Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapomnieć o sobie i podążać za tym, co nas fascynuje

Gabriela Pewińska
materiały prasowe
Kryzysy, które przeszedłem, pozwo-liły mi zbudować siebie na nowo. Stworzyłem nową firmę. Mam nowy, szczęśliwy związek. Postawiłem na życie z sensem - mówi autor „Sztuki życia” Andrzej Jeznach

We wstępie do książki „Sztuka życia” wyznaje Pan, że dziś, z perspektywy 60-latka, może Pan powiedzieć, że jest człowiekiem spełnionym i szczęśliwym. Że jest Pan człowiekiem sukcesu.
Tę deklarację poprzedziły trzy poważne kryzysy, które doprowadziły mnie do wypalenia zawodowego. Wyjście cało z tej sytuacji zajęło mi kilka lat. Dziś sam wspieram ludzi na zakrętach życiowych, chcę uchronić ich przed tym, co i mnie spotkało.

W latach 80. wyjechał Pan z Polski do Niemiec. Pracował Pan dla międzynarodowych korporacji, w Hamburgu i w Moskwie. Szło świetnie! Potem był Pan właścicielem i prezesem czterech doskonale prosperujących firm. W roku 1998, gdy załamał się rynek rosyjski, znalazł się Pan w sytuacji skrajnej. Na dnie. Bez pieniędzy, bez pracy, bez sił na rozpoczęcie czegokolwiek nowego. Za to z milionami długów. Udało się Panu stanąć na nogi między innymi dzięki... książkom, zwłaszcza kryminałom
Od nich zacząłem… (śmiech) Wiedziałem, że z kryzysu, który mnie dopadł, samymi pigułkami się nie wyleczę. Oczywiście, na początku pomogły, pozwoliły jakoś funkcjonować, ale w pewnym momencie zrozumiałem, że leki psychotropowe to za mało. Potrzebowałem czegoś innego. Poszukiwałem. Ukojenie, sens znalazłem także w lekturze. Sięgnąłem po dzieła filozofów i psychologów, po książki religioznawcze, poradniki dotyczące organizacji pracy, motywacji, odnajdywania celów życiowych. Czasami w książkach zwyczajnie szukałem powodu, dla którego następnego dnia miałbym wstać z łóżka... Ledwo zacząłem podnosić się z jednego kryzysu, dopadł mnie kolejny. Rozleciało się moje małżeństwo. Związek nie przetrwał próby.

Trzeba zmienić wszystko, żeby nic się nie zmieniło. Czyje to słowa, nie pamiętam.

Próbowałem odpowiedzieć sobie na pytanie, czego właściwie chcę, jaki mam życiowy plan. Bez tego trudno by mi było wyjść ze stanu, który nazwałem: „Pogubiłem się”. Kiedy wszystko poukładałem sobie w głowie, potrafiłem już nawet odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że się pogubiłem. Wiedziałem, że by po takich przejściach dojść do tego, co się nazywa normalnym, spokojnym życiem, trzeba będzie zmienić całe życie. To dziś problem wielu moich klientów, którzy przychodzą do kliniki, gdzie pracuję jako life coach, doradca. Są to głównie przedsiębiorcy i menedżerowie mający problemy ze stresem w pracy, w życiu. To, czego pragną, to jakiejś tabletki, lub jednej mądrej rady, czegoś, co pozwoliłoby im szybko odzyskać siły. Wszyscy oni szukają zwykle motywacji, napędu, aby jeszcze zwiększyć obroty, a tak naprawdę w momencie zagubienia człowiek powinien wyhamować, zastanowić się nad tym, co jest dla niego ważne. Za co jest odpowiedzialny. Z tego wszystkiego rodzi się piękne pojęcie sensu.

Dawniej dla Pana sens to był sukces.

Nie wiedziałem wtedy, że sukces sam w sobie nie może być sensem życia. Gdy nastawimy się wyłącznie na sukces - przegramy. Zbyt ważną składową sukcesu jest bowiem zwykłe szczęście, czyli pomyślny dla nas, ale niestety, nieprzewidywalny zbieg okoliczności. Moje życie jest tego doskonałym przykładem. Zrobiłem wszystko, by mi się powiodło. Plan zawalił się z powodu okoliczności niezależnych ode mnie. To kryzys finansowy w Rosji, nie brak mojego zaangażowania, sprawił, że upadł mój biznes. Kto wcześniej mógłby przewidzieć, że rozleci się ZSRR i moje stanowisko pracy stanie się niepotrzebne? Niestety, ale nastawiając się w życiu na sukces, trzeba mieć na uwadze możliwe rozczarowania.

Zwykłe szczęście jest ważnym składnikiem sukcesu - mówi Pan. Napoleon, gdy wybierał sobie generałów, zawsze pytał, czy mają farta.
W moim przypadku, 25 lat kariery szło mi jak z płatka i raptem krach. Koniec. Wielkie nieszczęście przychodzi przeważnie raz w życiu i w najmniej odpowiednim momencie. Szczęście to bardzo ważny element, którego się nie docenia, przeważnie mówi się: jak będziesz solidnie pracował, na pewno osiągniesz sukces. Sukces nie od tego zależy.

A od czego?
Dobrym przykładem jest moja żona - lekarz z pasją. Dla niej oddanie się pacjentom, ich problemom, praca na rzecz polepszenia ich stanu zdrowia jest misją życia. Zupełnie inaczej myśli lekarz, który ma w planie osiągnąć sukces i zostać ordynatorem. Jemu pacjenci przeszkadzają, on się nastawia tylko na karierę. Nagle splot okoliczności sprawia, że ktoś inny obejmuje wymarzone stanowisko. Ów lekarz, który nie osiągnął wyznaczonego na długie lata celu, uważa, że jego życie się skończyło. Wszystko straciło sens. W przypadku mojej żony jest inaczej, ona zawsze będzie spełniona, bo zawsze znajdą się ludzie, którym będzie mogła pomóc. Ewa nie nastawiła się na sukces, sens znalazła w samej pomocy innym. Czuje się spełnionym człowiekiem. I właśnie przez to odniosła wielki sukces zawodowy. Zapomnieć o sobie i podążać tropem tego, co nas fascynuje - to jest droga do spełnienia. Rzadko kiedy skupiamy się na tym, co daje nam radość, najczęściej lubimy stawiać sobie cele, na przykład: „Chcę zarabiać miesięcznie 50 tysięcy złotych”. Dla jednego to szczyt sukcesu. Ale inny powie: „50 tysięcy? Czemu nie więcej?!”. Poprzeczkę możemy sobie tak stawiać bez końca. Tylko czy to da nam satysfakcję?

Pan też stawiał sobie poprzeczki.
To był czas, gdy osiągnąłem stan, o jakim wielu marzy. Miałem szczęśliwą rodzinę, dobry samochód, duży dom, pieniądze, ale to wszystko było wówczas dla mnie niewiele warte. Życie moje przebiegało obok, nie cieszyłem się tym, co mnie otacza, tylko maniakalnie podnosiłem poprzeczki. Nie interesowały mnie trwałe wartości. Niepotrzebna mi była duchowość. Zacząłem jej szukać dopiero wtedy, gdy sięgnąłem dna. Ona mnie uratowała. Musiał runąć długo budowany przeze mnie świat, bym zrozumiał, co jest naprawdę ważne.

Duchowość, czyli?
To była moja terapia. „Jestem przekonany, że właściwy sens naszego życia polega na dążeniu do osiągnięcia szczęścia” - mówił dalajlama. Ciekawiło mnie, jakie zdanie na ten temat mają filozofowie. Sokrates widział to tak: „Szczęście osiągnął ten, kto na starość, patrząc wstecz na swoje życie, mógł powiedzieć, że przeszedł przez nie w godny sposób; robił to, co do niego należało, i nie żałuje żadnej z podjętych decyzji”. Dla Arystotelesa eudajmonia była stanem ducha, który się osiągało w momencie zrównoważonego zaspokojenia wszystkich swoich potrzeb. Dla Epikura szczęście było celem życia.

Dla Pana celem życia była praca.
Siedziałem w firmie do nocy. Wszystko inne było nieważne. Harowałem nie dlatego, że lubiłem to robić, harowałem, bo musiałem. Kierował mną tak zwany stres endogenny, ten, który wytwarzamy sami w sobie. Rządzi nim słowo: Muszę! Muszę sobie coś udowodnić, muszę udowodnić światu, mamie, a do tego szwagier ma większy samochód! To stres, którego tak łatwo nie uda nam się wygonić. On potęguje potrzeby z dnia na dzień.

Pochodzę z małego miasteczka, może dlatego potrzeba udowadniania, że jestem lepszy, była większa niż u innych. Dopiąłem swego. Ale zapłaciłem za to cenę.

Wyższą cenę zapłacił młody, zdolny biznesmen dotknięty syndromem wypalenia zawodowego, Marcin Żuk - jego historię przytacza Pan w swojej książce, niczym memento mori. Popełnił samobójstwo.
Obraz i symptomy wypalenia za każdym razem przyjmują indywidualny rys. Amerykański psycholog Herbert Freudenberger wyróżnił 12 etapów jego rozwoju i przebiegu. Jestem „dumny” z siebie, bo osiągnąłem stopień jedenasty.

Czyli?
To depresja charakteryzująca się obojętnością, brakiem wiary w siebie, poczuciem całkowitego wyczerpania, przekonaniem o braku perspektyw. Osiągając stopień dwunasty, człowiek strzela sobie w łeb, i tak kończy się cała zabawa.

Jaki jest pierwszy stopień?
To odczucie chęci lub konieczności udowodnienia czegoś sobie lub innym. Stawiasz poprzeczkę wyżej i wyżej i coraz szybciej tracisz wiarę, nie szanujesz innych ludzi, na nic nie masz czasu, wszystko jest nieważne. Ideały nie grają roli, liczą się tylko cele.

Wie pani, jaka jest rzewracamy. To jest porażka. Są ludzie, którzy po trzecim płotku mówią, że dalej już nie biegną. Nie mają już na to siły. Wycofują się. Ale inni się nie poddają. I nagle, w trakcie biegu, wyrasta im na drodze przepaść, ściana. Wiedzą, że celu już nie osiągną. To koniec! Katastrofa! Tak pięknie biegłem, a tu nagle coś takiego! Ale gdyby spojrzeli na to inaczej, to zoóżnica między porażką a kryzysem? Dobrze obrazuje to bieg przez płotki. Biegnąc, co jakiś czas jeden płotek pbaczyliby, że ta przeszkoda to czas, by się zatrzymać, by się zastanowić: A po co ja tak właściwie biegnę? Czy to jest takie ważne? Czy to jest w ogóle dla mnie? A może biegnę dlatego, że kiedyś tatuś biegał albo że ktoś ode mnie tego oczekuje?

Kryzys to szansa - uważają Chińczycy.
To czas na zastanowienie się i zmianę kierunku. Kryzys to nie jest katastrofa.
Potrafi Pan rozpoznać człowieka, który jest wypalony zawodowo, a jeszcze o tym nie wie?

Punkt szósty w skali Freudenbergera to: spadek szacunku do ludzi, siódmy - unikanie kontaktów towarzyskich, dziesiąty - uczucie wewnętrznej pustki. Nietrudno dostrzec te symptomy.
Od wypalenia tylko jeden krok do depresji. Granica jest płynna. Kiedy mnie dopadło wypalenie, czułem się chory. Musiałem skorzystać z pomocy specjalistów. Wiem, że w Polsce wizyta u psychiatry lub psychologa wciąż jest problemem. Ludzie, zwłaszcza ci na stanowiskach, nie chcieliby mieć w życiorysie czegoś takiego. Dzięki temu, że uświadomiłem sobie swoją chorobę i skorzystałem z pomocy specjalistów, a potem sam zawalczyłem o siebie, moje życie stało się ciekawsze. Sprawy, które kiedyś wydawały mi się nieważne, teraz są podstawą mojej egzystencji. Dziś stoję finansowo, ale co ważniejsze, duchowo znacznie lepiej niż wtedy, kiedy tak rozpaczliwie walczyłem o sukces. Kryzysy, które przeszedłem, pozwoliły mi zbudować siebie na nowo. Stworzyłem nową firmę. Mam nowy, szczęśliwy związek. Tym razem postawiłem na życie z sensem, życie szczęśliwe, co właśnie - paradoks - doprowadziło mnie do sukcesu.

Skąd wiadomo, że to, co czujemy, to wypalenie zawodowe?
Na początku towarzyszy mu zazwyczaj brak radości z tego, co robimy. Nie chodzi o tymczasowy smutek, który może być powodowany na przykład zmęczeniem lub znudzeniem, chodzi o zmianę wartości, podejście do życia, rosnący lęk przed otoczeniem, rozpaczliwe próby zagłuszania pustki: sięganie po alkohol, używki, wzmożona aktywność seksualna.

Co jeszcze powinno nas zaniepokoić?
Zmiany w stylu odżywiania się, poczucie całkowitego wyczerpania, przeciążenie pracą, połączone z rażącym zaniedbaniem własnych potrzeb. Zmiany własnej osobowości. Jednak wypalenie to nie tylko wina pracodawcy, tyle samo winy leży po stronie pracownika. Jeśli niewłaściwie do swojej pracy podchodzi, jeśli wszystko, co mu się narzuca - a co uważa za niesłuszne - akceptuje, jeśli nie umie zorganizować swego czasu pracy, jeśli nie umie postawić na swoim, a nawet w ostateczności, jeśli boi się rzucić pracę, gdy ta go wyczerpuje. Jeśli tak się czujemy, potrzebna nam jest pomoc. Na początek niech to będzie choćby poradnik psychologiczny, który uświadomi wiele spraw, na przykład to, że stawianie sobie celów nie jest niczym złym, ważne są granice. Także różnice między pasją a obsesją pracy. W pasji - chcemy to robić. W obsesji - musimy. Pracoholizm to jeszcze stopień wyżej - bez pracy nie umiem żyć!

Dla mnie, w myśleniu o pracy, koniec był początkiem. Kiedy ważna była tylko ona - choć nie była ani źródłem szczęścia, ani satysfakcji - liczył się jedynie sukces, na który ciężko harowałem. Pamiętam moje pierwsze zamówienie za milion - hurra! Co za emocje! Otworzyłem butelkę szampana! Ale euforia trwała ledwie jeden dzień! Potem była pustka, planowanie dalszej pracy, następnych zamówień.

Od czego zacząć autoterapię?
Od rozmowy z kimś mądrym, doświadczonym życiowo, życzliwym nam człowiekiem. To może być przyjaciel albo ukochana ciocia. I z tą ciocią dobrze jest porozmawiać sobie o życiu, o tym, co jest naprawdę ważne. To, że ciocia nie zrobiła w życiu milionów i że chodzi o lasce, zamiast o mercedesie - nie gra żadnej roli. Niech wieczór z tym mądrym, dobrym człowiekiem będzie ucztą duchową. To może nam dać podobnie wiele jak spotkanie z psychologiem, doradcą personalnym.

Co jest ważne… Kiedyś zadałam to pytanie pewnej 90-letniej pani. Jak Pan myśli, co odpowiedziała?

Zdrowie? Przyjaźń? Miłość?

Miłość.
Dla mnie miłość to też radość. Kiedyś szedłem przez las, żeby skrócić sobie drogę do pracy, dziś przyglądam się każdemu drzewu, rozkoszuję się widokiem. Takie rozmowy z mądrymi ludźmi są warte milion dolarów! Dla każdego milionera, zwłaszcza tego, który ma ich już 107, a jeszcze walczy o 108! Wczoraj rozmawiałem z pewnym przedsiębiorcą, człowiekiem sukcesu, otwierającym któryś tam z kolei sklep. Ale przeżywał! Ale narzekał! Na mojej skali wypalenia to on jest już w punkcie dziewiątym! Wojtek Eichelberger radzi: Gdy dopadnie cię kryzys egzystencjalny, ciesz się! Powiedz: Witaj, smutku - i zastanów się nad sobą! W tym momencie każdy dojdzie do czegoś mądrego. Trzeba jedynie być wytrwałym. I pamiętać, że nie tylko życie zawodowe prowadzi do sukcesu. Samo życie to jest sukces.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki