Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie żyje Tomek Bołt, fotoreporter "Dziennika Bałtyckiego". Pogrzeb 9.12 na Cmentarzu Witomińskim

Redakcja/ Dorota Abramowicz
Tomasz Bołt
Tomasz Bołt Archiwum
Z wielkim żalem zawiadamiamy, że 5 grudnia o godz. 13.45 w wieku zaledwie 44 lat zmarł nasz Przyjaciel, Kolega, wybitny fotoreporter Tomasz Bołt.

Od ponad dwudziestu lat był związany z naszym wydawnictwem – najpierw z „Wieczorem Wybrzeża”, a przez ostatnich kilkanaście lat z „Dziennikiem Bałtyckim”.

Wiedzieliśmy, że zmaga się i dzielnie walczy z ciężką chorobą. Wierzyliśmy, że ją pokona. Niestety, przegrał tę walkę. Pozostawił żonę i dwoje dzieci.

Pogrążeni w smutku koleżanki i koledzy z „Dziennika Bałtyckiego”.

Ostatnie pożegnanie Tomasza odbędzie się w piątek, 9 grudnia 2016 roku na Cmentarzu Witomińskim w Gdyni. O 12:30 msza w kościele pw. Św Maksymiliana Kolbego w Gdyni. Wystawienie trumny w kaplicy o godz. 13:30. Pogrzeb o godz. 14.

Jedno zdjęcie Tomka mówiło więcej niż tysiąc słów

Fotoreporter jest nie tylko osobą, która dostarcza aktualne zdjęcia do gazet i portali internetowych. To także, a być może przede wszystkim - reporter, dziennikarz, który pokazuje i poniekąd także tłumaczy świat. Jego jedno zdjęcie mówi nieraz więcej niż tysiąc słów. Takie bywały fotografie Tomka Bołta - czasem zrobione znienacka, pod wpływem impulsu, czasem poprzedzone długim i uważnym wysłuchaniem i obserwacją drugiego człowieka.

Bo Tomek potrafił słuchać. Potrafił też zadawać pytania, które później ustawiały tekst towarzyszącego mu dziennikarza, nadając właściwe proporcje rodzącemu się reportażowi. Czasem tak, jak on to potrafił - spokojnie, ale stanowczo - zatrzymywał nas w biegu po kolejnego „newsa”, pokazując, jak zachwycające może być światło padające na las, obraz fal bijących o morski brzeg, albo zwracając uwagę na znaczenie tej jednej, jedynej chwili.

Mówił z pasją o ludziach i ich zwyczajnej codzienności. Twierdził, że woli fotografować pszczelarza w Szemudzie podczas pracy niż pozujących do zdjęć polityków. I że od obrazków z egzotycznych podróży ciekawsza jest przydrożna kapliczka w Kowalewie na Kaszubach. Jego wystawa „Tatarzy Polscy”, będąca owocem wielu wypraw na Podlasie, utrwalała pamięć o z wolna ginącej kulturze, a zdjęcia z Pomorza były wyróżniane na konkursach Gdańsk Press Photo.

Wspominał, że jego pierwszym aparatem był radziecki Łomo, którym jako dzieciak fotografował matkę, ojca i ich działkę ogrodniczą. Były to zdjęcia czarno-białe, sam wywoływał rolki filmów i naświetlał papier fotograficzny w ciemni. - I właśnie ta obróbka mnie zafascynowała, miała w sobie coś z magii - mówił w niedawnej rozmowie z Kamilą Kubik. - Na moich oczach na kartce papieru fotograficznego powstawał obraz... Coś niezwykłego.

Tomka przygoda z fotoreportażem zaczęła się w połowie lat 90. Wtedy w redakcji nieistniejącego już „Wieczoru Wybrzeża” pojawił się młody, wyglądający na licealistę chłopak, podówczas jeszcze słuchacz Sopockiego Studium Fotografii WFH. Cichy, bardzo grzeczny, kładł na stole stykówki, czyli fotografie z odbitymi klatkami negatywu, z których redaktorzy wybierali do powiększenia najlepsze zdjęcia...

Był to czas, gdy dziennikarz nigdy nie wybierał się w teren bez fotoreportera. Jeździliśmy więc z Tomkiem po całym województwie, odwiedzając ludzi, którzy chcieli się podzielić z nami swoimi radosnymi lub tragicznymi przeżyciami, dokumentując niezwykłe odkrycia lub wykonując pracę dziennikarzy śledczych.

Trzeba przyznać, że Tomek miewał czasami intuicję godną śledczego. Pewnego dnia wyruszyliśmy rankiem do Elbląga, by odnaleźć małżeństwo z dwójką dzieci koczujące w małym fiacie na parkingu przy cmentarzu. O bezdomnej rodzinie powiadomili nas elblążanie odwiedzający cmentarz, nie znaliśmy jej nazwiska, nie mieliśmy kontaktu telefonicznego. Po prostu jechaliśmy w ciemno. Na miejscu okazało się, że rodzice zabrali dzieci i poszli „załatwiać urzędowe sprawy”. Do Urzędu Miejskiego, gdzie zostawili podanie o mieszkanie, dotarliśmy spóźnieni. Już wyszli, a do samochodu będącego ich domem nie wrócili. Przypominało to scenariusz kolejnego filmu z serii „Mission: Impossible”. Krążyliśmy, bezradni, trzecią godzinę po mieście, w którym żyje ponad 120 tys. mieszkańców, szukając nieznanych nam nawet z widzenia ludzi. Przejeżdżaliśmy obok parku, gdy nagle Tomek zawołał „Stop!”, wskazując parę z dwojgiem małych dzieci. I choć wydaje się to niewiarygodne, była to poszukiwana przez nas rodzina.

Zdarzało się też, że jego zdjęcia całkowicie zmieniały ludzkie losy. Tak było z pięciorgiem rodzeństwa rozdzielonego w dzieciństwie i oddanego do adopcji. Jeden z braci, dorosły już mężczyzna, szukał od dawna śladów braci i sióstr. Ktoś zobaczył jego zdjęcie (autorstwa Tomka) w gazecie i zauważył podobieństwo do pewnego chłopaka z Gdyni. Kilka tygodni później rodzeństwo było w komplecie.

Tak też było z Michałkiem, dwuletnim chłopcem z ciężką chorobą jelit, porzuconym przez matkę i mieszkającym od urodzenia w jednym z gdańskich szpitali. Zrobiona przez Tomka fotografia Michałka ukazała się na okładce „Dziennika Bałtyckiego”. Gazetę zobaczyła w osiedlowym sklepiku pewna pani, szczęśliwa żona i matka dwóch córek, prowadząca wraz z mężem niemałą firmę. Powiedziała potem, że towarzyszyło jej wówczas niesamowite uczucie. Była przekonana - choć wydawało się to niemożliwe - że chłopca ze zdjęcia zobaczyła kilka dni wcześniej, podczas mszy w kościele. I uznała to za znak, że powinna starać się o adopcję. W ten sposób Michałek znalazł kochającą rodzinę.

Tomek potrafił tonować u niektórych dziennikarzy nieodłącznie związane z zawodem emocje. Bywało jednak, że czasem tym emocjom sam ulegał. Zwłaszcza wtedy gdy spotykał się z krzywdą. Szukał wówczas wyjścia z na pozór nierozwiązywalnych problemów, podsuwał pomysły, z kim warto porozmawiać, kogo przycisnąć do ściany. Niekiedy sam stawał przed ścianą. Widziałam łzy w jego oczach, gdy wychodziliśmy z mieszkania, w którym sześcioro małych dzieci opłakiwało zmarłą matkę.

Każdy z nas ma swoją prywatną opowieść o Tomku. Wspomnienia zachowała rodzina, czyli żona Magda, zwana przez Tomka „najwspanialszą kobietą świata”, i dzieci, czyli ludzie dla niego najważniejsi. Koledzy fotoreporterzy - w tym Maciej Kosycarz - wspominają jego życzliwość. Czasem bywa tak, że fotoreporter nie jest w stanie zrobić zamówionej fotografii, a Tomek, proszony o „podzielenie się” zdjęciami, nigdy nie odmawiał. Ważnym rozdziałem Tomkowego życia stała się Gdynia, której kronikarzem był od ponad 20 lat. Najpierw w gdyńskim oddziale „Wieczoru Wybrzeża”, a następnie w „Dzienniku Bałtyckim” dokumentował najważniejsze wydarzenia w mieście. Nie tylko kolejne inwestycje, uroczystości, spotkania, ale także codzienne życie gdynian.

Gdzieś w tle pasji Tomka od kilku lat trwała jego walka z chorobą. Nie żalił się, walczył o siebie i o przyszłość bliskich. Z godnością. Do końca.

Tomku, dostałeś już aparat, by uchwycić światło w niebie?

Zobaczcie zdjęcia Tomka i przeczytajcie wspomnienie o nim:

Tomasz Bołt, fotoreporter "Dziennika Bałtyckiego", zmarł 5 grudnia 2016 roku

Tomek nie zniknie. Zostanie w zdjęciach. I w nas...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki