Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wschód słońca w Rio jest bezcenny

Ryszarda Wojciechowska
archiwum prywatne
Favele nie są takie straszne, ludzie się uśmiechają, a gdy słychać mowę Brazylijek, dzień robi się piękniejszy - mówi Tony Kososki, gdańszczanin zakochany w Brazylii.

Twoja książka pokazuje, że chcieć to móc. Przed dwoma laty pojechałeś na mundial w Brazylii, obejrzałeś favele Rio de Janeiro, przejechałeś niemal całą Amerykę Południową i to za niewielkie pieniądze.
Kiedyś myślałem, że taka podróż jest nie dla mnie. Że w życiu mogę podążać tylko tradycyjną ścieżką. I że wielkie rzeczy mogą robić tylko wielcy ludzie, zapominając, że oni przecież też kiedyś byli mali.

Ale tak naprawdę Twoim marzeniem była głównie Brazylia. Reszta podróży po Ameryce Południowej wyszła przypadkiem, jak piszesz.
Jestem szczęściarzem, bo kilka lat wcześniej nawet nie przyszłoby mi do głowy, że ja zwykły, przeciętny chłopak z gdańskiej Oruni, mogę spełniać marzenia o podróżowaniu. Ale najpierw pojechałem na Erasmusa do Portugalii i tam moje życie zmieniło się. Poznałem ludzi o podobnych marzeniach i otworzyłem się na świat. Przestałem się go bać. A potem w samym wyjeździe do Brazylii pomogła mi... FIFA. To dzięki niej przed dwoma laty zostałem wolontariuszem na Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej. I w ten sposób mogłem zobaczyć miasto Boga - Rio de Janeiro, oglądać mecze mundialu na żywo, postawić stopę w świątyni futbolu, na stadionie Maracana. Pomyśl, gdzie jak nie tutaj obejrzeć finał mundialu? To tak jak być na mszy w Bazylice św. Piotra w Watykanie albo wspinać się na Mount Everest. Dwa miesiące spędzone w Brazylii utwierdziły mnie jedynie w przekonaniu, które już miałem w Europie, że będzie to zdecydowanie za mało. Słuchając głosu serca, ruszyłem przed siebie.

Bez lęków, obaw?
Pomyślałem, że skoro w wieku 21 lat udało mi się zobaczyć finał mundialu, czyli zrobić coś, co dla takiego przeciętnego chłopaka jest raczej niemożliwe, to jakim problemem będzie przejechanie autostopem tych kilku tysięcy kilometrów, żeby dotrzeć do Machu Picchu, zobaczyć największe solnisko świata - Salar de Uyuni czy choćby dopłynąć do Iquitos? Wbrew pozorom największym wyzwaniem okazało się pisanie pracy inżynierskiej w Limie bez dostępu do mieszkania, komputera i internetu. Ale i tu dokonałem niemożliwego.

Jak ci się podobała Brazylia?
To było życie jak we śnie. Nie lubiłem tam spać, bo śnił mi się koszmar, że... wracam do Polski. Sen był zresztą dla mnie stratą czasu. Tyle chciałem zobaczyć.
Moi znajomi Brazylijczycy jeszcze w Portugalii słysząc, że wybieram się do ich kraju, ostrzegali mnie i „napakowali” złymi informacjami. Ale to było grono raczej z wyższej finansowej półki. Studenci, którzy bez problemu wymieniali starszego Iphone a na nowszy model. I patrzyli na swój kraj oczami mieszkańców raczej dobrze sytuowanych. I oni mówili: - Tony, Brazylia to nie Europa, gdzie możesz sobie jeździć autostopem. Tam cię nikt na stopa nie weźmie. A jeśli weźmie, to nie za darmo. A jak nie weźmie pieniędzy, to będzie chciał cię okraść, wytnie ci nerkę, spałuje, zostawi w lesie. Chcieli mi nawet zrobić mapę miejsc, po których mogę chodzić, a których powinienem unikać. Radzili, żeby przed wyjazdem ściąć dredy, bo takie fryzury noszą tylko ludzie gangu. Kazali unikać faveli. Opowiadali, że tam dzieci zamiast grać w piłkę nożną, bawią się w strzelaninę. Że gangi narkotykowe wszystko kontrolują. Że jak mnie nie okradną, to zastrzelą. O favelach miałem więc takie wyobrażenie, że to dzielnice jak więzienia, oddzielone murem od bogatych miejsc.

A mimo tych przestróg chodziłeś do faveli. Ciągnęło cię.

Bo bardzo mi zależało. Chciałem zobaczyć, jak tam ludzie naprawdę żyją. Interesują mnie różnice społeczne i jak to wpływa na ludzi. Czy biedni są rzeczywiście źli? Miałem niejasne przeczucie, że te mroczne obrazy faveli były bardziej tworzone na podstawie filmów i różnych opowieści, niż z życia wzięte. I na miejscu przekonałem się, że nie jest tak strasznie. Że ludzie nie chodzą głodni, bez butów, że nie taplają się w życiowym gównie. Że żyją w miarę normalnie, tyle że biednie. Ale domy mają klimatyzację i wywozi się śmieci. Jest nawet internet. Bywałem w różnych favelach. I tam gdzie mogą zajrzeć turyści i tam gdzie nawet policja nie dociera. Nic mi się nie stało. Zastanawiałem się, po której stronie barykady znalazłbym się z moimi rodzicami, gdyby nas tam przenieść z naszym statusem materialnym? Chodziłem więc godzinami po tych favelach, nagrywałem filmiki telefonem komórkowym. A ludzie się do mnie uśmiechali, machali, bo jedno na pewno mogę powiedzieć o Brazylijczykach, tych biednych i bogatych, że oni są zawsze uśmiechnięci. Wrażenie zrobiła na mnie zwłaszcza największa favela na świecie - Rocinha. Mieszka w niej około 100 tysięcy ludzi. Domki jak bluszcz porastają stok Wzgórza Dwóch Braci i układają się w kształt litery U. Co ciekawe w tej faveli jest bank, słynny z tego, że nigdy do niego nie było włamania.

Na hasło Brazylia, jakie ci najszybciej przychodzą do głowy obrazy?
Przypominam sobie, na przykład, jak grałem z dzieciakami z faveli w piłkę nożną. Graliśmy na betonowym boisku, na bosaka. To była fantastyczna zabawa. Ale nie zapomnę też bramki Jamesa Rodrigeza podczas meczu Kolumbia-Urugwaj na mundialu, który oglądałem na żywo. To był najpiękniejszy gol tamtych mistrzostw.

A widoki?
W Rio de Janeiro widoki można podzielić na piękne i piękniejsze. Każdego dnia robiłem po kilkadziesiąt kilometrów pieszo, żeby zwiedzić każdy zakątek miasta i zaoszczędzić jak najwięcej na drogich biletach miejskiej komunikacji. Rio jest piękne, niepowtarzalne. Są tu niesamowite plaże z ciepłą wodą przez cały rok, piękne góry i nawet park, który niewiele się różni od amazońskiego wilgotnego lasu równikowego. Nic dziwnego, że to tu Chrystus ma swój pomnik. Wschody i zachody słońca w takiej scenerii chciałby oglądać każdy. A skoro Bóg nie mógł się im oprzeć, to jak ja mógłbym? Ale i tak zwiedzanie Rio nie zacząłem od pomnika Chrystusa, tylko od widoku ze Wzgórza Dwóch Braci. Wschód słońca oglądany stamtąd za darmo, wart jest każdych pieniędzy. Oczywiście pomnik też trzeba zobaczyć. W końcu to jeden z siedmiu cudów świata. Ale na sam szczyt nie podszedłem. Bo po pierwsze odstręcza kilkukilometrowa kolejka, a po drugie za wejście na samą górę trzeba sporo zapłacić. Wtedy to był koszt 50 reali, czyli w przeliczeniu jakieś 65 złotych. Ale podszedłem na tyle blisko, na ile się dało, bez kolejki i opłaty. Zwłaszcza, że idąc na górę Corcovado z Chrystusem, przechodzi się przez park Floresta da Tijuca, w którym można z bliska zobaczyć małpy i nawet je karmić oraz oglądać gąsienice z oryginalnym owłosieniem. Trasą dla biednych, bo też się nie płaci, można nazwać także górę Urca. Idąc na nią przez park stanąłem w pewnym momencie jak wryty, widząc pierwszy raz w życiu motyla większego, niż moja dłoń, w niebieskim kolorze tak intensywnym jak wody Morza Karaibskiego.

Chcesz jeszcze wrócić kiedyś do Brazylii.
Tak i nie tylko, żeby oglądać kraj, ale może w nim zamieszkać. Chciałbym mieszkać w faveli i jeszcze lepiej poznać tam ludzi. Poza tym jak słyszę mowę Brazylijek, które są niezwykle pięknymi kobietami, to od razu dzień robi się lepszy.

Teraz myślisz jednak o tym, żeby pojechać do Stanów Zjednoczonych. Marzysz też o podróży dookoła świata. A co z życiem?

To jest właśnie życie.

A tak poważniej, nie myślisz o pracy, domu?
Nie rozumiem takich pytań. Ledwo odkryłem pasję, a już wszyscy dookoła mi mówią, co mam robić. Podróżowanie to też życie. Kiedy jestem w podróży nie potrzebuję mieszkania, jeżdżę autostopem i mogę żyć za niewielkie pieniądze. Odłożyłem sobie teraz parę groszy na wyjazd do Stanów. Zarobiłem na podróżniczych prezentacjach i co nieco na książce. Dlatego denerwuję się, kiedy próbuje mi się narzucić ten obowiązujący u nas model. Skończyłem studia na Politechnice Gdańskiej i w Portugalii, jestem inżynierem mechatroniki. Ale co na mnie teraz czeka? Praca w stoczni za dwa tysiące złotych i mieszkanie z rodzicami? Co z życiem? - pytasz. To przejdź po blokowiskach naszego miasta i spytaj młodych ludzi, co z ich życiem. W najlepszym razie nudna praca, a po pracy ławeczka pod blokiem i piwo. A ja chcę podróżować i w ten sposób rozwijać się. Na razie wiem, że zmierzam w dobrym kierunku. I jeśli sobie te marzenia odpuszczę dla zwykłej, przeciętnej pracy, która mnie nie satysfakcjonuje, to potem do końca życia będę sobie pluł w brodę. Teraz jestem młody i mam czas na to, by popełniać błędy i nie żałować.

Dlaczego najpierw do Stanów?
Bo chcę się spotkać z raperem Snoop Doggiem w Kalifornii. Taki sobie cel postawiłem. I nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, to zdobędę doświadczenie życiowe. Będę mieć coś, czego wielu mieć nie będzie. Nie chcę narzekać, że mnie nie stać na urlop, na wyjazd. Ja już wiele zwiedziłem, wiele zobaczyłem i różnych rzeczy spróbowałem. Nie mówię do rodziców: dajcie mi tysiąc euro, bo dawno od was nie brałem. Życie poważne zamieniam na spełnianie się.
A jak mam kiedyś pracować, to tak, żeby mnie było stać na wszystko. Jeśli będę kupować auto to nie na kredyt, podobnie jak mieszkanie. Chcę żyć godnie, a nie jak kundel. Myślę, że osiągnę to. Spokojnie. Z czasem. Przyjdzie taki moment, kiedy powiem sobie dość, czas kończyć tę podróż. Ale na razie wykorzystuję fajnie czas. I drogo go sprzedaję. Bo nie za dwa tysiące miesięcznie, ale za podróże życia. Chodzę czasami po galeriach handlowych i patrzę na pracujących tam ludzi. Niektórych już widziałem kilka lat temu, kiedy pracowali jeszcze jako studenci. Pokończyli studia i nadal tu pracują. Są w tym samym miejscu. Czy ta praca ich rozwija? Ja tak nie chcę.

Czego się dowiedziałeś o sobie podczas podróży przez Amerykę Południową?

Bardzo w siebie uwierzyłem. Tak bardzo, że pewnie gdybym chciał, to mógłbym się autostopem dostać na Antarktydę (śmieje się). Ale uwierzyłem, że dam sobie radę. Napisałem książkę, byłem niedawno w telewizji śniadaniowej i opowiadałem o podróży. Wspominam o tym dlatego, że kiedyś widząc różnych gości w telewizji, miałem takie poczucie, że oni są lepsi ode mnie. Patrzyłem na ludzi z talentem i zazdrościłem im. Myślałem, oni mają talent, a ja jestem takie beztalencie. Wiele osób nie potrafi odkryć u siebie talentu, chociaż może go do czegoś ma. A ja po tej podróży uwierzyłem, że może urodziłem się nie tyle z talentem, co celem. Chcę młodym ludziom pokazać, że można żyć inaczej, nie nudno. I czasami za paczkę fajek i puszkę piwa pojechać gdzieś i coś zobaczyć. Odkryłem też w sobie pewną zadziorność i ambicję, która może mnie wysoko zaprowadzić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki