Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Włodzimierz Łajming: Dla malarza utrata wzroku to jest dramat [ROZMOWA]

rozm. Gabriela Pewińska
Włodzimierz Łajming: Pozostanę wierny tej mojej  górze, którą trzeba precyzyjnie na płótnie wyprowadzić
Włodzimierz Łajming: Pozostanę wierny tej mojej górze, którą trzeba precyzyjnie na płótnie wyprowadzić Archiwum PP
Dla malarza utrata wzroku to jest dramat. W moim przypadku to proces raczej nieodwracalny. Jakby wszystko było wygumkowane. Zasłona - mówi malarz Włodzimierz Łajming.

Furorę w kinach robi film "Carte Blanche". Jego bohaterem jest nauczyciel historii, który dowiaduje się, że traci wzrok. By zachować pracę postanawia ukryć problem. Udaje, że widzi, tak przed uczniami, jak i trochę przed samym sobą.
Podoba mi się! To jest jakaś postawa! Sprzeciw!

Zobacz też: Sopot: Wystawa "Juliusz Studnicki (1906- 1978). Twórcy i założyciele Szkoły Sopockiej" [ROZMOWA]

Pan nie ukrywa, że traci wzrok.
Nie. Ale dla malarza to też niewesoła sytuacja. Pamiętam jak to się zaczęło. Jestem w pracowni, maluję. Przy bieli, która jest u dołu płótna, chcę postawić czerń, żeby skonfrontować odcienie: najjaśniejszy i najciemniejszy. Nagle - nie widzę tej czerni! Proszę żonę, by mi pomogła. - Nie widzisz? - pyta zdumiona. - Nie - odparłem. Przeraziłem się. Już wcześniej zaniepokoiła mnie inna sytuacja. Jedziemy samochodem. Pytam Jagodę: - Czy jacyś ludzie przechodzą ulicą? - No, przechodzą, nie widzisz?! - Nie - odparłem i zahamowałem gwałtownie. To było dwa lata temu. Od tamtej pory nie siadłem za kierownicę. A kiedy przeszedłem badania i okazało się, że to, co się stało z moimi oczami, to proces raczej nieodwracalny, wszedłem do pracowni, stanąłem przed obrazem i uroniłem łzę. A potem pomyślałem: Co jest, do cholery!

Bunt?
Denerwowałem się! Jak to możliwe, że nie widzę! Na przykład panią widzę, ale pod kątem, jakby za mgłą. A moje malarstwo to sztuka, która określa formę. To nie jest jakiś taszyzm. Żona mnie namawia: - Może spróbuj na taszyzm przejść?

A Pan na to?
Ależ skąd! To mi nie odpowiada. A nieraz, bodaj trzy dni temu, siedzę sobie w pokoju i myślę, no nie jest chyba ze mną tak najgorzej! Idę do pracowni, staję przed płótnem... No jednak jest fatalnie. A przecież nie mogę tam patrzeć, a tutaj malować. Ale cóż, są ludzie w gorszej sytuacji. Choć dla malarza utrata wzroku to dramat! Ten kolor!

Pana ukochany niebieski. Co z nim?

Wtedy, gdy to się zaczęło, żona pomogła mi położyć tę czerń na płótno, tak na szerokość palca. A mój wnuk Mikołaj ostatnio zaproponował: - Dziadek, na wiosnę, to ja bym przyjechał do ciebie i pomógł ci przy tych obrazach. Wtedy pomyślałem, że powinienem teraz dokończyć te, gdzie czuje się pod palcami fakturę, pastę. Palcem sprawdzałem ostatnio, czy bliki na tej mojej górze, którą wciąż maluję, czy one są właściwie rozplanowane. Na dole moich obrazów jest zawsze stały motyw. Ja tego punktu już nie mogę pędzlem wyprowadzić. Pokażę pani w pracowni, jak to teraz wygląda.

Faktura fakturą, ale co z kolorem?
Moje malarstwo to przede wszystkim różne odcienie szarości. Ale jakie wyszukane! Niektórzy mówili o niej, że to szalony kolor! A teraz wszystko na nic, nie mogę już mieszać barw. Mgiełka przeszkadza. Jakby wszystko było wygumkowane. Zasłona.

A te kolory nie zostały w Panu? W głowie? Że wystarczy sięgnąć po określoną tubkę, albo wymieszać intuicyjnie, nomen omen "na oko"?
To nie tak. Ja mniej więcej wiem, że ten mój błękit był efektem mieszanki: biel, czerń i błękit paryski. Ale to trzeba zobaczyć. Kwestia proporcji. Koledzy mówią: "może ty już swoje w życiu namalowałeś?" (śmiech). Zawsze przed zaśnięciem planowałem sobie, co zrobię w pracowni następnego dnia. Jak ten obraz dalej poprowadzę. Co z nim jeszcze może się wydarzyć. Zawsze są to stałe elementy: niebo, moja góra, a na dole jakieś formy, które nie są określone. Isaak Babel, bodaj, powiedział kiedyś: "Nie ma powodu, aby dobrze opowiedziana historia przypominała rzeczywistość. Rzeczywistość stara się przypominać dobrze opowiedzianą historię". Ja z tych słów dawno temu skorzystałem. Czasem ktoś patrzy na ten stół na moim obrazie i pyta: A to, co to jest? Jabłka? Nie. A co? Formy. A może jednak jabłko? Nie. Jajka? Też nie. Po prostu odpowiednia forma pasująca do pozostałych.

Wciąż jednak chodzi Pan do pracowni.
Chodzę, by ronić łzę. Ale, może jak przyjdzie wnuk... On ma zgrabne łapki. Weźmie szpachelkę i rozprowadzi farbę po płótnie, tak jak ja mu powiem. Tak jak ja to sobie wyobrażę. Na to liczę. A on się cieszy.

Ten nauczyciel z filmu też nie rezygnuje.
Nie wolno rezygnować. Zawsze wieczorami czytałem, teraz nie mogę. Taki Dostojewski... Co ja z nim teraz pocznę? Na szczęście są audiobooki. Ważne jest, by człowiek nie pozbawił siebie przeżyć artystycznych. Człowiek musi przeżywać.
Wymowa tego filmu o niewidomym nauczycielu jest też taka, że fakt, iż stracił wzrok, otworzył mu oczy na inne sprawy.
Ładnie powiedziane. U mnie na pewno te "inne sprawy" to nowy rodzaj doznań estetycznych. Ale... Może rzeczywiście ci moi koledzy mają rację, że ja już swoje namalowałem? Tyle masz katalogów, wystaw! - mówią. A ja im na to powiem: - Dajcie mi jeszcze trochę pożyć! I tworzyć!

Był Pan kilka dni temu gościem wernisażu prac Juliusza Studnickiego w Muzeum Sopotu. Jako dawny student wielkiego malarza - gościem honorowym.
Kiedyś Studnicki powiedział mi: Włodziu, już wiem, dlaczego my się tak lubimy. Bo nasi pradziadowie walczyli przeciwko sobie, moi byli z Napoleonem, a twoi z Kutuzowem. (śmiech).
Ach, co to jest za wystawa w tym Sopocie! Jest tam obraz, na którym widnieje siedzący Gogol. Piękny! Dobrze go zapamiętałem sprzed lat. Wchodzę do muzealnej salki, a tam Gogol zajmuje całą ścianę! Stała przy tym płótnie jakaś pani. - Tu muszą być gdzieś bratki - mówię, przyglądając się dziełu. - Pan nie widzi? - ona pyta. - Nie - odpowiadam. Ona pokazuje: - Tu są. Pytam dalej: - A pies, czarny taki, jest? Ona zadziwiona: - To pan jednak widzi! - Ja nie widzę, ja wiem - odparłem.

Żona wielokrotnie próbowała zmotywować Pana do malowania.
Mówi: - Przecież ty nie musisz zawsze malować tej góry, zmień formę, a przynajmniej spróbuj. Ale ja twierdzę, że nie wolno się zmieniać. Jagoda uważa inaczej, że powinienem jakoś dopasować się do nowej sytuacji. Że w takim przypadku jako artysta będę niejako usprawiedliwiony.

Ale Pan pewnie pozostanie wierny swojej górze.

Pozostanę wierny mojemu malarstwu, mojej górze, którą trzeba pędzlem precyzyjnie na płótnie wyprowadzić. Każdy malarz ma swoją górę.

I swoją szarość.
Jest pewna opowieść o Cezannie. Malował zawsze w określonym świetle szarego powietrza. Któregoś dnia samotnie siedzi w kościele, modli się, bo był bardzo bogobojny. Nagle do środka wpada jego syn. Woła: - Papo, szare powietrze! I Cezanne wychodzi ze świątyni, i zabiera się do pracy. To mi się podoba! On też miał swoją górę.

Skoro przywołuje pan Cezanne'a... Inny francuski malarz, Pissarro, z powodu choroby oczu zaprzestał pracy w plenerze. Ostatnie pejzaże namalował już ze swojego paryskiego okna.

Kiedyś ktoś powiedział, że każdy malarz ma wadę wzroku. Ja myślę, że tak mógł powiedzieć tylko ktoś, kto się
nie zna na malarstwie (śmiech). Pocieszam się. Wiosną wracam do pracowni. Wnuk się zapala. Będę kontynuował stary cykl.

Stary cykl, ale początek nowej techniki tworzenia.
Najpierw skończę ten obraz fakturowy. Już nie umiem wyprowadzić tej formy na płótnie, ale Mikołaj przyjrzy się jak to wygląda na innych moich obrazach i tę formę niejako wpisze. Jednak, gdy już skończymy pracę, nie będę mógł niestety dokładnie ocenić rezultatu. Szczegółów. Wnikliwie przyjrzeć się.

Jestem ciekawa tych obrazów.
Ale kolorów mieszać nie będziemy. Musiałbym to robić indywidualnie. Zobaczyć efekt. Określić proporcje. Tak więc tylko biel. I faktura. Byłem kiedyś w Rijksmuseum w Holandii. Godzinami mogłem stać przed obrazami Bonnarda. Cholernie go lubiłem! Patrzę, na jednym z nich aż kapie od kolorów, tylko na dole - ciemniejszy fragment. Dłonią zasłoniłem ów. Żeby zobaczyć, jak wyglądałby bez tej czerni. A potem jeszcze raz - z czernią. Tak sobie kombinowałem. A za mną stało dwóch Niemców, jeden do drugiego mówi, wskazując na mnie: - To na pewno malarz.

Zastanawiał się Pan czasem nad banalnym pytaniem: Dlaczego mnie to spotkało? Jaki w tym sens? Po co?
Nie. Po prostu się buntowałem. Dlaczego dopadło to samo nas oboje, mnie i żonę?! Prawie w tym samym czasie! Przecież to nie jest zaraźliwa choroba. Jeszcze niedawno Jagoda podawała mi farby, gdy próbowałem malować. Teraz to już niemożliwe.
Czasem, wie Pani, wydaje mi się, że wiem, dlaczego straciłem wzrok. Kiedyś bardzo lubiłem, będąc na wsi, wpatrywać się prosto w zachodzące słońce. Obserwować moment, gdy z hukiem uderzało o horyzont. Wtedy zawsze chciało mi się płakać.

Włodzimierz Łajming (rocznik 1933), artysta malarz, rysownik. Studia w gdańskiej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych (Akademia Sztuk Pięknych) na Wydziale Malarstwa. Od 1962 r. pracownik macierzystej uczelni. W roku 1974 został hospitantem Królewskiej Akademii Sztuki w Kopenhadze. W latach 1975-1981 prodziekan Wydziału Malarstwa, Rzeźby i Grafiki, 1981-1984 dziekan tego wydziału, 1984-1986 prorektor. W okresie 1988-1991 był kierownikiem Katedry Malarstwa i Rysunku. W czasach studenckich współtwórca legendarnego teatru rąk Co To. W pracach posługuje się językiem malarskiej abstrakcji. Często powtarzającym się symbolem w malarstwie Łajminga jest motyw zamykającej horyzont góry, jak również uchylone bramy, drzwi i wrota. Wielokrotnie nagradzany. Miał około 20 wystaw indywidualnych, uczestniczył w ponad 50 zbiorowych, tak w kraju, jak i za granicą.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki