MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wielkie sprzątanie Honoraty Kaczmarek

Redakcja
- Najważniejszy jest dla mnie dom, rodzina - mówi Honorata Kaczmarek, na zdjęciu z mężem i  synem  podczas ostatnich, spokojnych wakacji
- Najważniejszy jest dla mnie dom, rodzina - mówi Honorata Kaczmarek, na zdjęciu z mężem i synem podczas ostatnich, spokojnych wakacji Archiwum Rodzinne
Przez lata gospodyni domowa, żona, matka. Nagle, gdy zaatakowano jej rodzinę, przystąpiła do kontrofensywy. Sylwetkę żony byłego ministra spraw wewnętrznych przedstawia Dorota Abramowicz

Ruszyła Pani na wojnę? - pytam Honoratę Kaczmarek. Siedzimy przy stole, na nim serwetki, kawa i kilka teczek wypełnionych urzędowymi pismami i wycinkami.
Honorata Kaczmarek, od 26 lat żona Janusza Kaczmarka, byłego prokuratora i ministra spraw wewnętrznych, z wykształcenia nauczycielka przedszkolna, matka dwóch synów, robi poważną minę.
- Proszę nie traktować tego, co robię, jako walki, obsesji lub celu życia - mówi spokojnie. - Po prostu robię porządek.

Porządki wyglądają następująco. Prokuratorowi Jerzemu Engelkingowi z powództwa cywilnego wytoczyła sprawę o naruszenie dóbr osobistych za publiczne wykorzystanie nagrania z podsłuchu jej rozmowy. Od lutego ub. roku - wykorzystując oficjalne informacje zamieszczone na sejmowych stronach internetowych i doniesienia prasowe - domaga się sprawdzenia przez CBA rozbieżności w oświadczeniach majątkowych posła PiS Jacka Kurskiego.

- Zastanawiałam się nawet nad złożeniem wniosku o delegalizację Prawa i Sprawiedliwości - twierdzi. - Władze tej partii sprywatyzowały niektóre instytucje państwowe. Przeciw mojej rodzinie wykorzystano cały aparat państwowy - policję, prokuraturę, ABW, CBA, urzędy skarbowe, zaprzyjaźnionych dziennikarzy. Wszystko po to, by znaleźć haki na mojego męża. Skrzywdzili moją rodzinę. Całą, łącznie z dziećmi, którym zatrzęsła się ziemia pod stopami, a politycy zafundowali im kurs szybkiego dojrzewania. Przeżyliśmy piekło, ale nie chcę żyć przeszłością. Wolę patrzeć w przyszłość. Przy okazji trochę posprzątam - peroruje.

Unika mediów i robi swoje. Uważnie czyta gazety. Bierze udział - w charakterze poszkodowanej - w przesłuchaniach prokuratorów. Zadaje pytania urzędnikom. Punktuje odpowiedzi. Konsekwentna do bólu. Mówi, że ma czas, może czekać na sprawiedliwość latami.
- Nie chciałabym być Pani wrogiem...
- To samo powiedział ostatnio mój mąż. I, że cieszy się, iż jesteśmy po tej samej stronie barykady.
Poznali się jeszcze w liceum. Ona chodziło do gdyńskiej "czwórki", on do "dwójki". Pewnego dnia przyszedł z jej kuzynem. Po czterech latach wzięli ślub. On studiował prawo, ona kończyła studium nauczycielskie. Starszy syn przyszedł na świat na początku lat 80., młodszy 12 lat później. Wtedy przestała pracować w przedszkolu. On kolejno przechodził szczeble prokuratorskiej kariery, ona opiekowała się dziećmi.

Po raz pierwszy poczuła niepokój w 2000 r. Lech Kaczyński, minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, wezwał męża na rozmowę. O obiecującym, młodym prokuratorze z Trójmiasta usłyszał od prezydent Gdyni, Franciszki Cegielskiej. Zaproponował mu stanowisko prokuratora okręgowego.

- Janusz miał zastąpić Ireneusza Tomaszewskiego, którego zresztą darzył dużym szacunkiem - wspomina. To jeszcze nie zmieniało ich życia. Ale wkrótce przyszła kolejna propozycja: wyjazdu do Warszawy i objęcia stanowiska zastępcy prokuratora generalnego. Wtedy Honorata po raz pierwszy powiedziała NIE. Kaczmarek odmówił.

Jakiś czas później odwiedził ich dobry znajomy. Wziął ją na stronę. "Nie chcesz chyba stawać na drodze do kariery Janusza". Po tym spotkaniu nie mogła zasnąć. O trzeciej w nocy zbudziła męża, by powiedzieć, że zmieniła zdanie. Na szczęście problem sam się rozwiązał i mąż wrócił do Trójmiasta na stanowisko prokuratora apelacyjnego. Nadeszły lata względnego spokoju. Starszy syn wyjechał na studia, młodszy poszedł do szkoły. Przyjęła propozycję pracy w Centrum Medycyny Biologicznej w Gdyni, zajęła się marketingiem. Mąż namawiał na budowę domu. Zgodziła się, bo obiecał, że pomoże.
Tuż przed kolejnym awansem Janusza odczuła przedsmak przyszłości. Pewnego dnia wyruszyła rano pociągiem do Warszawy. Mąż musiał wyjść z domu. Wtedy zadzwonił domofon. Kobieta, przedstawiająca się nazwiskiem znajomej architekt, poprosiła dziecko o wpuszczenie do mieszkania. Chciała pomierzyć meble. Wiedziała, że mama jest w pociągu, a tata wyszedł.
- Syn jej nie wpuścił - wspomina. - Zawiadomił mnie, a ja skontaktowałam się z panią architekt. Ktoś się pod nią podszył.
Zawiadomili CBŚ. Założyli alarm i kamery.

Włosy pielęgniarek

W październiku 2005 rozpoczął się kolejny etap życia Honoraty. Zaczyna rządzić PiS, a Janusz Kaczmarek otrzymuje propozycję objęcia stanowiska Prokuratora Krajowego. Ona zostaje z budową domu na głowie. Wprowadza się do niewykończonego budynku, walczy z fachowcami. Nie może liczyć na pomoc męża.

- Przyjeżdżał coraz bardziej zmęczony - wspomina. - A mnie coraz bardziej to się nie podobało. Czym innym była planowana koalicja PO i PiS, a czym innym rządzenie z LPR i Samoobroną. Te nieślubne dzieci, oskarżenia byłych kochanek, to przekraczało granicę dobrego smaku.
Oglądała słynną konferencję ministra Ziobry z niszczarką i dzwoniła do męża z pretensjami: "Jak już musisz uczestniczyć w tym cyrku, nie siadaj tam, gdzie widzi cię kamera!". Zresztą rozmowy telefoniczne też nie były łatwe. Ciągle prosił, by uważała, co mówi, bo może być podsłuchiwana.
Unikała bali, rautów i fleszy. Robiła wyjątek, gdy zapraszał Lech Kaczyński. Polubiła jego żonę, wiedziała, jak bardzo mężowi zależy na zdaniu prezydenta.

Kiedy pod koniec 2006 r. zaproponowano Kaczmarkowi zastąpienie Ludwika Dorna na stanowisku szefa MSWiA, po raz drugi powiedziała NIE. Argumentowała, że stracą finansowo, a wzięli kredyt na dom. No i ta kwestia smaku... I Kaczmarek po raz drugi odmówił. Wtedy Honoratę do pałacu prezydenckiego zaprosił Lech Kaczyński. Namawiał, przekonywał. Do Lecha dzwonił Jarosław, pytając, czy już Honorata się zgodziła. Ustąpiła, choć miała wątpliwości. Coraz większe. Samobójstwo Barbary Blidy. Zatrzymanie kardiochirurga dr. G. W napięciu czekała na każdy rozpoczynający się tydzień.
- Kiedy zobaczyłam białe miasteczko pod kancelarią premiera, zadzwoniłam do Janusza i zagroziłam, że jeśli choć jednej pielęgniarce spadnie włos z głowy, to nie wpuszczę go do domu - wspomina. - Potem mąż powiedział, że choć wicepremier Gosiewski proponował wywiezienie protestujących kobiet nocą, on walczył o negocjacyjne rozwiązanie konfliktu.

Trzęsienie ziemi

Zaczęło się od afery gruntowej. Wielka polityka i "walka z układem" zatrzęsły do tej pory bezpiecznym domem Honoraty. Przeszukania, podsłuchy, agenci obserwujący dom, "przecieki" w prasie, komentarze polityków. Wycinała artykuły, i odkładała je, bo nie miała siły czytać. W dniu aresztowania męża zgodziła się na udzielenie pierwszego w życiu wywiadu Teresie Torańskiej.
Potem ktoś zadzwonił, by włączyła telewizor.

Była to słynna prezentacja prokuratora Jerzego Engelkinga z 40 piętra hotelu Marriott.
- Co robił mąż w hotelu?
- Nie wiem.
- I nie chce pani wiedzieć?
- Nie.
- Niektórzy sugerowali, że za tamtą wizytą kryje się nie polityka, ale kobieta.
- Ufam mężowi.

Podczas konferencji usłyszała swój głos z podsłuchu prywatnej rozmowy z przyjacielem, ówczesnym szefem policji Konradem Kornatowskim. On mówił, że chce przyjechać i pytał o adres nowego domu. Podała.Prokurator Engelking oznajmił, że głos należy do Honoraty K., żony Janusza Kaczmarka. I tak stała się osobą publiczną. - Wtedy też wszyscy dowiedzieli się, gdzie mieszkamy - mówi. - Przed domem stanęło kilkanaście samochodów z dziennikarzami. Błyskały flesze. Syn mówił, że się boi. Czułam się jak zaszczute zwierzę.
Postanowiła się bronić. Przestała urządzać dom, a zajęła się przepisami, paragrafami, ustawami. Sprawdzała, do czego mają prawo panowie, którzy po raz kolejny robią rewizję. I jak powstrzymać człowieka, który chce zrobić zdjęcie jej dziecku na ulicy.
- Paradoksalnie wtedy właśnie złapałam grunt pod nogami - opowiada.

- Postanowiłam uporządkować pewne sprawy. Przejrzałam odłożone wycinki, zwróciłam uwagę na agresywne wypowiedzi pana Jacka Kurskiego, który sugerował, że nasz majątek może pochodzić z przestępstwa. Przez osiem miesięcy funkcjonariusze CBA, wysyłając zapytania do 350 instytucji, nicowali nasze dochody i wydatki. Nic nie znaleźli. A to ja czuwałam nad budową i wiedziałam, że mogę udokumentować pochodzenie każdej złotówki. Ciekawe, pomyślałam, czy może to zrobić także pan Kurski?

Broń z gazety

Pierwsze pismo do gdańskiego CBA wysłała 25 lutego 2008 r. Informując, iż Jacek Kurski zarabiał trzy razy mniej od jej męża, a należy obecnie - jak donosi prasa - do krezusów sejmowych, poprosiła o kontrolę jego oświadczeń majątkowych.
Dyrektor Wojciech Skowron z CBA poprosił ją o uszczegółowienie informacji. Odpisała, że w przeciwieństwie do CBA do "uszczegółowiania" nie ma uprawnień. W listopadzie była już w stanie spełnić tę prośbę.

- Usłyszałam, jak marszałek Bronisław Komorowski poinformował, że Jacek Kurski złożył dwa różne oświadczenia majątkowe. Ukazały się i trochę poczytałam. Zrobiłam prasówkę - wspomina.
I tak do CBA, Biura do Spraw Przestępczości Zorganizowanej, Urzędu Kontroli Skarbowej oraz do minister Julii Pitery trafiły listy, w których Honorata Kaczmarek wylicza, że poseł PiS jako wiceprzewodniczący Sejmiku Pomorskiego dorobił się leśniczówki, kupionej za 20 tys. zł bez przetargu, wycenianej w 2007 r. na 280 tys. zł, w kwietniu 2008 r. na 80 tys. zł, a 21 maja 2008 r. na 70 tys. zł.
Do tego w 2005 r. kupił mieszkanie za 220 tys. zł, w 2006 dom za 700 tys. zł, w 2007 założył polisy po 100 tys. zł na dzieci, wpłacił 28 tys. na mieszkanie TBS, wykazał 25 tys. oszczędności i wziął w leasing opla vectrę. - Byłem już przesłuchiwany w prokuraturze w tej sprawie - przyznaje Kurski. - Wszystkie pieniądze zarobiłem legalnie. Nie znam Honoraty Kaczmarek. To czyste pieniactwo, zastanawiam się nawet, czy nie skorzystać z drogi prawnej.

- Ja tylko pytam - odpowiada ona. - Uważam, że osoba komentująca np. kwestię bezprzetargowej sprzedaży ziemi w Sopocie jednemu z tamtejszych biznesmenów, powinna wytłumaczyć, jak sama kupowała leśniczówkę bez przetargu. To wszystko.
Nie odpuściła także prokuratorowi Engelkingowi ujawnienia jej nazwiska i adresu. A on teraz tłumaczy się przed sądem, że... nigdy publicznie nawet nie zasugerował, że to Kaczmarek był źródłem przecieku w aferze gruntowej.

- Nie chcę pieniędzy za naruszenie prywatności, a jedynie przeprosin tuż po głównych wydaniach "Wiadomości" i "Faktów" - mówi Honorata Kaczmarek.
W grudniu ub. r. uczestniczyła jako poszkodowana w przesłuchaniu Elżbiety Janickiej, byłej prokurator okręgowej w Warszawie. Engelking zeznał, że była jednym z prokuratorów, na życzenie których przygotował słynny "program" o Kaczmarku.

Janicka stwierdziła, że jest upokorzona przesłuchaniem w obecności żony podejrzanego. Później media doniosły, powołując się na uczestniczących w przesłuchaniu prokuratorów, że Janicka zachowywała się histerycznie, raz się zaśmiewając innym razem prawie płacząc. Zdenerwowana Honorata zrezygnowała z pytań. Po powrocie do domu napisała wniosek o ponowne przesłuchanie Janickiej w obecności psychologa. Przesłuchanie powinno być udokumentowane za pośrednictwem kamery.

Mąż chwycił się za głowę. Nie przyszłoby mu na myśl zrobić taki numer innemu prokuratorowi. A ona nie ma przed tym żadnych oporów. - Mam czas - powtarza. - Spokojnie robię swoje. Nie tylko dla siebie i moich bliskich, ale dla tych wszystkich kobiet, żon, matek, które nagle znajdą się w podobnej sytuacji. Wierzę w sprawiedliwość, w to, że zło nie ma szans, a dobro dobrem wraca.
- Mówi pani, jak polityk...
- Może...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki