Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sopockie drzwi zatrzymane w kadrze. Rozmowa z Wojciechem Fułkiem o książce "Wchodzić bez pukania"

Gabriela Pewińska
Sopockie drzwi - ilustracje z książki Wojciecha Fułka i Tomasza Dobrowolskiego "Wchodzić bez pukania", wyd. Agencja Reklamowa Estilla
Sopockie drzwi - ilustracje z książki Wojciecha Fułka i Tomasza Dobrowolskiego "Wchodzić bez pukania", wyd. Agencja Reklamowa Estilla Tomasz Dobrowolski
Z Wojciechem Fułkiem, współautorem książki Wchodzić bez pukania" - rozmawia Gabriela Pewińska.

Myśli Pan, że ludzie będą chcieli czytać o drzwiach? Bo to drzwi są głównym bohaterem Pana ostatniej książki.
Kilka osób mówiło mi, że ta książka już stała się dla nich źródłem pewnych inspiracji odnośnie wystroju własnego domu. Na szczęście zdarzają się jeszcze ludzie, którzy przywiązują wagę do detali i nie wstawiają do swego domu przypadkowych drzwi z supermarketu. Ludzie, dla których portale, łuki, lukarny, filary, fryzy, archiwolty to coś znacznie więcej...

Pisze Pan, że sopockie drzwi mają duszę. Że mamy tu drzwi nie tylko do domu, ale także drzwi do Boga.

Piszę przede wszystkim o duszy Sopotu, który jest miastem, gdzie duchy przeszłości sąsiadują z duchami współczesności.

Jaką duszę mają sopockie drzwi?
Trzeba się rozejrzeć, trzeba "nie być głuchym" na te odgłosy, które zza drzwi i sprzed drzwi dobiegają, i wchodzić bez pukania w światy, które sopockie drzwi nam otwierają. Myślę, że ich dusza tkwi właśnie w detalach. Były już książki o wieżyczkach sopockich, o sopockich werandach, a drzwi otwierają nowy rozdział historii Sopotu. To skrywany świat, którego na co dzień się nie zauważa. Wydawało mi się, że znam Sopot bardzo dobrze, a gdy dostałem setkę zdjęć drzwi od Tomasza Dobrowolskiego, okazało się, że połowy z nich nie rozpoznaję! Ale myślę, że nie ich adres jest tu najważniejszy, tylko ten niesamowity ogólny klimat - te zdobienia, te witrażyki, te klamki, które często znikają na zakręcie historii remontowo-budowlanej, kołatki, lekceważone dziś przez listonoszy wrzutnie listowe, które w epoce SMS-ów tęsknią za zwykłym listem, nietypowe dzwonki czy jakiekolwiek inne ornamenty, które pozostawiają ślady nie tyle przeszłości, co ludzkiej pomysłowości, ludzkich istnień, wyobraźni.


Stare drzwi. To chyba jest prawdziwy Sopot. Nie tandetny Krzywy Domek ani nawet Centrum Haffnera. Stare drzwi, które łączą światy. Bez tego Sopotu nie ma.

Niestety, moim zdaniem, współczesna architektura nie znalazła, z małymi wyjątkami, swojego sopockiego języka i rzeczywiście przeszłość oddzielona tymi starymi drzwiami od elewacji frontowej ma w mieście swoje niebagatelne znaczenie. Drzwi Centrum Haffnera nie przyciągają uwagi, nie budzą wspomnień, nie mają w sobie nostalgii ani skrywanej opowieści, niczego nie oddzielają, nie znaczą. To jest ta różnica, różnica pomiędzy starym a nowym światem w Sopocie zawieszonym. A wracając do starych drzwi... Niestety, okazało się, że od momentu zrobienia zdjęć do dnia dzisiejszego wiele pokazanych w książce drzwi już się zmieniło. Odnowiono je...

Czyli zepsuto...
Niektóre nie mają już klamek, inne mają zupełnie nowe, współczesne. Często była to bezmyślna dewastacja, ale dziś myślę, że domofony i inne nowoczesne urządzenia po prostu wypierają przeszłość i chwała tym właścicielom kamienic i willi, którzy mimo wszystko zachowują dawne detale. Jest przepiękny dom na ulicy Jagiełły, gdzie istnieje jeszcze stary, choć nieczynny dzwonek. Dobrze, że jakiemuś budowlańcowi nie przyszło do głowy go usunąć. Skoro do niczego nie służy? Źle się dzieje, gdy na tych drzwiach dawne wrzutnie listowe zakleja się dyktą. To są rany zadane drzwiom. Dzięki temu że w wielu budynkach sopockich nie zdewastowano drzwi, możemy zobaczyć, jak kiedyś miasto wyglądało.

Nie ma już drzwi dawnego Teatru Kameralnego. A ilu przez ten próg przechodziło wspaniałych artystów tworzących koloryt tego miasta! Ilu naciskało klamkę!
Wiele takich miejsc znika na zakręcie historii miasta, w pogoni za nowoczesnością, za nową inwestycją. Ubolewam nad tym. Niewiele zostało dawnych klamek. Większość jest na złomowiskach. Ocalały niektóre wizjery, jakże niesłusznie judaszami zwane. Na tę starą tkankę przeszłości wciąż nanoszone są nowe elementy, które z jednej strony rzeczywiście mogą drażnić, bo to jest dewastacja, profanacja, ale z drugiej strony, niestety, duch czasu. Teraźniejszość wciska się we wszystkie szczeliny przeszłości, przynosząc uzasadnione obawy o przyszłość. Przeszłość broni się jeszcze zaciekle, odsuwając linię frontu, choćby dzięki drzewom i ogródkom. Coraz rzadziej jest to obrona skuteczna. Samoprzylepna folia, bywa, zastępuje witraż, a plastik - drewno...

Gdzieniegdzie zostały jeszcze amorki. Napisał Pan, że skoro przed wojną było ich w Sopocie tak wiele, to może wtedy w mieście kochano bardziej?
Amorki są częstym motywem dekoracyjnym na wielu sopockich budynkach. Widnieją na stiukach, portalach, kolumnach, nawet na klamkach. Czy jednak ich obecność ma jakieś symboliczne znaczenie? Wiele tych anielskich główek, popiersi i skrzydeł miasto utraciło, głównie na skutek bezmyślności ekip budowlanych.

Nie ma już amorka, który chronił drzwi Pana domu na ulicy Pułaskiego.
Witał mnie i żegnał codziennie, gdy otwierałem lub zamykałem ciężkie drzwi zdobione fantazyjnie powyginaną kratą. W latach 60. dom obrósł rusztowaniami, a gdy remont się skończył, z przerażeniem dostrzegłem, że z murów zniknęły wszystkie charakterystyczne detale. Nie było już splątanych lian, kwiatów, węży, rozetek, kolumienek, nie było i aniołka. Wraz z nim odeszło moje naiwne wyobrażenie świata, dziecięce marzenia. Dom przestał być tajemniczym zamkiem, stał się zwyczajnym, przeciętnym domem. Anielską głowę mojego przyjaciela wywieziono na śmietnisko. Zniknęła też żeliwna klamka zakończona głową lwa, wypolerowana przez lata tysiącem dotknięć ludzkich dłoni. Drzwi są okaleczone współczesną klamką, brakiem zwieńczenia portalu, tylko przypominają to, co było kiedyś, to ledwie atrapa drzwi z przeszłości. A to właśnie te wszystkie detale wyróżniają sopockie drzwi od drzwi innych miast. Są chyba niepowtarzalne. Nie ma w Sopocie identycznych drzwi.

Może te sopockie też skrzypią inaczej niż wszystkie?

To skrzypienie to język drzwi, którego na razie nie rozumiem, do którego odnaleźć muszę, nomen omen, odpowiedni klucz. Może to zaszyfrowany komunikat, w którym drzwi chcą przekazać mi skrywaną do tej pory tajemnicę? Warto się wsłuchać, co mówią nasze drzwi.

Drzwi to teatralna kurtyna - pisze Pan.
Wprowadzają nas do każdej opowieści, nawet jeśli jeszcze nie została napisana. Naciskając klamkę, wykupujemy przypisane sobie miejsce na widowni. Sopockie drzwi prowadziły najczęściej nie do monumentalnych pałaców, ale do stosunkowo niewielkich wnętrz, ledwie kilkurodzinnych lub jednorodzinnych; ale dzięki temu były, myślę, w bogatszy sposób zdobione. Nie jestem architektem ani historykiem sztuki, więc nie chcę się wymądrzać, ale wydaje mi się, że to niepowtarzalne zdobnictwo to jest właśnie specyfika sopocka. Nie widziałem nigdzie indziej drzwi podzielonych na trzy części, z których każda opowiada inną historię. W ich witrażach odbija się całe życie miasta.

Przygotowując materiał do tej książki, chodził Pan po mieście i przyglądał się drzwiom? Filował Pan?
Na pewno znacznie częściej zatrzymywałem się przed drzwiami, robiłem notatki, na przykład drzwi z wyrytą datą 1904, na ulicy 3 Maja. Przecież mijam je często, jadąc samochodem, rowerem, dobrze pamiętałem i tę datę, i Fauna nad wejściem. Teraz musiałem w końcu się pod nimi zatrzymać na dobre. Przyjrzeć się elewacji frontowej, zastanowić się, czyje to inicjały "PW" figurują nad sklepieniem. Wiele takich tajemnic skrywają pozornie zwykłe drzwi.

Które z tych drzwi miały najbardziej smutne życie?
Mało znana jest historia drzwi do gotyckiej kaplicy Herbstów na cmentarzu Komunalnym, kiedyś ewangelickim. Pochowany tu bogaty przedsiębiorca i potentat finansowy Eduard Herbst był przed wojną osobą niezwykle zasłużoną dla miasta. Do Sopotu przeniósł się z Łodzi. W kurorcie wybudował pałacyk z palmiarnią i wozownią, częstymi gośćmi byli tu Wojciech Kossak, a i niemiecki następca tronu Fryderyk Wilhelm. Herbst był filantropem, wspierał w Sopocie katolików i ewangelików, gazety polskie i niemieckie, fundował dzwony do kościołów różnych wyznań. Kiedy zmarł w 1921 roku, rodowa kaplica Herbstów na cmentarzu wyposażona została w masywne, piękne drzwi, w witraże i ołtarz. Po wojnie była wielokrotnie dewastowana, plądrowana, rzeźbione drzwi podpalano. To już nie są te drzwi co kiedyś. Zachowała się jednak cała architektura z napisami. Warto to miejsce odwiedzić i chwilę zastanowić się nad tych drzwi losem...

Właściciele domów, których drzwi opisał Pan, wiedzą o tej książce?
Część z nich wie. Ale robiąc zdjęcia, Tomek często nie miał pojęcia, kto za danymi drzwiami mieszka, nawet nie wnikał w to. Wybitny sopocki filozof i etyk, profesor Karol Toeplitz zwrócił uwagę, że na tych zdjęciach tylko w dwóch przypadkach drzwi są otwarte. Ale to jest znak czasu, wszędzie są domofony, drzwi są zamknięte na głucho. Dałem komuś zaproszenie na promocję książki. Jakże się zdziwił, że na zaproszeniu widniały drzwi domu jego rodziców.

Drzwi osobiste...

To ostatni rozdział mojej książki. Zwróciłem się do przyjaciół, sopocian, żeby mi opowiedzieli swoje historie o drzwiach. Jedna pani profesor, która wykłada w USA, ale zdecydowała się wrócić do Sopotu na stałe, napisała: "Drzwi mojego mieszkania na Chrobrego to prawie mit, bo już nikt w nie nie zastuka (jest domofon). Drzwi, za którymi na wyciągnięcie ręki stał ktoś bardziej lub mniej spodziewany. Po dzwonku, po sposobie pukania, po krokach czasami można było go rozpoznać".

Bogowi drzwi poświęca Pan osobny rozdział.
Janus to jedyny we wszystkich mitologiach bóg opiekuńczy drzwi. Pomyślałem, czy ten Janus nie jest czasem pierwowzorem sopockiego Światowida. Tych konotacji religijnych, filozoficznych czy etycznych związanych z drzwiami, z symboliką drzwi jest mnóstwo. Drzwi to symbol przejścia między dwoma światami: pomiędzy światłem i ciemnością, między sacrum i profanum, między biedą a bogactwem, między szarością a krainą tajemnic, między narodzinami a śmiercią. Mistyczne odniesienia mieszają się na drzwiach ze sobą, mieszają się z kulturą i popkulturą. Aż dziw, że to miejsce domu najmniej odporne. Ono wymaga specjalnej opieki bóstw, amuletów, nas.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki