MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sezon na ulicy

Piotr Weltrowski
Kamil Gaduła i Ania Bąk - dwoje z siedmiorga sopockich streetworkerów
Kamil Gaduła i Ania Bąk - dwoje z siedmiorga sopockich streetworkerów Grzegorz Pachla
Wraz z finałem wakacji siedmiu sopockich streetworkerów - ludzi zatrudnionych przez Urząd Miasta, pomagającym bezdomnym - kończy pracę. Było to już czwarte lato, kiedy patrolowali ulice kurortu.

W tym roku udało im się spotkać z osobami potrzebującymi pomocy ponad 300 razy. Sopocki program streetworkingu jest ewenementem w skali Trójmiasta. Nigdzie bowiem nie angażuje się w niego tyle osób, co w kurorcie w latem. Uwarunkowane jest to specyfiką Sopotu. Niespełna 40-tysięczne miasto zamienia się w sezonie w turystycznego molocha. Wraz z tysiącami turystów do kurortu przyjeżdżają także bezdomni. Sopot to dla nich okazja do łatwego zarobku.

Jednym z nich jest Hanys - 37 lat, od kilkunastu lat poza domem, ubrany niczym pirat, z charakterystycznym szczurem na ramieniu. - Możecie mnie opisać, ale zdjęć nie róbcie - zastrzega. Na rozmowę się godzi, prosi tylko o papierosa. - Sępię - odpowiada z uśmiechem, gdy pytamy się, z czego żyje. - Ale pełna kultura, nie jestem nachalny.

Pochodzi z południa kraju, ale Sopot to stały punkt jego letniej trasy. Zimę spędza w pustostanach. Miejsca, w którym rozbił swoje sopockie obozowisko, zdradzać nie chce.
Sopockich streetworkerów zna i lubi. - Czasem, po rozmowie z nimi, myślę, że czas pójść na emeryturę i pora znaleźć sobie pracę, dom - dodaje.

Do tej pory jednak ani na radykalną zmianę, ani na terapię się nie zdecydował. - Z naszych obserwacji wynika, że problemem dominującym wśród bezdomnych jest choroba alkoholowa - mówi Justyna Rozbicka, która koordynuje w Sopocie akcję streetworkingu.

I w tym zakresie mówić można o największych sukcesach siódemki sopockich streetworkerów. W tym roku, dzięki ich pracy, na terapię bądź tzw. detoks zgłosiło się już pięć osób. Do dziś z leczenia zrezygnowała tylko jedna, za to kolejna w najbliższych dniach zajmie jej miejsce.

- Widząc bezdomnych często uciekamy, tymczasem to są ludzie tacy sami jak my. Trafiają na ulice z różnych powodów, jedni z wyboru, inni ze względu na splot nieszczęśliwych wypadków.

Wydaje mi się, że trzeba im po prostu pomagać - mówi Kamil, streetworker od trzech lat. Nie tylko namawia bezdomnych do zmiany stylu życia. Przynosi im leki, opatruje ich. Po wakacjach skupi się na swojej pracy, na sopockie ulice wróci znowu za rok. Do tego czasu zostaną na nich tylko miejscowi bezdomni.

Nie jest ich wielu. O ich los dbać będą na co dzień dwie streetworkerki z Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. Te same, które przez cały rok pracują w Gdańsku. - To bardzo elastyczna pra- ca. Niestety, jedne osoby są chętne do współpracy, inne oporne - tłumaczą panie.

W Gdyni Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej zatrudnia w charakterze streetworkera tylko jedną osobę. Udało się jej jednak przekonać np. piątkę osób, które zamieszkiwały bunkry wojskowe w Redłowie, aby przeniosły się do schroniska dla osób bezdomnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki