- Ekologia w biznesie może wydawać się uciążliwa, żeby nie powiedzieć brzydko, upierdliwa. Ale nie wolno jej ignorować - stwierdził niedawno Jan Zarębski, pierwszy marszałek województwa pomorskiego, dziś szerzej znany jako przedsiębiorca.
Brak zrozumienia dla zasad ochrony środowiska biznesmenom można jeszcze wybaczyć (co nie znaczy darować) - wszak ich głównym celem jest mnożenie zysków. Na ignorancję urzędników pozwolić sobie jednak nie możemy.
Krępujący łańcuszek urzędów, czyli przerost aparatu
Urząd marszałkowski to tylko jeden z wielu urzędów i instytucji odpowiedzialnych za stan środowiska i bezpieczeństwo ludzi. Ogniw w tym systemie jest tak wiele, że przydługi łańcuch zdaje się plątać u nóg i krępować ruchy. Każdy urząd gminy, każde starostwo oraz urząd marszałkowski mają swoje wydziały środowiska. Pod nadzorem marszałka pozostają też wszystkie parki krajobrazowe. Trzeba wspomnieć o Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (RDOŚ), byle tylko nie pomylić jej z Wojewódzką Inspekcją Ochrony Środowiska (WIOŚ) - obie mają odrębne kompetencje. Do tego dochodzi szereg instytucji "szczegółowych", takich jak urzędy górnicze czy urzędy morskie, zaangażowane w ochronę obszarów konkretnego typu. O ochronę naszego środowiska dba także sanepid, a nawet straż pożarna. Powinniśmy więc czuć, że nasze zdrowie i przyroda są dostatecznie chronione. A jednak...
W sieci przepisów, czyli niejasny podział zadań
System ochrony środowiska zawodzi między innymi z powodu plątaniny kompetencji, określonych w przepisach prawa rozsianych po dziesiątkach ustaw i rozporządzeń.
- Kiedy na początku lat 90. zaczynałem pracę, wszystkie przepisy "środowiskowe" można było zmieścić na kilku kartkach maszynopisu. Teraz przekraczają objętość najgrubszych kryminałów - przyznał któregoś razu w rozmowie ze mną jeden z urzędników samorządowych.
Granice odpowiedzialności kompetencyjnej nie są klarowne nawet dla samych urzędników. Dotyczy to zarówno gminnego referenta, jak i najważniejszych urzędników administracji centralnej. Dla przykładu - unijne przepisy bezwzględnie zakazujące sprowadzania jakiejkolwiek gleby w granice Wspólnoty. Wysokiemu urzędnikowi Głównej Inspekcji Ochrony Środowiska nie przeszkodziło to jednak podpisać zgody dla Port Service na przywóz ziemi skażonej toksycznymi pestycydami, w tym heksachlorobenzenem (HCB). Teraz prokuratura bada, jaki charakter miała ta "nieświadomość" przepisów.
Spory kompetencyjne, czyli urzędnicza scholastyka
Między instytucjami, które z zasady powinny współdziałać, często dochodzi do tarć. Póki spór kompetencyjny dotyczy drobnych kwestii, można pośmiać się z nieudolności aparatu biurokratycznego. Ale gdy w grę zaczyna wchodzić zagrożenie zdrowia ludzi, przestaje już być zabawnie. Nieraz potrafią one przybrać absurdalne formy, a urzędnicy prowadzą iście filozoficzne rozważania. Jak w głośnej ostatnio sprawie skażenia wód gruntowych w Gdańsku. Przed rokiem nieopodal budowy tunelu pod Martwą Wisłą wykryto w nich niebezpieczną ilość węglowodorów. Silnie toksyczne substancje tkwią w ziemi, na której niegdyś stała tzw. nasycalnia podkładów kolejowych. Po roku badania sprawy RDOŚ doszła do wniosku, że skoro skażenie dotyczy wyłącznie wód, to Urząd Miejski powinien usunąć truciznę. W odpowiedzi magistrat przekonuje, że skoro chemikalia przedostały się do wody przez grunt, to jest to sprawa RDOŚ. Urzędników bardziej absorbuje urzędnicza scholastyka niż skuteczne i szybkie rozwiązanie realnych zagrożeń.
Dwudziestu czynnych inspektorów
Kiedy w grę wchodzi skażenie ekologiczne, a zdrowie mieszkańców może być zagrożone, liczy się każda chwila. Obecnie coś, co można by nazwać ratownictwem ekologicznym, nie funkcjonuje sprawnie. Tymczasem sama wymiana informacji między instytucjami trwa nieraz miesiącami. Od wspomnianego wyżej wykrycia niebezpiecznego stężenia chemikaliów w Gdańsku do zawiadomienia sanepidu o "realnym zagrożeniu zanieczyszczeniem wody pitnej" minął miesiąc.
Teoretycznie największe możliwości szybkiego działania ma Wojewódzka Inspekcja Ochrony Środowiska. Podobnie jak policja może wkroczyć o każdej porze i bez uprzedzenia wszędzie tam, gdzie może dojść do zagrożenia ekologicznego. Ale WIOŚ to urząd jak każdy inny, z niewielkim budżetem, ograniczony nielicznymi etatami (na całe województwo jest niewiele ponad dwudziestu czynnych inspektorów w pionie kontroli). W praktyce każda poważniejsza awaria wymaga ścisłego współdziałania administracji rządowej (jak WIOŚ czy RDOŚ) oraz samorządowej. Im większy kaliber sprawy, tym trudniej o pozytywne efekty tego współdziałania. Do dziś żadna z sześciu instytucji zaangażowanych w rozwiązanie sprawy tysięcy ton toksycznych odpadów składowanych w Ełganowie nie zdecydowała, w jaki sposób je zutylizować. Tymczasem zegar nieubłaganie tyka. Jedna z ostatnich ekspertyz wykazała, że w ciągu półtora roku zanieczyszczenia ze żwirowni mogą przedostać się do części okolicznych wód powierzchniowych.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?