MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Strajki od kuchni

Barbara Madajczyk-Krasowska
Mieszkanie na Ogarnej, lata 80. Od lewej: siedzą Wojciech Bubella, Jan Karolik, Bożena Rybicka (tyłem).
Mieszkanie na Ogarnej, lata 80. Od lewej: siedzą Wojciech Bubella, Jan Karolik, Bożena Rybicka (tyłem). Archiwum prywatne
Wpadało się tam na herbatę, ploteczki, a przede wszystkim, by pokonspirować. A od wczesnej wiosny 1988 r. kuchnia mieszkania na pierwszym piętrze kamienicy na Ogarnej była siedzibą Gdańskiej Agencji Informacyjnej Solidarności .

Kuchnia Joanny Wojciechowicz była miejscem schadzek opozycjonistów niemal od zawsze. Zamykała się tylko na czas internowania właścicielki, zatrzymań i esbeckich rewizji.

Joanna, szefowa działu "rozpowszechniania informacji" w strukturach pierwszej Solidarności, przyjmowała u siebie ludzi o różnej orientacji politycznej. Zresztą poglądy były wtedy mniej ważne, liczyła się walka z komuną. A punkt kontaktowy był świetnie położony - niemal w centrum Głównego Miasta. Z tą konspiracją to lekka przesada. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że dwupokojowe mieszkanie, a telefon to już na pewno, były na podsłuchu. Zresztą naprzeciwko kuchni stał Hotel Robotniczy. Nie mieliśmy złudzeń, że esbecy mają w nim swoją metę. O ważniejszych sprawach pisaliśmy więc na kartkach papieru.

Herbatka z "kryminalistami"

Bywali tam Bogdan Borusewicz, jego żona Alina Pienkowska, Joanna i Andrzej Gwiazdowie i guru Ruchu Młodej Polski Aleksander Hall. Z Młodopolakami zresztą był związany syn Joanny, Michał. Ona bardziej z Wolnymi Związkami Zawodowymi i Komitetem Obrony Robotników. Ale wtedy wszyscy byli jedną opozycyjną rodziną.

Z wybrzeżowej Solidarności wpadali do Joanny przywódcy i szeregowi działacze, m.in. Krzysztof Dowgiałło (autor ballady o Janku Wiśniewskim), Bogdan Lis czy samozwańczy szef regionu elbląskiego Edmund Krasowski. Przyjeżdżali także opozycjoniści z kraju: Jacek Kuroń, Jan Lityński, Janusz Pałubicki, Barbara Labuda, Alojzy Pietrzyk, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Jadwiga Staniszkis, Helena Łuczywo. Większość bywalców to oczywiście "kryminaliści", bo mieli za sobą internowanie, więzienie, a w najlepszym razie rewizje i konfiskaty podziemnych wydawnictw. Tak naprawdę po ćwierć wieku trudno spisać wszystkie nazwiska.

Dzwonili i umawiali się na spotkania dziennikarze ze światowych agencji i międzynarodowej prasy, m.in. Krzysztof Bobiński z "Financial Times", Andrew Nagorski z "Newsweeka". W kuchni Joanny wywiad z Janem Krzysztofem Bieleckim przeprowadziła amerykańska dziennikarka Anne Applebaum. Interesowały ją wtedy sprawy ekonomiczne, a Krzysztof był jednym z czołowych gdańskich liberałów. Nikomu nie przyszło do głowy, że jej rozmówca zostanie w przyszłości premierem, a ona sama panią ministrową [Applebaum jest żoną Radka Sikorskiego - red.].

Gospodyni częstowała wszystkich herbatą, a gdy ktoś był głodny, dzieliła się tym, co miała, zupą, chlebem z masłem, czasem trafiała się jakaś kiełbasa. Czasem coś bardziej luksusowego. W ten sposób poznałam smak batonów Sneakers i Mars. Te nieosiągalne w normalnym sklepie słodycze kupiła w Peweksie Janka Jankowska. Nigdy potem tak mi nie smakowały. I jeszcze ser ementaler. Przywiózł go z Amsterdamu Janek Minkiewicz. Wspomnienie lekko orzechowego smaku, chyba pierwszego w życiu tak dobrego sera, wciąż jest niezatarte.

Z nadania "Borsuka"

Prawdziwy najazd dziennikarzy na kuchnię Joanny zaczął się po strajkach majowych i sierpniowych 1988 r. i trwał właściwie do pierwszych częściowo wolnych wyborów 4 czerwca 1989 r.

Wiosną zaczęli wydzwaniać dziennikarze z paryskiego Kontaktu, przedstawicielstwa "S" założonego przez Mirosława Chojeckiego. Za ich pośrednictwem informacje z Gdańska trafiały do Radia Wolna Europa. Joanna wpadła na pomysł, by w jakiś sposób tę, w istocie dziennikarską, robotę sformalizować i - za zgodą Bogdana Borusewicza, w podziemiu zwanego Borsukiem - powołała Gdańską Agencję Informacyjną "S". Doprowadziło to do pewnych spięć z działaczami warszawskimi. W stolicy działał bowiem Serwis Informacyjny Solidarności. Gdańską inicjatywę potraktowano więc tam jako konkurencyjną. Ale autorytet Borusewicza był na tyle duży, że "warszawka" przełknęła tę gorzką pigułkę.

- My byliśmy pierwsi - przypomina Joanna.

W tym czasie grono bywalców kuchni znacznie się poszerzyło. Z agencją zaczęli współpracować studenci (szczególnie ci, którzy uczestniczyli w majowym strajku na Uniwersytecie Gdańskim). Pojawili się bracia Kurscy, Piotr Semka, Piotr Adamowicz. Przychodzili także działacze z Ruchu Wolność i Pokój, Federacji Młodzieży Walczącej i wreszcie młodzi robotnicy z tzw. grupy Dym. To oni wyraźnie nadawali ton obu strajkom oraz manifestacjom na ulicach Gdańska, szczególnie w czasie wyczekiwania na rozmowy Okrągłego Stołu. Do grupy należeli między innymi: Zbigniew Stefański, Paweł Świerszczyński, Sławek Adamski oraz lider majowego strajku w Stoczni Gdańskiej, Janek Stanecki. Można by powiedzieć, że zawiązał się swoisty sojusz inteligencko-robotniczy.

GAI "S" przekazywała informacje o strajkach, manifestacjach, zatrzymaniach, rewizjach. Bardzo dużą wagę przywiązywałyśmy do podawania nazwisk zatrzymywanych, aresztowanych, skazanych. Esbecy bali się rozgłosu. W ten sposób miałyśmy poczucie, że chronimy potencjalne ofiary przed pobiciem, chociaż oczywiście nie zawsze tak było.

Agencja w falowcu

Internowanie, uwięzienie syna i wreszcie życie w nieustannym napięciu odbiły się na zdrowiu Joanny. Miała ciągłe kłopoty z sercem. Prawie cały strajk sierpniowy '88 spędziła w szpitalu. Przedtem zdążyła podzielić zadania i podać zachodnim agencjom numery telefonów: Sławka Majewskiego, Piotra Adamowicza i mój. Bardzo się przydały, bo wkrótce esbecja wyłączyła telefon w mieszkaniu na Ogarnej, podobnie jak na plebanii kościoła św. Brygidy, gdzie w tym czasie rezydował m.in. Adam Michnik.
Siedziba GAI "S" przeniosła się wtedy do mojego jednopokojowego mieszkania w falowcu na Przymorzu, gdzie codziennie po świeże informacje dzwonili dziennikarze niemal wszystkich światowych agencji. Ta lokalizacja miała jednak tę wadę, że moje mieszkanie było z dala od stoczni. Ciążyła mi ta sytuacja, bo w maju niemal cały czas byłam w stoczni, wśród strajkujących, a teraz czułam się jak więzień, którego spacerniakiem była galeria falowca. Wprawdzie w "Brygidzie" Sławek Majewski koordynował zbieranie wiadomości (na plebanii miał pokój, na drzwiach wisiało logo GAI "S"), ale był kłopot z łącznikami, bo wleczenie się tramwajem na Przymorze zabierało sporo czasu. Tylko Gosia i Rysiek Kuźmowie regularnie przywozili komunikaty i oświadczenia komitetu strajkowego ze Stoczni Gdańskiej i innych strajkujących zakładów. Znaczenie informacji doceniał Bogdan Borusewicz, który zawsze znajdował czas (i telefon), by coś istotnego donieść z "pola walki".

Dziennikarzy z agencji zachodnich najbardziej interesowało, czy strajki się rozszerzają. Na początku była euforia, bo do Stoczni Gdańskiej przyłączały się kolejne zakłady. Kiedy jednak ich liczba zatrzymała się na 30 (w skali całego kraju), napięcie zaczęło opadać. Więc gdy tylko Wałęsa wyjechał na spotkanie z generałem Kiszczakiem, zainteresowanie zagranicznych mediów zogniskowało się tylko na tym. Porzuciłam wtedy agencyjny posterunek i pojechałam do stoczni. A tam wrzało, bo strajkujący z radia dowiedzieli się, że Wałęsa zakończył strajki, a Kiszczak nawet nie obiecał legalizacji Solidarności.

"Całuję rączki"

Po strajkach agencja powróciła do kuchni Joanny. Wtedy już redaktorzy Radia Wolna Europa zaczęli dzwonić bezpośrednio do Joanny, zwłaszcza Maciej Morawski, korespondent RWE z Paryża, przedwojenny dżentelmen. Jeszcze dziś słyszę jego słowa: "całuję rączki". Kiedyś zapędził się i skierował je chyba do Jarka Kurskiego. Z Chicago dzwonił w każdy czwartek Andrzej Czuma, dziś minister sprawiedliwości. Stworzył on tam takie niesztampowe, można by nazwać, interaktywne radio.

Informowaliśmy o powstających komitetach organizacyjnych Solidarności w zakładach pracy na Wybrzeżu, później o kandydatach Obywatelskiego Komitetu Solidarności do parlamentu i wreszcie o wyborach.

Po wyborach, gdy zaczęła rodzić się III Rzeczpospolita, Joanna z psami Klarą i Misią wyjechała do USA. Na rok, do syna. On później wrócił, ona została.

A my zostaliśmy oficjalną agencją przy Zarządzie Regionu Gdańskiego. Istniała jeszcze przez półtora roku. Byłam jej kierownikiem.

Jak się po latach dowiedziałyśmy, do kuchni Joanny przychodzili też agenci, ale pisać o nich po prostu nie warto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki