Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opłaty za śmieci nigdy nie będą sprawiedliwe

dr Marek Goleń z SGH
Reforma odpadowa to bubel prawny do kwadratu - z dr. Markiem Goleniem, adiunktem w Katedrze Ekonomikii Finansów Samorządu Terytorialnego Szkoły Głównej Handlowej, rozmawia Łukasz Kłos

Chciałoby się zadać pytanie, kto zarobi na reformie "śmieciowej". Tymczasem raczej wypada zapytać, kto najmniej straci...
Oba pytania są źle postawione. W systemie gospodarowania odpadami chodzi przede wszystkim o to, by je zagospodarować, a nie, by na nich zarobić.

Zdaje się, że podobnie ma być i u nas. Nasze opłaty mają sfinansować wyłącznie koszty działania systemu gospodarowania odpadami.

Co z tego, skoro zadania wykonywać będą firmy, działające na komercyjnych zasadach. Rynek gospodarowania odpadami został w większości sprywatyzowany. Teraz odebrać tę branżę sektorowi prywatnemu będzie bardzo trudno.

Trudno dziwić się niepokojowi "prywaciarzy", kiedy nad wieloma z nich wisi widmo bankructwa.

Ależ ja ich rozumiem. Tyle że sektor prywatny powinien w tej branży pełnić funkcję pomocniczą. Błąd popełniono 20 lat temu, prywatyzując gospodarkę odpadami. W Szwecji, dla przykładu, zajmują się nią firmy komunalne czy organizacje działające na zasadach zbliżonych do non profit.

Szkopuł w tym, że gminy też nie są zadowolone ze zmian, jakie wejdą w lipcu 2013 r.

W lipcu zmiany nie będą jeszcze tak odczuwalne. Pierwszy alarm zostanie ogłoszony mniej więcej we wrześniu, październiku. Wtedy to skarbnicy gmin zorientują się, jak dużo pieniędzy wpływa do publicznej kasy z tytułu opłat "śmieciowych".

Już dziś słychać, że tych pieniędzy może nie wystarczyć...

Rzeczywiście, rozwiązania przewidziane w ustawie mogą być źródłem problemów finansowych dla gmin. Moim zdaniem, to najtrudniejsza reforma w samorządzie ostatnich lat.

Ze wstępnych badań Ministerstwa Środowiska wynikło, że około 80 proc. samorządów chce wprowadzić metodę tzw. pogłównego w naliczaniu opłaty. To dobre rozwiązanie?

Sądzę, że ostatecznie nawet więcej gmin zdecyduje się właśnie na nie. Ta opłata jest najbardziej akceptowalna społecznie. Pytanie jednak, na czym zależy samorządom. Z punktu widzenia ściągnięcia opłat najpewniejszą metodą jest uzależnienie opłaty od metrażu nieruchomości.

Przecież "metry" nie generują same z siebie śmieci! Takie rozwiązanie byłoby niesprawiedliwe.

Żadna z metod nie jest sprawiedliwa. Można tylko mówić o mniej lub bardziej niesprawiedliwych. Metody "sprawiedliwe" generują patologie - trenujemy to od lat zawiązując umowy cywilnoprawne na konkretną ilość odbieranych odpadów. Zrobiono też w Austrii eksperyment. Tam opłaty uzależniono od wagi odpadów. Co ciekawe, "oficjalny" strumień odpadów się zmniejszał, tyle że śmieci... lądowały w lesie. Wracając do naszych rozwiązań, pogłówne jest mniej więcej tak samo krzywdzące jak uzależnienie opłat od metrażu czy wody. W Szwecji płaci się od każdego mieszkania lub domu ryczałtową opłatę i nikt się tam nie oburza, że w trzech posesjach mieszka jedna i ta sama osoba.

A jednak metoda wodna zdaje się najdokładniej odwzorowywać aktywność mieszkańców.

Tyle że ma zasadniczą wadę. Opłata nie odnosi się do faktycznego zużycia wody, ale wymaga od właściciela lokalu prognozowania jej zużycia.

Przecież zużycie wody jest dość przewidywalne.

To tylko pozory. Zużycie wody jest zmienne i w dużej mierze sezonowe. W efekcie właściciele nieruchomości przynajmniej kilka razy w roku powinni je weryfikować. Z formalnoprawnego punktu widzenia to rozwiązanie jest mało życiowe, a jednak będę je rekomendował w gminach, w których trudno zweryfikować liczbę ludności, a metoda metrażowa będzie mocno kwestionowana.

Odpady trzeba jednak przecież w jakiś sposób oszacować.

Problem leży głębiej. Ludzie wytwarzają odpady nieregularnie - jedni więcej, inni mniej. Najwięcej odpadów wytwarzają niemowlęta i obłożnie chorzy. Najmniej zaś single, którzy nie przygotowują sobie posiłków, tylko jedzą na mieście. Mało tego, jak pokazują tegoroczne i na razie ukończone w 3/4 badania Instytutu Technologiczno-Przyrodniczego, rozbieżności pojawiają się nawet przy porównaniu podobnych gospodarstw domowych. Nie znajdziemy więc sprawiedliwej opłaty.

Sprawiedliwość to jedna rzecz. Inna, nie mniej ważna, to weryfikowalność.

Właśnie z tego powodu polecam metodę "od metra". Przy tym rozwiązaniu deklarujący opłatę ma niewielkie pole manewru, jeśli chodzi o możliwość podawania fałszywych danych.

Czyli z góry zakładamy, że ludzie będą kantować?

Ministerstwo Środowiska zleciło przed przystąpieniem do reformy badania społeczne. Wynik - co trzeci ankietowany przyznał się do kantowania na opłatach śmieciowych w starym systemie. Otwarta pozostaje odpowiedź na pytanie, ile osób nie przyznało się do oszukiwania. Z ekonomicznego punktu widzenia każda ze wspomnianych metod naliczania opłaty byłaby dobra pod jednym warunkiem - że przepisy byłyby egzekwowalne i zgodne z konstytucją.

Sugeruje Pan, że reforma jest niezgodna z konstytucją?

Jej konstytucyjność podważa m.in. samorząd Inowrocławia. Widziałem też kilkudziesięciostronicową ekspertyzę, która wskazała, iż te przepisy w kilkunastu miejscach mijają się z normami przewidzianymi w ustawie zasadniczej. Jej autor - konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego - stwierdził wprost, że jeśli ktoś się uprze i wygra sprawę przed sądami, to nie zapłaci ani złotówki za śmieci na podstawie wprowadzanych przepisów.

O jakich przepisach mówimy?

Nie jestem prawnikiem, choć najważniejsze zastrzeżenia znam. Wśród nich jest to, że konstytucja wymaga określenia granic, w których powinien poruszać się samorząd. Powinna być m.in. określona górna wysokość opłat. A tego nie ma. Teoretycznie samorząd może sobie zażyczyć dowolnej opłaty od każdego mieszkańca. To oczywiście jest niemożliwe, choćby z politycznego punktu widzenia. Jednak brak określenia górnego pułapu jest podstawą do zaskarżenia tej opłaty.

Można odnieść wrażenie, że reforma odpadowa nie podoba się nikomu...

Nie dziwię się oporowi, bo to jest bubel prawny do kwadratu.

To komu, Pana zdaniem, te przepisy służą?

Rządowi, żeby odwlec unijne kary. Proszę zwrócić uwagę na kolejność zdarzeń. W czerwcu 2011 r. Komisja Europejska ostrzegła Polskę, że przekroczyła okres przejściowy w dostosowaniu systemu gospodarki odpadowej do wspólnotowych wymagań. Nad Rzeczpospolitą zawisła realna groźba kar finansowych. Z dniem 1 lipca 2011 r. uchwalono odpowiednią ustawę.

...dziś tak krytykowaną.

Obowiązującym prawem stały się w pewnym zakresie projekty zapisów, mające być ledwie punktem odniesienia w dyskusji.

Jakie mogą być konsekwencje ustawy?

Jakbym zasiadał we władzach zagranicznych firm z branży odpadowej, to zacierałbym ręce, widząc panującą w Polsce anarchię w tej dziedzinie. Przypomina mi się jeden cytat z Bismarcka: "Dajcie Polakom rządzić, a sami się wykończą".

Wolałbym zakończyć rozmowę innym podsumowaniem.
Proponuję więc myśl Richelieu: "Pomyślność państwa opiera się na rozumie rządzących i posłuszeństwie rządzonych". Obawiam się, że w polskich realiach rzadko kiedy oba te warunki są spełnione. A bywa niestety, że żaden z nich. Na poparcie tezy mógłbym przywołać słynną opinię Piłsudskiego, ale przez wzgląd na świąteczny nastrój wolę się powstrzymać.

Rozmawiał Łukasz Kłos

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki