Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spalarnia Port Service na skraju bankructwa

Łukasz Kłos
Przemek Świderski
Urząd Marszałkowski zarzuca spalarni Port Service przekroczenie dopuszczalnego terminu na utylizację niebezpiecznych odpadów. Upadek zakładu może jednak oznaczać kłopoty dla Pomorza.

Największy zakład utylizujący odpady niebezpieczne na Pomorzu - Port Service z Gdańska - wpadł w tarapaty, jak nigdy dotąd. Nad spalarnią zawisła realna groźba wielomilionowej kary. Jak ustalił „Dziennik Bałtycki”, marszałek pomorski Mieczysław Struk wymierzył spółce karną opłatę za przetrzymywanie - ponad wyznaczony przepisami termin - sprowadzonej z Ukrainy ziemi skażonej silnie toksycznymi i zakazanymi obecnie pestycydami. Decyzja marszałka opiewa na 8 mln złotych. Ale to nie koniec, bo nad Port Service wisi widmo kolejnych kar, mogących sięgnąć kilkudziesięciu mln złotych!

Sprawę komentuje Łukasz Hamadyk, radny miejski z klubu PiS, wielokrotnie krytykujący Port Service za uciążliwości, jakich zakład miał przysparzać mieszkańcom pobliskiego Nowego Portu. Nie kryje zadowolenia z kłopotów, jakie wiszą nad spalarnią: - Jestem przekonany, że nie tylko mieszkańcy Nowego Portu, ale też Stogów, Przeróbki, Brzeźna i całego Gdańska szybko odetchną pełną piersią i poczują poprawę swojego samopoczucia, zachorowalność zmaleje, a turyści nie będą uciekać z plaży Westerplatte szybciej niż się tam znaleźli. Upór się opłacił, cieszę się, że media nigdy nie pozostawały obojętne na głosy mieszkańców w tej sprawie.

***

Należąca do Port Service spalarnia odpadów niebezpiecznych w Gdańsku należy do ścisłej czołówki krajowej pod względem mocy przerobowych - większa instalacja jest tylko na Śląsku, w Dąbrowie Górniczej. Choć sam obiekt gdańskiej spalarni nie imponuje wielkością, to jest to prawdziwy kolos wśród podobnych mu zakładów. W tutejszym piecu może być unieszkodliwionych od 11 do nawet 16 tysięcy ton najbardziej niebezpiecznych odpadów. To tu spalane są m.in. odpady z trójmiejskich szpitali, w tym szczególnie groźne materiały zakaźne, których w żaden inny sposób nie można unieszkodliwić. Ale gdański Port Service to nie tylko spalarnia, ale też instalacje do utylizacji olejów, zanieczyszczonych gruntów czy wód balastowych statków.

Kłopoty gdańskiego Port Service sięgają końca 2011 roku, kiedy to do zakładu sprowadzono ok. 15 tysięcy ton ziemi skażonej HCB i atrazyną - silnie toksycznymi i od lat zakazanymi w UE pestycydami. Skażona ziemia pochodziła z likwidowanych na Ukrainie mogilników. Dla Port Service zapowiadał się złoty interes. Do czasu.

Odpadów było tak dużo, że do przechowywania wielkich worków wykorzystano dosłownie każdy wolny skrawek zakładu. Bałagan panujący na jego terenie zaniepokoił mieszkańców, ci zaś zaalarmowali media. Zrobiła się afera, w efekcie której stanowisko stracił m.in. ówczesny szef Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska, a Krzysztof P. zamienił fotel prezesa Port Service na sądową ławę oskarżonych.

***

Mimo upływu lat sprawa wciąż ciągnie się za należącą do niemieckiej rodziny Blum spółką. Zakład stał się przedmiotem regularnych kontroli WIOŚ pod nowym kierownictwem. W marcu 2013 inspekcja wymierzyła pierwszą poważną karę - za naruszenie warunków wydanego pozwolenia Port Service miał zapłacić 6,7 miliona złotych. Spółka odwołała się, ale po żmudnym postępowaniu administracyjnym, w maju 2015, kara stała się prawomocna. Zarząd firmy wykorzystał jednak przysługujące mu prawo. Wystąpił do WIOŚ o jej zawieszenie, a następnie umorzenie w związku z nakładami poniesionymi na modernizację magazynu.

- Nie mieliśmy wyjścia. Przepisy tak są bowiem skonstruowane, że wykazanie nakładów inwestycyjnych zmusza do umorzenia wymierzonej kary - twierdzi Zbigniew Macczak, szef Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska.

Tyle że to nie koniec perypetii Port Service. Inną karę nałożyła bowiem na spółkę Główna Inspekcja Ochrony Środowiska. Za niedotrzymanie warunków sprowadzenia odpadów z zagranicy przedsiębiorstwo będzie musiało zapłacić 580 tys. zł. W tym przypadku decyzja jest ostateczna i nie ma żadnej możliwości jej umorzenia. Chyba że cofnie ją Naczelny Sąd Administracyjny, do którego poskarżył się zarząd firmy. Na razie sąd poszedł jej na rękę i zgodził się na wstrzymanie wykonalności kary.

To jednak nie koniec. Gwoździem do trumny spółki mogą okazać się te odpady z Ukrainy, których firma dotąd nie potrafiła spalić. Tym bardziej że 8 mln zł karnej opłaty nałożonej przez marszałka to dopiero początek. Kwota ta dotyczy bowiem... tylko jednego miesiąca. Konkretnie - grudnia 2014 roku. To pierwszy miesiąc, w którym firma przekroczyła trzyletni okres, w którym zgodnie z przepisami musiała unieszkodliwić importowane toksyny. Na razie prezes spółki Soren Blum odwołał się od decyzji marszałka do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Rozstrzygnięcia jeszcze nie ma i nikt nie jest w stanie określić, kiedy zostanie wydane.

W kuluarowych rozmowach słyszymy jednak, że prostą konsekwencją tamtej decyzji będzie wymierzenie karnej opłaty za przechowywanie odpadów również w kolejnym, całym już, roku 2015. Z informacji biura prasowego Urzędu Marszałkowskiego wynika, że urzędnicy jeszcze nie przystąpili do jego podliczenia. Już wiadomo jednak, że rachunek najpewniej będzie słony - może wynieść nawet kilkadziesiąt milionów złotych. Jeszcze do 31 grudnia na terenie Port Service zalegało bowiem... ok. 2,6 tys. ton skażonej ziemi z Ukrainy.

- Naprawdę nie rozumiem, czemu oni tego nie spalili. Pewnie zbagatelizowali temat i nie przewidzieli aż takich konsekwencji - słyszymy od jednego z inspektorów WIOŚ.

Tymczasem z dostępnych w Krajowym Rejestrze Sądowym akt spółki wyłania się jej pesymistyczny obraz. W ostatnim z opublikowanych sprawozdań finansowych widać, że 2014 rok zakończył się niemałą stratą netto w wysokości 3,8 mln złotych przy przychodach ze sprzedaży na poziomie 15 mln zł. Danych za 2015 jeszcze nie ma, ale ze strony władz Port Service urzędnicy mieli już usłyszeć, że konieczność zapłacenia samej tylko ośmiomilionowej kary będzie oznaczać jedno - upadek spółki i zamknięcie zakładu.

Z „Dziennikiem Bałtyckim” przedstawiciele spółki nie chcieli rozmawiać. Ignorowali telefony ani nie odpowiedzieli na wysyłane od piątku pytania.

***

Tymczasem kłopoty Port Service mogą oznaczać kłopoty dla całego Pomorza. - Jeśli ten zakład zniknie z rynku, oznaczać to będzie drastyczny wzrost cen utylizacji odpadów dla wielu przedsiębiorstw z regionu, w tym szpitali - ostrzega nas jeden z rozmówców, doskonale znający realia pomorskiej branży.

I to właśnie pomorskie ośrodki zdrowia jako pierwsze odczują ewentualny upadek Port Service. Z danych Ministerstwa Środowiska wynika, że województwo pomorskie jest trzecim w kraju - po Śląsku i Małopolsce - „producentem” odpadów tego typu. W Gdańsku działają dwa z trzech największych szpitali w Polsce: Uniwersyteckie Centrum Kliniczne oraz Copernicus (dawny Wojewódzki i Zaspa). W każdym z nich liczba łóżek przekracza grubo powyżej tysiąca. Według eksperckich szacunków, w tego typu ośrodkach powstaje dziennie od 0,6 do nawet niemal 1 kilograma odpadów na jedno łóżko. Tymczasem spalanie odpadów medycznych jest jedyną, dopuszczoną przez prawo, formą ich utylizacji.

Poza Port Service na Pomorzu funkcjonują jeszcze trzy inne spalarnie odpadów niebezpiecznych: w Chojnicach, Tczewie i Starogardzie Gdańskim. Największa jest ostatnia z nich, tyle że działa ona głównie na potrzeby zakładów Polpharma. Moce dwóch pozostałe są wielokrotnie niższe od przerobu gdańskiej instalacji. Spalarnia w Tczewie utylizuje tyle w ciągu roku, ile Port Service w ciągu pół miesiąca. Jeszcze skromniejsza jest ta działająca przy chojnickim szpitalu. Zresztą w Chojnicach inspektorzy WIOŚ i tak wciąż notują przekroczenia limitu spalanych odpadów. Co gorsza, alternatywy w zasadzie nie ma, bo przepisy zabraniają przewozu odpadów do innych województw.

- Zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Środowiska powinny one być utylizowane jak najbliżej miejsca wytworzenia, a ich wywożenie poza obręb województwa musi wynikać z nadzwyczajnych okoliczności - tłumaczy szef WIOŚ Zbigniew Macczak. - Tyle że tu nie tylko o przepisy chodzi. Przewożenie odpadów zakaźnych na długie dystanse to igranie z ogniem.

Obawy Macczaka nie są bezpodstawne. Praktyka ostatnich lat pokazuje bowiem, że w kwestii zagospodarowania odpadów panowała wolna amerykanka. Firmy wielokrotnie łamały przepisy, a wręcz posuwały się do popełniania przestępstw. Niejednokrotnie odpady - nawet te najniebezpieczniejsze, jak zakaźne czy silnie toksyczne - lądowały w miejscach przypadkowych: lasach, rowach czy żwirowniach.

***

Władze samorządowe od lat zabiegają o budowę nowej spalarni w Gdańsku. W planach jest budowa instalacji koło składowiska w Szadółkach, ale służyć ma ona utylizacji tylko odpadów komunalnych. A tymczasem wkrótce Pomorze może mieć problem znacznie poważniejszy niż odkładane na hałdach resztki żywności czy opakowań. W najgorszym scenariuszu - jeśli spełnią się groźne zapowiedzi władz spółki - już w przyszłym roku naszemu regionowi grozi utrata kontroli nad gigantycznym strumieniem najgroźniejszych odpadów. I tylko mieszkańcy Nowego Portu ucieszą się, kiedy wreszcie z komina Port Service nie będzie już unosić się dym.

Czytaj więcej o Port Service:

[email protected]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki