Odbudowy do czasu odsunięcia od władzy PiS.

Akcja poniekąd się udała, bo tzw. opozycja demokratyczna, przynajmniej matematycznie, zdobyła większość parlamentarną i szykuje się do objęcia władzy w Polsce. Czy zmiana traktatów unijnych będzie więc oznaczać dla nas V rozbiór Polski, jak przewidują konserwatyści? Czy raczej okaże się szansą na dynamiczny rozwój, w co wierzy lewica? Czy będziemy potrafili skutecznie bronić swoich interesów, jednocześnie harmonijnie współtworząc europejską przyszłość? Czy może zmiany te będą niczym skok do nieznanej wody, który zakończy się skręceniem karku?

Pierwsze głosowanie nad propozycją zmian w „Traktacie o Unii Europejskiej” i „Traktacie o funkcjonowaniu Unii Europejskiej” Parlament Europejski przeprowadzi 12 grudnia br. Potem, zanim podjęte zostaną ostateczne decyzje, projekt musi zostać przyjęty jednomyślnie przez wszystkie 27 państw członkowskich. Polska prawica zapowiada walkę „do końca”. Idea unijnego „superpaństwa” zakłada również tworzenie wspólnej europejskiej tożsamości.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki