Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Słomczyński: Na Kaszubach patriotyzm smakuje inaczej. Bardziej pachnie kaszubską ziemią

Agnieszka Kamińska
Agnieszka Kamińska
07.07.2018 luzino. wojewodztwo pomorskie. xx swiatowy zjazd kaszubow. nz. marsz uczestnikow zjazdu ulicami luzina   fot. karolina misztal / polska press/dziennik baltycki
07.07.2018 luzino. wojewodztwo pomorskie. xx swiatowy zjazd kaszubow. nz. marsz uczestnikow zjazdu ulicami luzina fot. karolina misztal / polska press/dziennik baltycki Karolina Misztal
- Bardzo często nie jesteśmy w stanie przyjąć do wiadomości, że można być niejednoetnicznym, że można być Polakiem i jeszcze kimś – mówi Tomasz Słomczyński, pisarz, dziennikarz, autor książki „Kaszëbë”, założyciel strony internetowej Magazynkaszuby.pl.

Jak pan zaczął poznawać Kaszuby i co z tego poznawania wynikło?

Urodziłem się i wychowałem w Sopocie, który był tak naprawdę kaszubską wsią zasiedlaną przez wieki głównie przez gdańszczan posługujących się językiem niemieckim, a po wojnie przez przybyszy z różnych części Polski. Żyłem w otoczeniu, które nie zdawało sobie sprawy z tej kaszubskości. Ja sam też nie zdawałem sobie z niej sprawy. Kaszuby dla mnie, gdy byłem dzieckiem i nastolatkiem, zaczynały się tam, gdzie kończyło się Trójmiasto, czyli po drugiej stronie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, w okolicach obwodnicy. Na Kaszuby jeździło się na biwaki, obozy harcerskie i piesze rajdy. Byłem zaangażowanym harcerzem, a potem instruktorem harcerskim. Wtedy to była dla mnie kraina dzieciństwa, przygody, wypoczynku, miejsce na wypady. Jakieś 10 lat temu, razem z żoną, zdecydowaliśmy się kupić domek letniskowy na Kaszubach, a dokładniej, jak to określam, w interiorze kaszubskim, w okolicach Egiertowa. Jeździliśmy tam, żeby wypoczywać – grillować, opalać się. Po dwóch latach zacząłem wychodzić poza obręb mojej działki i wtedy zorientowałem się , że ta dawna kraina przygody jest zamieszkała przez ludzi, którzy mówią trochę innym językiem, trochę inaczej patrzą na świat i czasem trochę inaczej się zachowują.

Czyli wtedy zaczął pan odkrywać tę kaszubskość?

Jeszcze nie wtedy. Na razie zdziwiłem się, że w ogóle kaszubskość istnieje. Niewiele trzeba, żeby ją dostrzec. Potrzeba tylko trochę uważności. Przeczytałem książkę „Życie i przygody Remusa” Aleksandra Majkowskiego, która wywarła na mnie ogromne wrażenie. Ta książka zapoczątkowała intelektualne poszukiwania i próbę odpowiedzi na pytanie, czymże jest kultura kaszubska. To zbiegło się w czasie z czymś, co nazywam „poczuciem pustki tożsamościowej”. Jestem Polakiem z krwi, kości i mentalności, ale brakowało mi tej małej ojczyzny. Mieszkałem wtedy w Gdańsku, miałem ten domek na Kaszubach i poszukiwałem swojej małej ojczyzny. Kaszubski interior wygrał z Trójmiastem. Zdecydowałem z żoną, że nie ma sensu stać w rozkroku między Trójmiastem a interiorem. Podjęliśmy życiową decyzję i przeprowadziliśmy się do Kartuz. Już wtedy wiedziałem, że chcę wchłonąć w siebie i się wtopić – bo to jest proces dwubiegunowy - w tę ziemię, w tych ludzi, w tę kulturę.

Dlaczego kaszubskość była bardziej odczuwalna w interiorze, a nie np. w Sopocie, w którym pan się wychował?

Dość łatwo to wytłumaczyć. Na początku XX w. Sopot liczył około 16 tys. mieszkańców, z czego szacuje się, że kilka tysięcy mogło być kaszubskojęzycznych. Taki stan mógł się utrzymywać do lat czterdziestych, choć nikt tego wtedy nie badał. W 1945 r. nastąpiła hekatomba. Sopot został zasiedlony przez ludzi z innych części Polski. Ci ludzie stracili swoje domy, przyszli na nowe. Musieli także budować nową tożsamość miejsca, w którym przyszło im teraz żyć. Zaczęli ją budować w oderwaniu od korzeni kaszubskich, które były im obce, których nie znali. Mój ojciec do Sopotu przyjechał w 1947 r. z Mazowsza. Poznał mamę, której rodzina pochodzi spod Wilna. I oni, tak jak większość mieszkańców miasta, włączyli się w budowanie tożsamości Sopotu – bez odwoływania się do tego, co było wcześniej. A pamiętajmy, że wszystko to, co było wcześniej, kojarzyło się jako „poniemieckie” i podlegało odrzuceniu. Dlatego ja się wychowywałem bez świadomości, że żyję na Kaszubach. Gdy pójdziemy Monciakiem w szczycie sezonu, wtedy gdy miasto odwiedza rzesza turystów, to śladów kaszubskości w Sopocie nie znajdziemy. Trudno dziś powiedzieć, by Sopot był kaszubski.

Ale np. Kartuzy są.

Jak się wjeżdża do Żukowa, patrząc na tablice przy drodze, to zaczynamy się orientować, że jesteśmy na Kaszubach. W Gdańsku czy Gdyni śladów kaszubskości nie brakuje. A przecież kaszubskość czuć w powietrzu dopiero po wyjechaniu z Trójmiasta. Nie można jednak powiedzieć, że to jest inny świat. Kaszubi są mocno osadzeni we współczesności i tym, czym żyje cała Polska. Są to problemy natury ekonomicznej, politycznej i społecznej. Nie uważam, że żyję w jakiejś innej krainie. Natomiast patriotyzm tu smakuje inaczej.

Co to znaczy, że smakuje inaczej?

Bardziej pachnie tutejszą ziemią, tutejszą specyfiką historyczną, bardziej kojarzy się z dumą z tutejszości. Ta tutejszość ma mocne, głębokie korzenie i jest związana z ziemią, jest bardziej organiczna.

Powiedział pan o poczuciu pustki tożsamościowej i tym, że kaszubskość tę pustkę wypełniła. Może wielu z nas ma w sobie taką pustkę i potrzebuje małej ojczyzny, która ją wypełni? Może każdy, oprócz przynależności narodowej, potrzebuje jeszcze przynależeć do małej ojczyzny? Może oprócz bycia Polakiem, Polką my chcemy być jeszcze Kaszubem, Kaszubką albo Kociewiakiem, Kociewianką?

W swojej książce przywołuję opinię Brunona Synaka, który z kolei powołuje się na socjologa Stanisława Ossowskiego. Oni uważają, że oprócz wielkiej ojczyzny i małej społeczności rozumianej jako więzy krwi, jest jeszcze ten poziom środkowy, którym jest ta mała ojczyzna. Nie wiem, czy każdy potrzebuje przynależności do małej ojczyzny. Być może są tacy, którzy takiej potrzeby nie mają. Ja akurat mam. Istnieje coś takiego jak tożsamość gdańszczan. Ona jest budowana na micie Grudnia 1970, Sierpnia 1980, składnikiem nowej tożsamości gdańszczan jest też zamordowany Paweł Adamowicz. Jak każda tożsamość, także i ta nie jest zamknięta, jest w procesie budowy. Wielu próbuje włączyć do tej tożsamości również to, co działo się w Gdańsku przed 1945 r. a to, nie oszukujmy się, brzmi z niemiecka. Te tramwaje, te ronda nazywane nazwiskami ludzi, którzy żyli tu przed 1945 r. to są niemieckobrzmiące nazwiska. Ja nie mogłem się w tej tożsamości odnaleźć i nie do końca wiem, dlaczego. Być może trochę odrzucała mnie martyrologia kojarzona z Grudniem 1970 i Sierpniem 1980. Te skojarzenia są oczywiście niezwykle ważne dla każdego Polaka, ale czułem, że nie do końca są moje. Trudno było mi się z tym identyfikować. Historia niemieckobrzmiąca i historia ludzi, którzy budowali Gdańsk, choć ją bardzo szanuję, nie była moja. Nagle okazało się, że moje są Kaszuby.

Kaszubi często spotykają się z zarzutami, że są zbyt niemieccy i za mało polscy. Albo że za bardzo podkreślają swoją odrębność. To są zarzuty nie tylko polityków, ale one też funkcjonują w społeczeństwie. Dlaczego takie zarzuty w ogóle się pojawiają?

Mieszkam tu od 6 lat, bywam od 10 lat, interesuję się tą kulturą, jestem „adeptem tożsamościowym”, i przysięgam - ja nie widzę tu żadnej niemieckości. Tu nikt nie mówi po niemiecku, nie ma tu nic niemieckiego. Zarzuty o niemieckość są absurdalne.

To dlaczego niemieckość, również współcześnie, jest wytykana?

To wynika z historii. Separatyzm i niemieckość to jest taki bat, który może być długo nieużywany i sobie wisi na kołku w przedpokoju. Jeśli np. jakiś polityk potrzebuje, żeby tym batem trzasnąć, to go używa. Warto podkreślać za każdym razem, że „dziadek z Wehrmachtu” - przodek Donalda Tuska siedział najpierw w obozie koncentracyjnym Stutthof, potem został wcielony do Wehrmachtu, a następnie przeszedł na stronę Polskich Sił Zbrojnych. Jak tysiące Kaszubów. Dlaczego „dziadek z Wehrmachtu” to jest takie nośne hasło i ma takie powodzenie?

Powiedziałabym, że po pierwsze z niewiedzy.

Niewiedza jest pożywką dla stereotypu. Skoro nie wiemy, to upraszczamy rzeczywistość. Warto tu pokrótce przypomnieć rys historyczny. Na początku XX wieku rzeczywiście Kaszubi mieszkający pod zaborem pruskim mówili po niemiecku, bo chodzili do niemieckich szkół. Ale mówili też między sobą po kaszubsku. I wtedy na scenę weszli Młodokaszubi, którzy mieli siłę przebicia i którzy mówili, że miejsce Kaszub jest przy Polsce, której wtedy nie było jeszcze na mapie Europy. Wybucha I wojna światowa, Kaszubi poszli do armii pruskiej, potem z niej wrócili albo i nie. Byli wściekli i nie chcieli mieć z Niemcem nic wspólnego.
Podczas I wojny światowej oberwali – od Niemców. Tymczasem tuż obok wybucha Powstanie Wielkopolskie – Wielkopolanie mówią „chcemy do Polski”. To samo mówią też Kaszubi, którzy przygotowują w tym czasie powstanie. Ono jednak nie wybucha, bo podpisany zostaje Traktat Wersalski w 1920 r. Kaszubi entuzjastycznie witają wojsko polskie, które wkracza na ich ziemie. I co robi wojsko polskie? Nie rozumie tych ludzi: „oni mówią jakimś dziwnym językiem, na pewno nie polskim, może to jest jakaś niemczyzna?” To, co się stało w 1920 r. na Pomorzu, Młodokaszuba Jan Karnowski nazwał „rządami soldateski” – przyrównywał do okupacji. Kaszubi znów obrywają - tym razem od Polaków. Tak, jak wcześniej obrywali od Niemców za mówienie po kaszubsku, tak potem za to samo obrywają od Polaków. Za czasów II Rzeczpospolitej sanacja nazywała Kaszubów, za dążenie do autonomii, separatystami. Potem, podczas II wojny światowej, była Piaśnica. Niemcy mieszkańców Kaszub zaczęli mordować za ich kaszubskość. A potem wkroczyła Armia Czerwona, która już kompletnie nie rozumiała, kim są Kaszubi. Dla czerwonoarmistów Kaszuby to były tereny niemieckie, a język kaszubski to był język niemiecki. Armia dopuściła się masowych gwałtów na ludności kaszubskiej. Krótko mówiąc, Kaszubi zawsze dostawali po głowie. Z pokolenia na pokolenia ten stereotyp kaszubski, który jest kojarzony z elementem niepewnym, przetrwał. Dlatego dziś my bardzo często nie jesteśmy w stanie przyjąć do wiadomości, że można być niejednoetnicznym – że można być Polakiem i jeszcze kimś.

Dlaczego dla niektórych to jest coś złego? Dlaczego niektórzy nie widzą w tym atutu – czegoś, co świadczy o bogactwie społeczeństwa?

Po 1945 r. na tak zwane ziemie odzyskane sprowadzono ludzi np. spod Wilna lub Lwowa, którzy ze Śląskiem czy Pomorzem, na których przyszło im żyć, nie mieli nic wspólnego. Do tego np. przesiedlono Łemków, a z kolei Romów osiedlono. I tak dalej… Zamieszano w tym etnicznym garncu, poprzesuwano ludzi, powyrywano im korzenie. Podkreślanie w takiej sytuacji dwuetniczności mogło zadziałać przecież jak bomba z opóźnionym zapłonem. Z punktu widzenia ówczesnych władz i ówczesnej propagandy trzeba było przyjąć, że wszyscy jesteśmy tacy sami, że wszyscy jesteśmy Polakami i koniec kropka. Komunistyczne władze mówiły: „nie interesuje mnie, że twoja babka jest spod Wilna, że jesteś Ślązakiem - Polakiem, Ślązakiem, Niemcem albo Kaszubem”. To wszystko zostało zrównane walcem, stworzono jedną narrację, jedną opowieść. W 1989 r. mamy wolność i nagle zaczęły dochodzić do głosu narracje dotąd marginalizowane: przede wszystkim kresowa, w jakiejś mierze śląska, a w końcu kaszubska… Mam nadzieję, że moja książka przyczyni się do tego, że narracja kaszubska trafi do świadomości Polaków. Ale my jesteśmy po kilkudziesięciu latach obowiązywania jednej narzuconej nam narracji, której jeszcze nie możemy się pozbyć, a która mówi, że Polak równa się Polak i nic poza tym. Musi minąć czas, żebyśmy sobie uświadomili, że można być Polakiem i Ślązakiem albo można być tylko Ślązakiem i być obywatelem Polski. Bo czy ktoś, kto jest obywatelem Polski musi mieć narodowość polską? Mamy przecież kilkanaście tysięcy Kaszubów, którzy nie czują się Polakami, ale są lojalnymi obywatelami Polski i czują się odpowiedzialni za ten kraj. Nie możemy im nakazać czuć się Polakami. Dziś to szokuje, ale minie czas i przestanie szokować. W innych krajach istnienie mniejszości narodowych nie jest niczym szokującym, a czymś normalnym.

Czy na co dzień ta odrębność Kaszubów jest rzeczywista? Bo czasem jest tak, że mówi się o przynależności do jakiejś grupy, ale ta przynależność jest pozorna, życzeniowa i w praktyce nie istnieje. Jak jest z Kaszubami?

Jest z tym różnie. Nie można powiedzieć, że wszyscy Kaszubi są tacy sami. Są młodzi ludzie, którzy mówią po kaszubsku, bo to ich język narodowy. Noszą na sobie kaszubskie emblematy i kaszubskość manifestują. Ale są też ich rówieśnicy, którzy kompletnie o to nie dbają. Mamy również stany pośrednie – niektórzy powiedzą coś po kaszubsku, jak się ich o to poprosi. I wtedy ta kaszubskość jest ciekawostką dla innych. Istnieje więc całe spektrum ludzi, którzy różnie tę kaszubskość traktują. Najczęściej jest to kwestia deklaracji – jeśli zapytamy takiego człowieka, czy jest Kaszubem, to on powie, że tak, bo jego przodkowie byli Kaszubami. Często jednak nic więcej z tego nie będzie wynikało.

Proszę opowiedzieć o książce. Jak pan ją przygotowywał, czy z bohaterami trzeba było być, czy wystarczyło tylko porozmawiać?

W książce są dwie narracje. Zgodnie z pierwszą, docieram do ludzi za tematem, dużo rozmawiam z nimi i wykonuję warsztat reporterski. Czasem jestem z nimi trzy dni, czasem więcej, czasem do nich wracam po latach realizując konkretny wątek reportażu. Druga narracja to narracja wanogi, czyli podróży. Nie spotykam się z ludźmi, przyjmuję postawę muchy na ścianie – podróżuję sam, chcę być „niewidzialny” jednocześnie starając się widzieć. Te dwa podejścia, mam nadzieję, wzajemnie się w książce uzupełniają. Czasem więc rzeczywiście wchodzę w bliskie relacje z bohaterami, a czasem wręcz tego unikam.

Czy może pan wskazać, kto z bohaterów wywarł na panu największe wrażenie? A może to była jakaś sytuacja, zjawisko?

Nie, nie mam topu, nie jestem wstanie go stworzyć. Adam Hebel, kaszubski „narodowiec” dał mi wiele do myślenia. Podobnie Kaszubi jako bohater zbiorowy podczas wizyty Andrzeja Dudy w Pucku. Wrażenie zrobiły na mnie osoby, które ratowały więźniów ze Stutthofu idących w marszu śmierci. Poraziły mnie gwałty dokonywane przez czerwonoarmistów. Ogromne wrażenie zrobili na mnie ezoterycy, którzy poszukują duchów i z nimi obcują, ale też rybacy, z którymi wsiadłem na łódź rybacką… I tak dalej, i tak dalej. Boję się, że kogoś mógłbym pominąć, dlatego nie tworzę topów i nie umiem wyróżnić jednego bohatera mojej opowieści.

od 18 latnarkotyki
Wideo

Jaki alkohol wybierają Polacy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki