Atmosfera w zespole była euforyczna. Chcieliśmy zmienić Polskę, ruszyć z posad bryłę świata - opowiada Maryla Mrozińska, dziś producentka filmowa, w 1980 roku dziennikarka zwerbowana przez Lecha Bądkowskiego do pracy w „Samorządności”. Właściwie wtedy jeszcze nie dziennikarka, a nauczycielka historii, wyrzucona ze szkoły za noszenie krzyżyka. - Bądkowski nie chciał kolejnego biuletynu związkowego redagowanego po amatorsku i odbijanego na powielaczu. Autonomiczna, trzyszpaltowa rubryka nosiła tytuł „Samorządność” i ukazywała się trzy razy w tygodniu w „Dzienniku Bałtyckim”.
- Ile się trzeba było namęczyć, by przepchnąć przez cenzurę niektóre teksty - wspomina Ewa Górska, wtedy szefowa działu związkowego „Samorządności”. - Ale cenzor Legucki poznał się z miejsca na Donaldzie Tusku! Kiedyś poszliśmy razem do cenzury. Tusk wykłóca się o coś pryncypialnie, a cenzor przygląda się mu uważnie i mówi trochę do mnie trochę do siebie: Albo będzie wisiał, albo zajdzie wysoko… Boje z cenzurą brał jednak na ogół na siebie Lech Bądkowski, założyciel tej sławnej rubryki i jej redaktor naczelny.
Józef Królikowski, redaktor naczelny „Dziennika Bałtyckiego”, nie był zadowolony z kukułczego jaja, jakim była „Samorządność”. Raz nawet zdjął całą rubrykę. - Przeredagowywano nasze teksty, niekiedy w sposób zasadniczy zmieniając ich sens - wspomina Grzegorz Fortuna, sekretarz redakcji „Samorządności”, dziś redaktor naczelny „30 Dni”.
- Owszem, dyskutowaliśmy z panem Bądkowskim, czasem nawet ostro, bo w „Samorządności” zdarzały się niekiedy teksty agresywne - mówi Królikowski. - Rzeczywiście, raz rubryka się nie ukazała, musieliśmy przesunąć ją o tydzień. Wprawdzie była autonomiczna, ale jednak to ja odpowiadałem za całą gazetę. Komitet Wojewódzki śledził dokładnie każdy numer i leciały gromy na nasze głowy!
Paweł Zbierski, także dziennikarz „Samorządności”, dziś publicysta telewizyjny i autor książki o Lechu Bądkowskim, przypomina sobie, że gdy Królikowski zdjął „Samorządność”, Bądkowski poprosił Pawła, by zmobilizował kolegów do protestu. Telefonowali więc do sekretariatu naczelnego „Dziennika Bałtyckiego” z żądaniem przywrócenia rubryki i zaprzestania ingerencji. „Samorządność” różniła się zasadniczo od całej gazety. Zamieszczano, owszem komunikaty związkowe, migawki ze strajków, opisywano konflikty z władzą tu i tam, ale też była publicystyka, jakiej na łamach reżimowej prasy szukać by ze świecą. Polemika Donalda Tuska z generałem Moczarem to przykład spektakularny, choć niejedyny oczywiście.
- Redaktor Królikowski bał się, że mu ktoś kiedyś postawi zarzut, że na jego łamach takie straszne artykuły się ukazywały. On się okropnie wił i męczył, biedak - opowiadał Bądkowski Zbierskiemu. - A ja mu mówiłem: Pomóż nam pan zdobyć własny tygodnik to zejdziemy panu z głowy…
W czytelni PAN przerzucam „Dziennik Bałtycki” z tamtych lat. Wiele tekstów dotyczy partyjnych nasiadówek niższego i wyższego szczebla, mnóstwo długaśnych wypowiedzi działaczy partyjnych, sporo artykułów o trudnościach, które partia dzielnie pokonuje, ale są też artykuły radosne - o obchodach rocznicy Wielkiego Października na przykład. Choć - bądźmy sprawiedliwi - informacje o strajkach i działaniach Solidarności też się w gazecie pojawiały.
***
Lech Bądkowski nie zamierzał poprzestać na rubryce w „Dzienniku Bałtyckim”. Kompletował zespół przede wszystkim spośród ludzi młodych, nieskażonych pracą w mediach oficjalnych. - Uczył nas solidnego dziennikarstwa - podkreśla Maryla Mrozińska. - Dbał o zachowanie równowagi w tekstach, o umiar w sądach. - Także Solidarność nie jest świętą krową, można ją krytykować, nie jesteśmy nietykalni - powtarzał. Pisał: „Dowiadujemy się, że w niektórych ogniwach Solidarności dochodzą do głosu ludzie niepożądani, którzy próbują odgrywać kierowniczą rolę…”. Czy dziennikarze „Dziennika Bałtyckiego” mogli pisać tak o działaczach partii? Mogli najwyżej zazdrościć kolegom z „Samorządności”.
- W marcu 1981 roku zrobiło się bardzo gorąco - wspomina Ewa Górska. - Brutalne pobicie działaczy Solidarności podczas sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy spowodowało wybuch gniewu. Poszła fama, że Jan Rulewski nie żyje, mówiono o prowokacji, o tym, że Ruscy mogą wejść… Groźba strajku generalnego wisiała w powietrzu. W Warszawie trwały dramatyczne negocjacje. - Idziemy do „Dziennika” - zarządził Lech. Tu trzeba dodać, że redakcja „Samorządności” nie mieściła się w Domu Prasy, a w pracowni Bądkowskiego na Targu Rybnym. Bierzemy śpiwory, kanapki i meldujemy się w gabinecie zastępcy redaktora naczelnego, Rajmunda Bolduana, znajomego Lecha. Bolduan jest przerażony tak jak my, pijemy kawę za kawą i czekamy na informacje z Warszawy. Wreszcie w Dzienniku Telewizyjnym pojawia się Wałęsa i mówi o zawarciu porozumienia. Uff, co za ulga.
***
W jaki sposób Lech Bądkowski zdołał wywalczyć te trzy szpalty w oficjalnym medium? Dziś już nikt nie pamięta. Paweł Zbierski sądzi, że załatwiał to z przychylnym Solidarności wojewodą Jerzym Kołodziejskim. - Może i z panem o tym rozmawiał? - pytam Tadeusza Fiszbacha, byłego I sekretarza KW PZPR, ale twierdzi, że sobie nie przypomina. - Wiem, że Bądkowski jeździł w tej sprawie do Rakowskiego - dodaje Grzegorz Fortuna.
- Moim zdaniem, decyzję podjął Komitet Wojewódzki w porozumieniu z Lechem Wałęsą - zauważa Józef Królikowski. - I z Bądkowskim oczywiście. Bądkowski był wtedy rzecznikiem prasowym Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność”, a to właśnie prezydium chciało „za pośrednictwem najstarszego dziennika w Gdańsku informować opinię publiczną o poczynaniach i zamiarach niezależnych samorządnych związków zawodowych”.
To, co ważne, musiał załatwiać Wałęsa, bo wszyscy w Polsce widzieli przecież, jak podpisywał wielkim długopisem porozumienie z władzą ludową. Ludzie władzy nie wierzyli, że to długo potrwa, ale do czasu musieli znosić takie fanaberie jak ta niepokorna rubryka w gazecie prowadzonej przez zaufanych dziennikarzy, choć niebędącej organem Komitetu Wojewódzkiego. I tolerować jakiegoś Bądkowskiego na dodatek!
***
Bądkowski musiał się ścierać nie tylko z cenzurą i redaktorem Królikowskim, ale także z prominentnymi działaczami Solidarności. Joanna i Andrzej Gwiazdowie wraz z całym skupionym wokół nich Gwiazdozbiórem atakowali „Samorządność” i Bądkowskiego osobiście. Przekonywali, że niedopuszczalne jest dogadywanie się z komuchami, a publikowanie w prasie reżimowej może świadczyć nawet o kolaboracji. Dziennikarzy „Samorządności” to oburzało, bo Bądkowski miał wielki autorytet wsparty pięknym życiorysem: żołnierz Września’39, bohater spod Narwiku, uczestnik kampanii francuskiej, kawaler Virtuti Militari. Do Polski wrócił w 1946 roku. Początkowo publikował w oficjalnej prasie, pracował między innymi w „Dzienniku Bałtyckim”, ale po roku 1968, gdy poparł studentów i głośno wyrażał swoje niepokorne poglądy, pojawił się zapis cenzorski na jego nazwisko. Był współtwórcą i działaczem Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, z samozaparciem budował zręby samorządności w zapyziałej Gomułkowskiej Polsce. W epoce Gierka współpracował z Ruchem Młodej Polski i publikował w podziemnych pismach.
- Był naszym guru. Wielkim człowiekiem. Miał ogromny autorytet i przemożny wpływ na ludzi - tłumaczy mi Janusz Daszczyński. - Wystarczyło, że stanowczo postukał w podłogę laseczką (nazywaliśmy ją żartobliwie czarodziejską różdżką) i trudności znikały.
Takiego człowieka posądzać o kolaborację z komunistami?! Tym bardziej było to oburzające, że Gwiazdozbiór próbował podburzyć związkowców z drukarni, by nie drukowali „Samorządności”. Chodziło wtedy już o tygodnik „Samorządność”, który zaczął wychodzić jesienią 1981 roku. Pismo Bądkowski przygotowywał od początku solidarnościowego karnawału, bo uważał, że własny periodyk był związkowi niezbędny. Traktował zresztą pannę S nie jako związek zawodowy, ale jako wielki ruch obywatelski. „Bądkowski w jakimś sensie był arystokratą ducha i umysłu i dlatego musiał się zderzyć z Andrzejem Gwiazdą, który myślał w sposób klasycznie warszawsko-lewicowy - napisał Zbierski w swojej książce. Rzeczywiście, relacje Bądkowskiego z Gwiazdami i z KOR-em były nienajlepsze. Szczególnie nie lubił Jacka Kuronia, którego uważał za showmana.
W miarę jak słabły nadzieje na znalezienie modus vivendi w stosunkach z władzą w Solidarności, coraz większy posłuch znajdowali radykałowie. Andrzej Gwiazda, wybrany do jakiegoś gremium, ogłosił, że będzie walczył z dyktaturą! Chodziło oczywiście nie o Jaruzela, a o Wałęsę. Kiedy po raz kolejny na jakimś zebraniu próbowano torpedować powstanie tygodnika „Samorządność”, wtedy - jak relacjonował Bądkowski - wkroczył Wałęsa i zdrowo ich op…lił.
A stosunek Bądkowskiego do Lecha Wałęsy? Wspierał przewodniczącego, choć nie był wobec niego bezkrytyczny. Napisał bardzo surową analizę jego działalności pod tytułem „Człowiek z czego?” opublikowaną w książce „Wałęsa”. Ale cenił przewodniczącego związku za umiar i umiejętność szukania kompromisu. W swoich komentarzach drukowanych w „Samorządności” stale podkreślał potrzebę odpowiedzialności za losy kraju. Wałęsę zaliczał do grupy działaczy reprezentujących taką właśnie postawę.
***
Trzydziestego listopada 1981 roku nadeszła upragniona chwila: na pierwszej stronie „Dziennika Bałtyckiego” pojawiła się informacja: „Już dziś można nabyć w kioskach nowy tygodnik społeczno-polityczny Solidarności „Samorządność”. Tygodnikowi życzymy interesujących publikacji, sympatii czytelników oraz owocnej służby ojczyźnie. Jednocześnie żegnamy ukazującą się na naszych łamach rubrykę Samorządność”. Zastępcami redaktora naczelnego zostali: Iza Trojanowska i Janusz Daszczyński. Sekretarzem redakcji był Janusz Kasprowicz. Daszczyński (w latach 2015-16 prezes TVP), który odpowiadał za organizację redakcji, druk tygodnika i kolportaż, opowiada mi, jak do siedziby przy Piwnej sami wnosili biurka i maszyny do pisania i jak załatwiał przydział papieru. Papier gazetowy był wówczas dobrem reglamentowanym i Janusz musiał pomagać sobie specjalnym pełnomocnictwem Wałęsy. Gdy pierwszy numer wyszedł spod prasy byli szczęśliwi. Stali pod kioskami i upajali się zwycięstwem, tygodnik sprzedawał się jak kubańskie pomarańcze, które przed świętami rzucano do sklepów. Taki był głód wolnego słowa.
- Wypluć knebel - nawoływał Grzegorz Fortuna. Henryka Dobosz (dziś autorka filmów dokumentalnych) nieco pesymistycznie opisywała zjazd w Olivii: W stoczni było poczucie wspólnoty, teraz ciężki kamień na piersi… Janusz Wikowski (później m.in. redaktor naczelny „Dziennika Bałtyckiego”) zachęcał, by ratować gospodarkę i relacjonował spotkanie ludu pracującego z władzami: - Gdzie się podziewają ryby, drożdże i buty? - ktoś pyta. - Przecież ryby nie strajkują, zakłady produkują, a drożdże same rosną? Stoczniowcy muszą brać urlopy, by stać w kolejce po mięso! A wojewoda stoi? Żona stoi i córka stoi - odpowiada wojewoda. - Czy moje dzieci są gorsze od dzieci wojskowych i milicjantów, które jedzą szynkę i czekoladę, a moje takich frykasów nawet nie widzą - skarży się stoczniowiec.
Grudniowy numer z datą 14 grudnia poświęcony był w dużej mierze masakrze 1970 roku. Zaś rozkładówkę zajęły teksty o Komitecie Obrony Robotników. Wywiad z Antonim Macierewiczem przeprowadzili Donald Tusk i Wojciech Duda (dziś redaktor naczelny „Przeglądu Politycznego”), z Jackiem Kuroniem rozmawiała Ewa Górska (potem przez lata czołowa dziennikarka „Gwiazdy Morza”). Wywiad z Macierewiczem podobno nie bardzo się redaktorowi Bądkowskiemu podobał, ale po dyskusjach z autorami został jednak opublikowany. W tekście zaznaczono ingerencję cenzury.
Dwunastego grudnia Donald Tusk z Wojtkiem Dudą byli w stoczni. Mieli przygotować relację z obrad Komisji Krajowej do następnego numeru. Gdy wyszli nocą z Sali BHP, padał śnieg. Na ulicy zobaczyli czołgi…
- Ten numer „Samorządności” został skonfiskowany. Podobno zomowcy palili nim w kuchni w koszarach MO na Biskupiej Górce, gotując jedzenie dla psów - dodaje Maryla Mrozińska. - Ocalało kilka egzemplarzy, które zabraliśmy z drukarni. Ukazał się jeszcze jednokartkowy numer czwarty, odbity na powielaczu w lokalu PAX przy Mariackiej. Rozrzucałyśmy go z Ewą Górską w kolejce elektrycznej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?