Film dotyka trudnego momentu tuż powojennej polskiej historii. W 1945 roku instalująca się na „ziemiach odzyskanych” nowa władza zakładała obozy pracy, w których osadzano Niemców i Ślązaków podejrzewanych o sprzyjanie w przeszłości nazistom. Tak naprawdę jednak powód, dla którego ktoś trafiał do tych obozów, mógł być dowolny, a polskich komendantów i strażników w traktowaniu więźniów nie ograniczały żadne reguły. Podobne obozy funkcjonowały m.in. w Łambinowicach, Jaworzu czy Świętochłowicach. Ten ostatni, założony w dawnej filii obozu w Auschwitz, nazwano, nomen omen, Zgoda.
- Mieliśmy poczucie odpowiedzialności w czasie pracy nad tym filmem - mówił na konferencji prasowej po projekcji reżyser Maciej Sobieszczański. - W mówieniu o polskiej historii obowiązuje archetyp Polaka ofiary. My opowiadamy jednak o czymś innym.
Autorka scenariusza filmu stara się wyważać proporcje. Brutalnym scenom przemocy polskiej załogi obozu wobec więźniów odpowiada scena, w której ta sama załoga odkrywa zakopane płytko w ziemi ciała żydowskich więźniów filii Auschwitz. Film nie traci z oczu dawnych zbrodni, pokazuje jedynie, jak wojenna rzeczywistość, zawieszająca wszelkie ludzkie prawa i ludzkie odruchy, trwa dalej, a potrzeba odwetu bierze nad wszystkim górę. W centrum opowiadanej historii film umieszcza troje młodych ludzi, Polkę, Polaka i Niemca, przyjaźniących się przed wojną. Ich wzajemne relacje, a najgłębiej - ich człowieczeństwo dopiero teraz zostaną poddane najtrudniejszej próbie.
Zobacz też: Festiwal Filmowy w Gdyni 2017. Rozmowa z Juliuszem Machulskim [WIDEO]
- W naszym filmie nie chcemy nikogo osądzać - powiedział „Dziennikowi Bałtyckiemu” reżyser Maciej Sobieszczański. - Nie chcielibyśmy też wywoływać takiej dyskusji, jaka się przetoczyła po Jedwabnem. Nasz film ma łączyć, a nie dzielić.
Czy to się uda, czy też film „Zgoda” rozpali narodowy spór, przekonamy się już wkrótce, bo w październiku film wchodzi do kin.
Dramat ludobójstwa, i to współczesnego, jest tematem innego jeszcze filmu, pokazanego wczoraj na gdyńskim festiwalu. „Ptaki śpiewają w Kigali” to wspólne dzieło Krzysztofa Krauzego, który zmarł przed ukończeniem pracy nad filmem, oraz Joanny Kos-Krauze. Film wraca do rzezi, jaką w 1994 roku członkowie plemienia Hutu zgotowali w Rwandzie Tutsi. Same wydarzenia z 1994 roku film przedstawia bardzo oszczędnie, skupiając się na późniejszych losach uratowanej z rzezi młodej Rwandyjki, którą „przemyca” do Polski pracująca w Afryce polska ornitolog. Postać Claudine Mugambira została zagrana przez młodą rwandyjską aktorkę Eliane Umuhire. - Tak, przeżyłam to ludobójstwo - powiedziała dziennikarzom Umuhire. - W hollywoodzkich filmach na temat Rwandy na plan przyjeżdżali aktorzy z innych afrykańskich krajów. Ale to my wiemy najlepiej, co się wtedy wydarzyło.
„Ptaki śpiewają w Kigali” pokazują główną bohaterkę i cały jej kraj po głębokiej i nieprzezwyciężonej do dzisiaj traumie. Film szuka w tym świecie nadziei, o którą wcale nie jest tu łatwo. - Ludobójstwo było, jest teraz i także będzie - mówiła Joanna Kos-Krauze. - Może się zdarzyć w każdym kraju, nie jest możliwe w ramach jakiejś jednej tylko kultury.
Film, opowiadający o zbiorowej i indywidualnej traumie, sam świadomie przyjął formę porozbijaną, pokawałkowaną, z okaleczonymi dialogami. Można to uznać za jego słabość, ale tak samo dobrze za siłę.
Rzeczywiście bowiem - czy o takiej skali zła można opowiadać w uładzony sposób?
Konferencja po filmie "Ptaki śpiewają w Kigali"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?