Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pruszcz Gdański: Plama krwi na ulicy Bogusławskiego

Tomasz Słomczyński
Archiwum/DB
O tym, że w Pruszczu Gdańskim może wkrótce dojść do tragedii, i o tym, jak czasami trudno się dogadać - pisze Tomasz Słomczyński

Klockowate domki są do siebie łudząco podobne. Każdy z nich otoczony ogródkiem i płotem. Zadbana, cicha dzielnica, stoją zaparkowane drogie auta.
Kiedy jest ładna pogoda, słychać wszędobylski śpiew ptaków, wieczorem - cykanie świerszczy. Pogodny wrzesień. Niewiele deszczu. Pewnie dlatego na trotuarze wciąż widoczny jest ślad po kałuży krwi.

To krew Agnieszki - mówią jedni. To krew Edwarda - mówią inni.

Agnieszka woła o pomoc

Agnieszka wszystko notuje. Wymięty szkolny zeszyt, na okładce specjalne rubryki: Imię: Agnieszka. Nazwisko: Grabkowska. Przedmiot: Sprawy karne.

"31 marca 2009. Rozmawiałam z dzielnicowym (sytuację opowiedziałam). Interwencja policji. Były panie z opieki społecznej. Niebieską Kartę założyli. Potem Edek groził mi z balkonu, ja byłam przed drzwiami na dole. Znów mnie bił (tu zamazane - brunatnoczerwone ślady).
- To krew. Pisałam na gorąco, tuż po pobiciu - mówi drobna blondynka.

Szarpał, za włosy ściągał ze schodów (znów zamazane) i wyzywał.
7 kwietnia 2009. Edek wyzywał mnie od szmat, kurew z domu publicznego. Mówił, że mam się wynieść, bo to jego dom.

21 kwietnia 2009. Byłam w szpitalu. Szok. Uderzył mnie, bił w głowę, aż szumiało. Jak wściekły wyzywał i wygrażał.

8 maja 2009. Około 22.00 u babci głośno grała telewizja, prosimy babcię, żeby dała ciszej, a ona po złości dała głośno. Tata [Jan S. - przyp. red.] wyłączył telewizor. Babcia zaczęła krzyczeć. Edka nie było. Od razu, jak zaczęła krzyczeć, się pojawił. Poszarpał mną, krzyczał do babci, żeby wezwać policję: »będziemy pierwsi«. Zeszłam na dół, też zadzwoniłam na 112, powiedzieli, że już jadą.
29 czerwca 2009. Około 17 zeszłam do piwnicy. W głębi stał Edek i się zaczęło. Szarpał, wyzywał, uderzyłam bokiem (stłuczenie łopatki lewej, temblak), porwana bluzka. Prowokował ojca: »Co, nie pomożesz córce?«, ja mówiłam tacie, żeby go nie ruszał, bo o to tylko mu chodzi. Przyjechała policja.

10 listopada 2009. Szłam przez podwórko napalić [w piecu - przyp. red.], zjawił się Edward, zaczął ubliżać, grozić i szarpać, na koniec uderzył mnie w twarz i głowę, poleciałam na węgiel, leciała krew, krzyczałam pomocy, pogotowie wzięło mnie do szpitala.

1 marca 2010. Edek wyzywa mnie i twierdzi, że mu nic nie zrobię, bo opiekuje się babcią.
7 czerwca 2010. Przyjechał pan z Dziennika Bałtyckiego. Opowiedziałam mu wszystko".

Edward jest winny

"Stryjek bije za słabo" - reportaż ukazał się latem ubiegłego roku. Agnieszka wielokrotnie zgłaszała na policji pobicie. Wszystkie sprawy umorzono. Potem, po publikacji tekstu, dokonano kontroli w policji i prokuraturze w Pruszczu. Nie stwierdzono błędów i zaniedbań. Według opinii biegłego lekarza obrażenia Agnieszki nie wskazywały na to, żeby "czynności ciała zostały naruszone na okres dłuższy niż siedem dni". Gdyby sprawca uderzył mocniej, prokurator nie miałby wyboru i zająłby się sprawą z oskarżenia publicznego. Ale tak nie było i dlatego, w świetle obowiązującego prawa, umorzenie było zasadne. Prokurator w takim przypadku ocenia interes społeczny - czy zostało naruszone dobro ogólne. Jeśli nie, ofierze pozostaje złożyć prywatny akt oskarżenia.

Agnieszka składa taki akt oskarżenia. Rozstrzygnięcie tej sprawy zajmuje wymiarowi sprawiedliwości rok. Agnieszka twierdzi, że Edward nadal ją bije, zgłasza to na policję. Przerwy między rozprawami trwają kolejne miesiące. W końcu - jest marzec 2011 roku, sąd orzeka: Edward S. jest winny trzykrotnego naruszenia nietykalności cielesnej Agnieszki. Zostaje ukarany, ma odrobić 80 godzin prac społecznych.

- Jak się dowiedział, to się zdenerwował. Chwycił mnie za włosy, znowu mnie pobił - opowiada Agnieszka.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Agnieszka wciera krew?

Edward przyjechał do matki kilka lat temu. Wprowadził się na piętro. Dziś w domu przy Bogusławskiego mieszkają: Edek ze swoją matką Cecylią na górze. Jego brat Jan z córką Agnieszką i wnuczką Wiktorią na dole.

- Konflikt na tle majątkowym - stwierdził prokurator prowadzący sprawę.
- Chodzi o ten dom. Żadna ze stron nie odpuści - policjanci nie są w stanie zliczyć interwencji na Bogusławskiego.

- Trudno przy braku obiektywnych dowodów uznać, która strona jest bardziej agresywna - stwierdził prokurator przeglądając akta, już po kontroli.
- Zanim pan stanie po stronie Agnieszki, niech pan się zastanowi, czy czasem ona panem nie manipuluje - poradził policjant.

Ludzie w dzielnicy gadają:
- Agnieszka jest zaburzona. To jakaś choroba. Manipuluje wszystkimi. Ale mnie nie zmanipuluje. Robi wszystko, żeby wrobić Edwarda w przemoc. Trzeba ją zbadać psychiatrycznie. Cecylia nieraz do mnie przychodziła, żeby się przed nią schronić. Staruszka się jej boi.
- Agnieszka chora psychicznie? O mój Boże! Czemu to ludzie tak gadają... Diabeł w nich wstąpił czy co? On [Edward - przyp. red.] ją tłucze i nikt nic nie robi!

- Edward to taki cichy, spokojny człowiek, nie ma w nim żadnej agresji. Jest załamany tym, co mu robi Agnieszka, jakie piekło mu zgotowała.

- Tak, chodzi po ulicy, skruszony taki, niewiniątko udaje, że taki biedny niby.
- Mogła zmanipulować psychologa (psycholog Agnieszki z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie nie ma wątpliwości: Agnieszka jest ofiarą przemocy), zresztą ten psycholog jest niewiarygodny. Mogła zmanipulować lekarzy, symulować wstrząśnienie mózgu. Nawet nie wie pan, co ludzie potrafią zrobić dla pieniędzy. Pana też zmanipulowała.

- Ja nie chcę nic mówić, nie chcę sobie zaszkodzić, ale tu potrzebny jest psychiatra. Dla kogo? Na pewno nie dla Agnieszki... Dla tych drugich!

- Jak pan do mnie dzwonił, to nie mogłam rozmawiać, bo akurat był u mnie inny sąsiad, taki który jest za Edwardem.

- Raz był cyrk... Jedna sąsiadka zapytała drugą, dlaczego w sądzie zeznawała przeciw Agnieszce. Pokłóciły się na ulicy, dwa miesiące potem się do siebie nie odzywały.

- Podobno ci, co podpisywali się na tej petycji, co Edward z nią chodził, to teraz będą płacić po 5 tys. zł kary za składanie fałszywych zeznań.

I jeszcze taki głos:
- Widziałam, jak 13 września, po tej całej bójce Agnieszka usiadła na schodach przed swoim domem, jak się śmiała, krzyczała, potem usłyszałam dźwięk sygnału karetki pogotowia, Agnieszka też to usłyszała, wtedy zerwała się z ganku, podbiegła do kałuży krwi po drugiej stronie ulicy, usiadła w niej... I tak ją w tej kałuży krwi zastała karetka. Nie wierzy mi pan? Mam na to jeszcze dwóch świadków. To była krew Edwarda, on wcześniej wybiegł z domu zalany krwią, wołał o pomoc, wszyscy to widzieliśmy.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Edward zostawia list

19 września ukazał się kolejny artykuł, w którym oddaliśmy głos Agnieszce. Edward odmówił komentarza. Pisaliśmy:
"13 września Agnieszka weszła na piętro domu, stanęła przed przeszklonymi drzwiami pokoju, w którym mieszka jej ojciec. Edward schodził z góry.

- Pchnął mnie na szafę, upadłam, podniósł mnie i uderzył mną o kaloryfer. Uczepiłam się niego. Potem pchnął mnie na szklane drzwi, przez które przelecieliśmy - ja pierwsza, on za mną".
Edward odmówił komentarza.

Agnieszka pokazuje to miejsce - wąski korytarz, schody, szafa, kaloryfer, przeszklone drzwi do pokoju ze wstawioną już szybą. Widoczne na drzwiach ślady pęknięć. Co tu się wydarzyło?

Agnieszka się znęca

Wkrótce po publikacji w redakcji pojawił się Edward. Wysoki, postawny mężczyzna. Zostawił list. Jak twierdzi, napisała go jego matka Cecylia, on tylko przepisał: "Mam dużo lat, w styczniu skończyłam 84. Ale na stare lata nie mam spokojnego życia...

Moja wnuczka i jej ojciec znęcają się nade mną w okropny sposób. Agnieszka głośno mówi, że musi się mnie pozbyć, wujka (mojego syna Edwarda) wyrzucić »pod most« i wtedy dom będzie cały jej i zrobi z nim, co chce.

Agnieszka po nocy dobija się do mnie, wyzywając, że już długo nie pożyję. Kiedy wyjdę na balkon, wyzywa mnie, używając wulgaryzmów, »ty stary trupie«, »ty stara kurwo - twoje miejsce jest tam« - i pokazuje na niebo.

Nie mogę przeżyć tego, że będąc we własnym domu, jestem osaczona i zaszczuta jak pies. Znęcają się nade mną bezkarnie. Dlaczego tak jest, że ludzie starzy, schorowani, niesprawni ruchowo są traktowani jak śmiecie... Gdyby nie obecność mojego syna Edwarda, byłabym skazana na powolną śmierć we własnym domu. Moja wnuczka o tym wie, że bez niego ja nie mam szans na przeżycie, będę bezradna. I ona to wykorzystuje. Ciągle go prowokuje, wywołuje awantury, którym nie jest winien. Ciągle twierdzi, że jest bita przez niego, ale nikt tego nie widział. A ja wiem, że ona potrafi udawać, kombinować, jest doskonałą aktorką. Postawiła sobie za cel, żeby »posadzić wujka w więzieniu i wtedy pozbyć się starego trupa« - czyli mnie.

W liście jest również i o tym, że Agnieszka odcięła swojej babci prąd, gaz, telefon, zniszczyła ogród, zabrała 50 tys. zł. Jest też relacja z wydarzeń z 13 września:
"...Wtedy z domu wybiegła Agnieszka. Szybko usiadła przy tej kałuży krwi i nacierała tą krwią ręce, włosy i ubranie. Jak przyjechała policja, zobaczyła ją we krwi - tylko że to nie była jej krew. Ja to wszystko widziałam na własne oczy".

- To jakieś herezje - kwituje Agnieszka. - To była moja krew.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Fakty i opinie

- W tej sytuacji musi pan oddzielić fakty od opinii - słyszę po wielekroć z różnych stron.
Fakty są takie:
Pod pismem mówiącym o tym, że Agnieszka znęca się nad swoją babcią, podpisało się 18 sąsiadów. Pozostali stoją murem za Agnieszką.

Edward S. został przez sąd uznany za winnego przemocy. Wyrok jest prawomocny.
- Ale to, że ktoś kiedyś kradł, nie oznacza, że będzie dalej kradł... - mówią policjanci i dodają: - Wyrok nie jest dowodem w sprawie o pobicie z 13 września.

Po ostatniej awanturze Agnieszka doznała wstrząśnienia mózgu. Wyszła za szpitala po 10 dniach. Edward miał kilka szwów. Wyszedł ze szpitala po opatrzeniu ran.

Obydwoje złożyli na siebie wzajemne doniesienia do prokuratury - że zostali pobici.
Ludzie gadają:
- Na Bogusławskiego za chwilę dojdzie do tragedii.
- Agnieszka zabije babcię albo Edwarda - mówią jedni.
- Edek zatłucze na śmierć Agnieszkę - mówią inni.
Kto ma im pomóc?
- Nie wiemy... Policja? Pomoc społeczna?

Policja zawsze na miejscu

- Pan jest krewnym jednej ze stron? - komendant powiatowy policji, podinspektor Marek Paszkiewicz zaczyna w ten sposób rozmowę. Czuje się urażony tym, że "w złym świetle" przedstawiliśmy policjantów z Pruszcza w poprzednich publikacjach na temat konfliktu w domu przy Bogusławskiego. - Za każdym razem przyjeżdżamy na miejsce. Widzimy awanturę. Raz wzywa nas jedna strona, innym razem druga. Na miejscu dwie strony mówią coś zupełnie innego, przeciwstawnego. Komu mamy wierzyć? Proszę od nas nie oczekiwać, że rozwiążemy ten konflikt. Mogę powiedzieć jedno - kiedy słyszymy wezwanie pod ten adres, zapala się nam w głowach "czerwona lampka". Ta sprawa przysporzyła nam wiele kłopotów... Co chwila obydwie strony składają na nas skargi. Tymczasem wszystko jest sprawdzane przez Komendę Wojewódzką. Nigdy nie wskazano żadnych nieprawidłowości po naszej stronie. To dla nas interwencje specjalne, wiemy, jak skomplikowana jest tam sytuacja - wszystko, co robimy, zawsze robimy "z górką". Ale zakres takiej interwencji określają przepisy.

- Czyli co możecie zrobić?
- Wysłuchujemy stron, w zależności od zgłoszenia sporządzamy określoną dokumentację, przesłuchujemy świadków i za każdym razem informujemy o przysługujących im prawach. Nie zrzucamy z siebie obowiązku i ściśle współpracujemy z podmiotami pozapolicyjnymi, działającymi na rzecz przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Dzielnicowy ściśle współpracuje z pracownikiem pomocy społecznej.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Współpraca w teorii

- Kto ma pomóc?
Krzysztof Sarzała, szef Centrum Interwencji Kryzysowej w Gdańsku: - Proszę zwrócić uwagę, że prawo mówi nie tylko o ściganiu przestępcy. Prawo mówi, że ofierze przemocy trzeba pomóc, chroniąc ją przed kolejnymi atakami, przede wszystkim wciągnąć w sieć działania grupę specjalistów, którzy mają przyjrzeć się sytuacji z wielu stron i współpracować ze sobą. Temu ma służyć procedura Niebieskiej Karty.

Krzysztof Sarzała zastrzega, że nie zna tego - konkretnego przypadku. Ale stwierdza, że podstawą jest współpraca między przedstawicielami różnych służb. Tylko wtedy system zadziała.
Agnieszka twierdzi, że założono jej w MOPS-ie Niebieską Kartę 2,5 roku temu.

- Proszę prześledzić, jakie były koleje notatki służbowej, jaką w istocie jest Niebieska Karta.
Zdaniem Sarzały: Niebieska Karta powinna trafić do dzielnicowego - ten, w ciągu siedmiu dni ma obowiązek odwiedzić pokrzywdzoną osobę, zrobić z nią wywiad. Powinien zainicjować współpracę służb. Przesłać własną notatkę do pomocy społecznej. Tam niezwłocznie należy przeanalizować sytuację i podjąć decyzję, czy konieczna jest narada w większym gronie, czyli zwołanie tzw. grupy roboczej zespołu interdyscyplinarnego.

Krzysztof Sarzała powtarza do znudzenia, że konieczna jest współpraca specjalistów różnych dziedzin: policji, MOPS...

Współpraca w praktyce

- Czy w sprawie sytuacji przy ul. Bogusławskiego kiedykolwiek zebrał się zespół interdyscyplinarny?
Tomasz Konarzewski, kierownik pruszczańskiego MOPS, informuje, że taki zespół "jest w trakcie powoływania". - Fakt, że zespół nie został jeszcze formalnie powołany, nie wpływa na zakres i jakość działań dotyczących pomocy osobom, których dotyka przemoc.

Komendant Paszkiewicz tłumaczy, jakie korzyści płyną z założenia Niebieskiej Karty.
- Dzielnicowy ma obowiązek raz na miesiąc, bez żadnego wezwania, odwiedzić ofiarę przemocy, która ma Niebieską Kartę.

Tymczasem Agnieszka twierdzi, że w ciągu 2,5 roku dzielnicowy był u niej dwukrotnie.
- Agnieszka nie ma założonej Niebieskiej Karty, przynajmniej ja nic o tym nie wiem - odpowiada funkcjonariusz.

Jak to możliwe?
- Procedura Niebieskiej Karty założona w MOPS to inna procedura niż ta, która jest realizowana przez policję - tłumaczą funkcjonariusze.
- Dla osoby dotkniętej przemocą nie powinno być żadnej różnicy, czy zgłasza to policji, czy w MOPS. Ta sytuacja jest dziwna. Coś tu nie zadziałało.
Policja nie ma sobie nic do zarzucenia. - W każdej sytuacji zagrożenia można liczyć na pomoc policjantów, którzy zawsze reagują - tak sprawę podsumowuje pracownik Biura Prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji.

Nie jesteśmy ślepi i głusi

Senne przedpołudnie w willowej dzielnicy. Ślad po kałuży krwi blednie we wrześniowym słońcu. - Tylko żeby nikt nie mówił potem, że my, sąsiedzi udawaliśmy ślepych i głuchych.

Po zapoznaniu się z tekstem reportażu podinspektor Marek Paszkiewicz przekazał informację: W najbliższych dniach odbędzie się spotkanie mediacyjne ze stronami konfliktu, dzielnicowym i psychologiem.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki