Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O niespodziankach czekających dziś w galeriach sztuki

Lucjan Strzyga
Materiały prasowe
Tak dobrych czasów dla młodej sztuki jeszcze nad Wisłą nie było. Świadczą o tym imponująca ilość autorskich galerii, które pokryły gęstą siecią Warszawę, a także niewygórowane ceny i wysoki poziom pokazywanych tam dzieł. Ale nie odwiedzajcie ich w poszukiwaniu nieznanych prac Sasnala, Fangora czy Dwurnika. Tam królują ci, co dopiero zdobywają rynek i którymi warto się dzisiaj zainteresować.

Przykład? Przyjrzyjmy się ofercie Galerii WAREHOUSE - Magazynu Sztuki (ul. Cybernetyki 2), która w motto swojej działalności zapisała aktywną promocję artystów młodego pokolenia. Dodajmy, że tych, którzy już liznęli popularności, jak i tych, którzy właśnie skończyli uczelnie i stawiają pierwsze kroki w drodze do sławy. Już w piątek w WAREHOUSE odbędzie się wernisaż wystawy prac malarskich Krzysztofa Musiała, ucznia prof. Jana Świtki z akademii poznańskiej. Musiał pokazywał już swoje obrazy na wielu wystawach (nie tylko w Polsce, ale też w Niemczech i Wielkiej Brytanii), ale kilkadziesiąt płócien, które zawisną w Magazynie Sztuki, daje znakomite rozeznanie w jego artystycznych poszukiwaniach.

Mówiąc krótko, jego obrazy trafiają w gust współczesności: nasączone intensywnymi kolorami, doskonale skomponowane i operujące światłem cieszą oko oglądających. Ponadto artysta odwołuje się w ich treści do zwykłych ludzkich historii: radości, smutku, zdarzeń z codziennej egzystencji. Umiejętnie korzysta w motywu zmultiplikowanych postaci, dodaje elementy z miejskiego krajobrazu i kadry z technoprzestrzeni. "Mówi do nas językiem współczesności" - można przeczytać w recenzji jego twórczości pióra Zuzanny Jędrzejewskiej. Słowem, Musiał doskonale pasuje do idei rozhermetyzowania środowiska artystycznego i kreowania dobrze pojętej mody na sztukę, przyświecających działalności galerii WAREHOUSE.

Nic dziwnego, że malarstwo Krzysztofa Musiała odnotowano m.in. w "Kompasie Młodej Sztuki", cyklicznym rankingu najlepszych polskich artystów do lat 35. To obecnie najwiarygodniejsze kryterium artystycznej wartości potwierdzone przez przedstawicieli 80 polskich galerii. A to oznacza, że prace Musiała, pomijając ich walory estetyczne, to dzisiaj także dobry towar do inwestowania. To zresztą kolejny powód, dla którego warto zainteresować się artystycznym narybkiem. Swoisty snobizm na młodą sztukę jak najbardziej sprzyja temu, by swoje kolekcje powiększyć, i to za stosunkowo niewielkie pieniądze.

Ceny klasyków bowiem mimo kryzysu wciąż są windowane w górę. Za "Porwanie Europy" Nowosielskiego (namalował je w 1976 r.) na aukcji w Desie Unicum zapłacono ostatnio 255 tys. zł. "Palące dziewczyny" Wilhelma Sasnala, najpopularniejszego dziś polskiego malarza za granicą, znalazły w Londynie chętnego za - bagatela - 456 tys. dol. Z kolei prace Wojciecha Fangora dochodzą nawet do astronomicznej ceny 600 tys. zł. Koszt sztuki Musiała wydaje się przy tym komfortowy dla naszych kieszeni. Ceny za jego obrazy oscylują w granicach 4-6 tys. zł (tworzy prace w dwóch wymiarach: 120 na 120 cm i 150 na 120 cm). I tak na przykład ekspresyjny "Autobus" można mieć już za 4,7 tys. zł, "nostalgiczną "Ławkę" za 4,9 tys. zł, zaś "Mój czas, moje ciało" będzie doskonale wyglądać na ścianie naszego salonu już za 5 tys. zł z niewielkim haczykiem.
Z sal galerii WAREHOUSE przenieśmy się teraz do galerii Autograf (ul. Grochowska 342), gdzie ruszyła właśnie wystawa prac Inez Krupińskiej, absolwentki grafiki warszawskiej ASP w katedrze prof. Janusza Stannego. Zainteresowania artystki krążą wokół malarstwa, rysunku, grafiki użytkowej, ale w Autografie, prócz grafik i gwaszy, postanowiła zaprezentować rzecz zupełnie niezwykłą, a mianowicie autorskie meble. Na tyle niezwykłe, że zasługujące na baczną uwagę: faktura surowego drewna łączy się w nich z nowoczesnymi materiałami (szkło, pleksi), tworząc niezwykły efekt estetyczny. Dlaczego meble? Bo to dziedzina w polskiej sztuce niedoceniona, choć z długimi tradycjami. A przecież projektowali je już Stanisław Wyspiański, Stanisław Witkiewicz, a meble przedwojennego Ładu są dziś prawdziwym unikatem. Jeśli ktoś trafi do Autografu, gwasze i obrazy artystki może kupić już za 2-4 tys. zł. Imponujące meble wymagają oddzielnych negocjacji z ich twórczynią.

Jak widać, młoda sztuka ma niejedno oblicze. Na przykład w Domotece (ul. Malborska 41), na wystawie "Fashion Victim" swoje prace związane z modą prezentuje Anna Halarewicz, absolwentka grafiki wrocławskiej ASP. Artystka specjalizuje się w rzadkiej nad Wisłą ilustracji żurnalowej, sytuującej się na pograniczu grafiki użytkowej i sztuki klasycznej. Jej dzieła emanują ekspresją, kolorem i stanowią niezwykłą formę przekazu artystycznego. Kto ciekaw, może jej prace znaleźć dziś na łamach magazynów "Exklusive" albo "Twojego Stylu".

W poszukiwaniu plastycznych ciekawostek zajrzyjmy jeszcze do galerii Abakus (ul. Jezuicka 4), gdzie trwa wystawa malarstwa Elizy Nadulskiej, uczennicy prof. Jana Tarasina, do Latającej Galerii (ul. Burakowskiej 9), w której swój quasi-malarski reportaż "Takie rzeczy się zdarzają..." prezentuje Paweł Mendrek, do salonów krytyków Pokaz, w których rzeźbiarską instalacją "Pokój/The Room" kusi Sylwester Ambroziak, czy wreszcie do Staromiejskiego Domu Kultury, którego atrakcją jest wystawa "Endlessly" Magdaleny Firląg. Wszędzie tam czeka na nas możliwość poznania sztuki wyłamującej się z utartych stereotypów i konwenansów. Warto ją mieć także na własność, nim hurtowo ubiegnie nas kolejny bank traktujący dorobek wschodzących gwiazd jedynie jako solidną lokatę kapitału.

Prawo popytu i podaży działa bowiem także w dziedzinie sztuki. Można być pewnym, że prace artystycznej młodzieży, za które dziś zapłacilibyśmy niewiele, za kilka lat poszybują w górę. Tak było ze wspomnianym już Wilhelmem Sasnalem czy też Wojciechem Bąkowskim, którego charakterystyczne obrazy malowane długopisem na taśmie filmowej kosztowały niedawno grosze, a dziś idą w tysiące. Podobnie stało się z płótnami Barbary Bańdy, która na szeroką skalę rozpropagowała sprzedaż dzieł przez internet. Trzy lata temu jej obraz można było trafić za 3 tys. zł, obecnie ceny grubo przekraczają 10 tys. Prawdziwy rekord w tej dziedzinie należy jednak do Łukasza Banacha (ukrywa się pod pseudonimem Norman Leto), którego dzieła, warte dziś nierzadko kilkadziesiąt tysięcy, startowały z pułapu kilkukrotnie niższego. Zatem do zobaczenia w piątek na artystycznych łowach w galerii WAREHOUSE.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki