Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspomnienie o Jerzym Sampie

Grażyna Antoniewicz
Czasami trzeba patrzeć oczami dziecka, czasami... starca - mówił Jerzy Samp.
Czasami trzeba patrzeć oczami dziecka, czasami... starca - mówił Jerzy Samp. Grzegorz Mehring/ Archiwum
- Nie zgadzam się z tym, że legendy czy baśnie zakończyły swój żywot. Nieprawda i jeszcze raz nieprawda! - protestował. Jerzy Samp. Zmarł w poniedziałek. Miał 64 lata.

Cóż, wszystko mija, wszystko jest płynne, młodość mija, uroda mija. Tylko postacie z legend zachowują młodość - mawiał Jerzy Samp, pisarz, podróżnik i naukowiec (profesor Uniwersytetu Gdańskiego) - wybitny znawca historii, literatury, sztuki i obyczajów Gdańska, autor wielu książek o tym mieście i Pomorzu. Niestety, przegrał walkę z chorobą, zmarł w poniedziałek, 16 lutego, miał 64 lata.

Niedawno ukazała się jego "Gdańska kapsuła czasu", na której kartach stworzył pasjonującą kronikę jednego z najciekawszych miast Europy. Wierni czytelnicy z niecierpliwością czekali na jego książki, pisane w sposób barwny i przystępny.

- Naczelną myślą, którą się kieruję, jest to, żeby moje teksty nie trafiały tylko do wąskiego grona czytelników. Chcę Gdańsk przybliżać, chcę, żeby ludzie polubili to miasto. Dużo jest rzeczy, które albo zasłyszałem od rodziców lub ich przyjaciół, albo mi się wydaje, że je zasłyszałem w dzieciństwie i próbowałem je odtworzyć.

Wkrótce ukaże się "Gdańsk - baśniowa stolica Kaszub", a bohaterką kolejnej książki miała być bazylika Mariacka. Pytany, jak udaje mu się wciąż tworzyć nowe legendy, mówił: - W tak starym mieście jak Gdańsk jest tyle obiektów, które aż się proszą, żeby stworzyć do nich oprawę baśniową. To skarbiec bez dna.

Z młotkiem na egzamin

Jerzy Samp - Jurek. Znałam go od lat. Tak się zdarzyło, że studiowaliśmy razem polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim. Zawsze perfekcyjnie przygotowany do egzaminów, nie był jednak kujonem, po prostu, nauka przychodziła mu łatwo. Zwykle uśmiechnięty, pełen radości życia, ciekawy świata, miał przewrotne poczucie humoru. Pamiętam egzamin u profesora Rynducha z literatury starożytnej. Jurek zjawił się na nim z wielką skórzaną teczką. Zdawaliśmy razem: Bolek Oleksowicz, Jurek i ja. Chłopcy wyszli z piątkami w indeksie (jak zwykle). Ja dostałam czwórkę, bo maniakalnie myliłam imię bohaterki pewnej komedii rzymskiej. Na korytarzu Jurek otworzył teczkę i wyjął... młotek. Widząc nasze osłupiałe miny, spokojnie wyjaśnił: "Jakbym czegoś zapomniał, zamierzałem się nim postukać w głowę". Rozbawił nas i w szampańskich humorach udaliśmy się do bufetu na herbatę, gdzie wielką atrakcją były łyżeczki z dziurką, po to aby studenci ich nie kradli. Ginęły jednak na potęgę, bo każdy chciał mieć taką pamiątkę.

1 Maja i dziewczyny

Wśród moich starych fotografii zachowało się zdjęcie, na którym w pochodzie pierwszomajowym uśmiechnięty Jurek maszeruje w towarzystwie dwóch ślicznych dziewczyn z naszego roku - Joli i Anki. Myślałam, że zostanie sławnym poetą, pisał bowiem niezłe, choć raczej krótkie wiersze o morzu, Kaszubach i miłości. Czasami przynosił je na uczelnię, ciekawy opinii. Jego poezje ukazały się w tomiku "Cyrografy" (1977 r.). Kaszubszczyzna interesowała go już na pierwszym roku, mity, dawne wierzenia, ale fascynowały go też wiedźmy i demony.

Na początku lat 80. namówiłam go, aby swoje gdańskie legendy opowiadał w Magazynie Kaszubskim Polskiego Radia. Często pisał je na ostatnią chwilę, ale zawsze były frapujące.

Jurek mieszkał na Oruni, z którą związany był od urodzenia. Dom miał 120 lat. Drewnianymi, skrzypiącymi schodami trzeba się było wspiąć na trzecie piętro. Z okien widział Gdańsk - bazylikę Mariacką i ratusz.

- Moja dzielnica to miejsce niezwykłe. Budynek, w którym mieszkam, sąsiaduje z krzyżackim kanałem i zabytkowym, bardzo pięknym niegdyś parkiem - opowiadał. - W parku nadal zachwyca pałacyk burmistrzów gdańskich. Ale ten świat już odszedł. Także Trakt Świętego Wojciecha wygląda inaczej niż kiedyś. Nie ma słynnego tramwaju "szóstka" ani kocich bruków. Chciałem ten świat utrwalić, dlatego napisałem książkę o Oruni.

Fakultety mamy

Niezmiennie powtarzał, że to, kim jest, zawdzięcza rodzicom. Jego ojciec miał zainteresowania artystyczne, pięknie grał na skrzypcach. Zawsze w niedzielę dawał mały koncert. Fantastycznie pisał. Być może to właśnie po nim Jurek odziedziczył zdolności literackie.

- Jego korespondencja to zupełnie niesamowita lektura - mówił Jurek. - Dziadkowie mieszkali w Gdańsku, w starym domu przy Targu Rybnym. Z dużą liczbą pokoi, fortepianem i nauczycielem do gry na skrzypcach.
Jerzy miał pięciu braci (jeden zmarł w dzieciństwie).

- Mama trzymała wszystko mocną ręką - opowiadał. - Nawet w tych trudnych powojennych czasach potrafiła zdobyć nie tylko środki do życia, ale przede wszystkim pieniądze na studia. Robiła to z ogromnym wdziękiem, radością i poświęceniem. Nasz dom był pełen ciepła. Ojciec otwierał mi oczy na sprawy gdańskie, mama na sprawy kaszubskie.
Miała zdolności aktorskie. Jako panna grywała w teatrach amatorskich.

- Zawsze powtarzała, że ma cztery fakultety, bo z każdym z nas studiowała. Przepytywała przed egzaminami. Cały czas nam towarzyszyła, pomagała. Więc to były jej uniwersytety.

Jerzy Samp konsekwentnie tworzył swój baśniowy i legendarny świat. Pierwsze były bajki kaszubskie "Zaklęta Stegna", potem "Legendy gdańskie". Pisał je dla syna Christiana i córki Klaudii, którzy występują w nich także jako bohaterowie.
- Wielokrotnie w transepcie północnym na malutkiej ławeczce w kościele Mariackim sadzałem mojego syna Christiana - wspominał. - Tam, nisko nad miniaturową ławeczką, wisi kawałek łańcucha i deska... Stara, gotycka. Niegdyś przyczepiony był do niej meteoryt w kształcie chleba. Podobno był to bochen skamieniały w ręku skąpca, który odmówił go nędzarzowi. Łańcuch wisi niedaleko obrazu "Tablica jałmużnicza" Antona Möllera. Wiedziałem już dawno temu, że ta historia sama prosi się na świat.

Bańki mydlane

Przez lata zmienił się jego sposób patrzenia na rzeczy, które go otaczały.
- Czasami trzeba patrzeć oczami dziecka, czasami... starca - uśmiechał się. - I dzieci, i ludzie starsi chętnie słuchają legend, a dorośli, cóż, patrzą na świat racjonalnie. Mówimy legenda to bajki, nieprawdopodobne wymysły, niemożliwe do sprawdzenia, ale jeśli żywią się mitem? A przecież mit jest ponadczasowy, bliski wierzeniom, a wierzenia to religia - w tym momencie ranga tych przekazów niepomiernie rośnie. Kule kamiennych przedproży mogły być kulami kryształowymi albo bańkami mydlanymi, wszak fortuna kołem się toczy.

Gdy powstawała kolejna książka, lubił się otaczać przedmiotami z epoki, o której pisał.
- To jest metoda, którą podpatrzyłem u Lecha Bądkowskiego - opowiadał. - Miał on w formie depozytów w pokoju dawne gęśle, rzeźby czy ceramiczne naczynia. Trzeba stworzyć taką specyficzną aurę. Nie palę papierosów. Natomiast kolekcjonuję fragmenty fajeczek z XVIII i XIX wieku. Nie mają wartości materialnej, lecz symboliczną.
Podczas naszego spotkania trzy miesiące temu pokazał mi swoją kolekcję.

- Najciekawsze trzymam w gablocie, każda z nich ma swoją historię. Ta jest z XVII wieku, te są z rogu, obok w gablocie mam też inne gdańskie pamiątki, na przykład XVIII-wieczne kostki do gry i małe puzderko kościane. Było w nim powietrze z tamtych czasów...

Podczas pracy cyzelował każde zdanie.

- Każda z legend ma charakter autorski, to są moje dzieci - wyznawał. - Urodziły się pod moim piórem, bo zawsze piszę piórem, ciągle tym samym, marki Pelikan, napełnionym atramentem koloru sepii. Potem dopiero przepisuję tekst na komputerze...

Wyspa Mauritius

Na pewne tematy lub wątki natrafiał podczas swoich licznych podróży. Szukał po świecie gdańskich śladów. Wiele tropów udało mu się znaleźć w Bibliotece Watykańskiej, gdzie jest kopalnia materiałów, np. związanych z przywilejami Jarmarku Świętego Dominika. Tu dowiedział się, że gdańszczanie mieli prawo do ulg, za to że uratowali Rzym przed śmiercią głodową swoimi zapasami zboża. W Kanadzie zaś znalazł człowieka, który uciekł ze swoim bratem z Aeroklubu Gdańskiego dwupłatowcem do Szwecji. Odwiedził też wyspę Mauritius, gdzie trafił na ślad gdańskich Żydów, którzy w latach 1940-1945 tam właśnie byli internowani i zostawili po sobie nekropolię. - Nie zgadzam się, że legendy czy baśnie zakończyły swój żywot. Nieprawda, nieprawda i jeszcze raz nieprawda - protestował. - Życie jest tak pełne dziwnych wydarzeń, że powstają wciąż nowe.
Ale Jurek już ich nam nie opowie.

Ostatnia książka Jerzego Sampa "Gdańsk - baśniowa stolica Kaszub" ukaże się wkrótce, nakładem Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.

Jerzy Samp Profesor Uniwersytetu Gdańskiego. Wykładał w kraju i za granicą. Historyk literatury i autor baśni oraz legend pomorskich. Autor 50 książek (większość dotyczy Gdańska), m.in. "Gdańsk prawie nie znany", "Legendy gdańskie", "Bedeker Gdański", "Miasto czterdziestu bram", "Miasto magicznych przestrzeni" i "Miasto tysiąca tajemnic".
Zmarł 16 lutego. Miał 64 lata.


[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki