Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Samorządność” była koniem trojańskim w Dzienniku Bałtyckim

Barbara Szczepuła
Radość z wydania pierwszego numeru pisma  dzielili w drukarni (na zdjęciu widoczne twarze od lewej: Wojciech Duda, Mariusz Wilk, Bernadetta Stankiewicz, Janusz Kasprowicz, Janusz Daszczyński, Lech Bądkowski, Donald Tusk, Ewa Górska, Maria Mrozińska, Henryka Dobosz, Janusz Wikowski, Izabella Trojanowska)
Radość z wydania pierwszego numeru pisma dzielili w drukarni (na zdjęciu widoczne twarze od lewej: Wojciech Duda, Mariusz Wilk, Bernadetta Stankiewicz, Janusz Kasprowicz, Janusz Daszczyński, Lech Bądkowski, Donald Tusk, Ewa Górska, Maria Mrozińska, Henryka Dobosz, Janusz Wikowski, Izabella Trojanowska) Wacław Rymko
Patrząc na Donalda Tuska, który wykłóca się o jakiś tekst w „Samorządności”, cenzor mówi pół żartem, pół serio: on albo będzie wisiał, albo zajdzie wysoko.

Atmosfera w zespole była euforyczna. Chcieliśmy zmienić Polskę, ruszyć z posad bryłę świata - opowiada Maryla Mrozińska, dziś producentka filmowa, w 1980 roku dziennikarka zwerbowana przez Lecha Bądkowskiego do pracy w „Samorządności”. Właściwie wtedy jeszcze nie dziennikarka, a nauczycielka historii, wyrzucona ze szkoły za noszenie krzyżyka. - Bądkowski nie chciał kolejnego biuletynu związkowego redagowanego po amatorsku i odbijanego na powielaczu. Autonomiczna, trzyszpaltowa rubryka nosiła tytuł „Samorządność” i ukazywała się trzy razy w tygodniu w „Dzienniku Bałtyckim”.

- Ile się trzeba było namęczyć, by przepchnąć przez cenzurę niektóre teksty - wspomina Ewa Górska, wtedy szefowa działu związkowego „Samorządności”. - Ale cenzor Legucki poznał się z miejsca na Donaldzie Tusku! Kiedyś poszliśmy razem do cenzury. Tusk wykłóca się o coś pryncypialnie, a cenzor przygląda się mu uważnie i mówi trochę do mnie trochę do siebie: Albo będzie wisiał, albo zajdzie wysoko… Boje z cenzurą brał jednak na ogół na siebie Lech Bądkowski, założyciel tej sławnej rubryki i jej redaktor naczelny.

Józef Królikowski, redaktor naczelny „Dziennika Bałtyckiego”, nie był zadowolony z kukułczego jaja, jakim była „Samorządność”. Raz nawet zdjął całą rubrykę. - Przeredagowywano nasze teksty, niekiedy w sposób zasadniczy zmieniając ich sens - wspomina Grzegorz Fortuna, sekretarz redakcji „Samorządności”, dziś redaktor naczelny „30 Dni”.

- Owszem, dyskutowaliśmy z panem Bądkowskim, czasem nawet ostro, bo w „Samorządności” zdarzały się niekiedy teksty agresywne - mówi Królikowski. - Rzeczywiście, raz rubryka się nie ukazała, musieliśmy przesunąć ją o tydzień. Wprawdzie była autonomiczna, ale jednak to ja odpowiadałem za całą gazetę. Komitet Wojewódzki śledził dokładnie każdy numer i leciały gromy na nasze głowy!

Paweł Zbierski, także dziennikarz „Samorządności”, dziś publicysta telewizyjny i autor książki o Lechu Bądkowskim, przypomina sobie, że gdy Królikowski zdjął „Samorządność”, Bądkowski poprosił Pawła, by zmobilizował kolegów do protestu. Telefonowali więc do sekretariatu naczelnego „Dziennika Bałtyckiego” z żądaniem przywrócenia rubryki i zaprzestania ingerencji. „Samorządność” różniła się zasadniczo od całej gazety. Zamieszczano, owszem komunikaty związkowe, migawki ze strajków, opisywano konflikty z władzą tu i tam, ale też była publicystyka, jakiej na łamach reżimowej prasy szukać by ze świecą. Polemika Donalda Tuska z generałem Moczarem to przykład spektakularny, choć niejedyny oczywiście.

- Redaktor Królikowski bał się, że mu ktoś kiedyś postawi zarzut, że na jego łamach takie straszne artykuły się ukazywały. On się okropnie wił i męczył, biedak - opowiadał Bądkowski Zbierskiemu. - A ja mu mówiłem: Pomóż nam pan zdobyć własny tygodnik to zejdziemy panu z głowy…

W czytelni PAN przerzucam „Dziennik Bałtycki” z tamtych lat. Wiele tekstów dotyczy partyjnych nasiadówek niższego i wyższego szczebla, mnóstwo długaśnych wypowiedzi działaczy partyjnych, sporo artykułów o trudnościach, które partia dzielnie pokonuje, ale są też artykuły radosne - o obchodach rocznicy Wielkiego Października na przykład. Choć - bądźmy sprawiedliwi - informacje o strajkach i działaniach Solidarności też się w gazecie pojawiały.

***

Lech Bądkowski nie zamierzał poprzestać na rubryce w „Dzienniku Bałtyckim”. Kompletował zespół przede wszystkim spośród ludzi młodych, nieskażonych pracą w mediach oficjalnych. - Uczył nas solidnego dziennikarstwa - podkreśla Maryla Mrozińska. - Dbał o zachowanie równowagi w tekstach, o umiar w sądach. - Także Solidarność nie jest świętą krową, można ją krytykować, nie jesteśmy nietykalni - powtarzał. Pisał: „Dowiadujemy się, że w niektórych ogniwach Solidarności dochodzą do głosu ludzie niepożądani, którzy próbują odgrywać kierowniczą rolę…”. Czy dziennikarze „Dziennika Bałtyckiego” mogli pisać tak o działaczach partii? Mogli najwyżej zazdrościć kolegom z „Samorządności”.

- W marcu 1981 roku zrobiło się bardzo gorąco - wspomina Ewa Górska. - Brutalne pobicie działaczy Solidarności podczas sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy spowodowało wybuch gniewu. Poszła fama, że Jan Rulewski nie żyje, mówiono o prowokacji, o tym, że Ruscy mogą wejść… Groźba strajku generalnego wisiała w powietrzu. W Warszawie trwały dramatyczne negocjacje. - Idziemy do „Dziennika” - zarządził Lech. Tu trzeba dodać, że redakcja „Samorządności” nie mieściła się w Domu Prasy, a w pracowni Bądkowskiego na Targu Rybnym. Bierzemy śpiwory, kanapki i meldujemy się w gabinecie zastępcy redaktora naczelnego, Rajmunda Bolduana, znajomego Lecha. Bolduan jest przerażony tak jak my, pijemy kawę za kawą i czekamy na informacje z Warszawy. Wreszcie w Dzienniku Telewizyjnym pojawia się Wałęsa i mówi o zawarciu porozumienia. Uff, co za ulga.

***

W jaki sposób Lech Bądkowski zdołał wywalczyć te trzy szpalty w oficjalnym medium? Dziś już nikt nie pamięta. Paweł Zbierski sądzi, że załatwiał to z przychylnym Solidarności wojewodą Jerzym Kołodziejskim. - Może i z panem o tym rozmawiał? - pytam Tadeusza Fiszbacha, byłego I sekretarza KW PZPR, ale twierdzi, że sobie nie przypomina. - Wiem, że Bądkowski jeździł w tej sprawie do Rakowskiego - dodaje Grzegorz Fortuna.

- Moim zdaniem, decyzję podjął Komitet Wojewódzki w porozumieniu z Lechem Wałęsą - zauważa Józef Królikowski. - I z Bądkowskim oczywiście. Bądkowski był wtedy rzecznikiem prasowym Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność”, a to właśnie prezydium chciało „za pośrednictwem najstarszego dziennika w Gdańsku informować opinię publiczną o poczynaniach i zamiarach niezależnych samorządnych związków zawodowych”.

To, co ważne, musiał załatwiać Wałęsa, bo wszyscy w Polsce widzieli przecież, jak podpisywał wielkim długopisem porozumienie z władzą ludową. Ludzie władzy nie wierzyli, że to długo potrwa, ale do czasu musieli znosić takie fanaberie jak ta niepokorna rubryka w gazecie prowadzonej przez zaufanych dziennikarzy, choć niebędącej organem Komitetu Wojewódzkiego. I tolerować jakiegoś Bądkowskiego na dodatek!

***

Bądkowski musiał się ścierać nie tylko z cenzurą i redaktorem Królikowskim, ale także z prominentnymi działaczami Solidarności. Joanna i Andrzej Gwiazdowie wraz z całym skupionym wokół nich Gwiazdozbiórem atakowali „Samorządność” i Bądkowskiego osobiście. Przekonywali, że niedopuszczalne jest dogadywanie się z komuchami, a publikowanie w prasie reżimowej może świadczyć nawet o kolaboracji. Dziennikarzy „Samorządności” to oburzało, bo Bądkowski miał wielki autorytet wsparty pięknym życiorysem: żołnierz Września’39, bohater spod Narwiku, uczestnik kampanii francuskiej, kawaler Virtuti Militari. Do Polski wrócił w 1946 roku. Początkowo publikował w oficjalnej prasie, pracował między innymi w „Dzienniku Bałtyckim”, ale po roku 1968, gdy poparł studentów i głośno wyrażał swoje niepokorne poglądy, pojawił się zapis cenzorski na jego nazwisko. Był współtwórcą i działaczem Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, z samozaparciem budował zręby samorządności w zapyziałej Gomułkowskiej Polsce. W epoce Gierka współpracował z Ruchem Młodej Polski i publikował w podziemnych pismach.

- Był naszym guru. Wielkim człowiekiem. Miał ogromny autorytet i przemożny wpływ na ludzi - tłumaczy mi Janusz Daszczyński. - Wystarczyło, że stanowczo postukał w podłogę laseczką (nazywaliśmy ją żartobliwie czarodziejską różdżką) i trudności znikały.

Takiego człowieka posądzać o kolaborację z komunistami?! Tym bardziej było to oburzające, że Gwiazdozbiór próbował podburzyć związkowców z drukarni, by nie drukowali „Samorządności”. Chodziło wtedy już o tygodnik „Samorządność”, który zaczął wychodzić jesienią 1981 roku. Pismo Bądkowski przygotowywał od początku solidarnościowego karnawału, bo uważał, że własny periodyk był związkowi niezbędny. Traktował zresztą pannę S nie jako związek zawodowy, ale jako wielki ruch obywatelski. „Bądkowski w jakimś sensie był arystokratą ducha i umysłu i dlatego musiał się zderzyć z Andrzejem Gwiazdą, który myślał w sposób klasycznie warszawsko-lewicowy - napisał Zbierski w swojej książce. Rzeczywiście, relacje Bądkowskiego z Gwiazdami i z KOR-em były nienajlepsze. Szczególnie nie lubił Jacka Kuronia, którego uważał za showmana.

W miarę jak słabły nadzieje na znalezienie modus vivendi w stosunkach z władzą w Solidarności, coraz większy posłuch znajdowali radykałowie. Andrzej Gwiazda, wybrany do jakiegoś gremium, ogłosił, że będzie walczył z dyktaturą! Chodziło oczywiście nie o Jaruzela, a o Wałęsę. Kiedy po raz kolejny na jakimś zebraniu próbowano torpedować powstanie tygodnika „Samorządność”, wtedy - jak relacjonował Bądkowski - wkroczył Wałęsa i zdrowo ich op…lił.

A stosunek Bądkowskiego do Lecha Wałęsy? Wspierał przewodniczącego, choć nie był wobec niego bezkrytyczny. Napisał bardzo surową analizę jego działalności pod tytułem „Człowiek z czego?” opublikowaną w książce „Wałęsa”. Ale cenił przewodniczącego związku za umiar i umiejętność szukania kompromisu. W swoich komentarzach drukowanych w „Samorządności” stale podkreślał potrzebę odpowiedzialności za losy kraju. Wałęsę zaliczał do grupy działaczy reprezentujących taką właśnie postawę.

***

Trzydziestego listopada 1981 roku nadeszła upragniona chwila: na pierwszej stronie „Dziennika Bałtyckiego” pojawiła się informacja: „Już dziś można nabyć w kioskach nowy tygodnik społeczno-polityczny Solidarności „Samorządność”. Tygodnikowi życzymy interesujących publikacji, sympatii czytelników oraz owocnej służby ojczyźnie. Jednocześnie żegnamy ukazującą się na naszych łamach rubrykę Samorządność”. Zastępcami redaktora naczelnego zostali: Iza Trojanowska i Janusz Daszczyński. Sekretarzem redakcji był Janusz Kasprowicz. Daszczyński (w latach 2015-16 prezes TVP), który odpowiadał za organizację redakcji, druk tygodnika i kolportaż, opowiada mi, jak do siedziby przy Piwnej sami wnosili biurka i maszyny do pisania i jak załatwiał przydział papieru. Papier gazetowy był wówczas dobrem reglamentowanym i Janusz musiał pomagać sobie specjalnym pełnomocnictwem Wałęsy. Gdy pierwszy numer wyszedł spod prasy byli szczęśliwi. Stali pod kioskami i upajali się zwycięstwem, tygodnik sprzedawał się jak kubańskie pomarańcze, które przed świętami rzucano do sklepów. Taki był głód wolnego słowa.

- Wypluć knebel - nawoływał Grzegorz Fortuna. Henryka Dobosz (dziś autorka filmów dokumentalnych) nieco pesymistycznie opisywała zjazd w Olivii: W stoczni było poczucie wspólnoty, teraz ciężki kamień na piersi… Janusz Wikowski (później m.in. redaktor naczelny „Dziennika Bałtyckiego”) zachęcał, by ratować gospodarkę i relacjonował spotkanie ludu pracującego z władzami: - Gdzie się podziewają ryby, drożdże i buty? - ktoś pyta. - Przecież ryby nie strajkują, zakłady produkują, a drożdże same rosną? Stoczniowcy muszą brać urlopy, by stać w kolejce po mięso! A wojewoda stoi? Żona stoi i córka stoi - odpowiada wojewoda. - Czy moje dzieci są gorsze od dzieci wojskowych i milicjantów, które jedzą szynkę i czekoladę, a moje takich frykasów nawet nie widzą - skarży się stoczniowiec.

Grudniowy numer z datą 14 grudnia poświęcony był w dużej mierze masakrze 1970 roku. Zaś rozkładówkę zajęły teksty o Komitecie Obrony Robotników. Wywiad z Antonim Macierewiczem przeprowadzili Donald Tusk i Wojciech Duda (dziś redaktor naczelny „Przeglądu Politycznego”), z Jackiem Kuroniem rozmawiała Ewa Górska (potem przez lata czołowa dziennikarka „Gwiazdy Morza”). Wywiad z Macierewiczem podobno nie bardzo się redaktorowi Bądkowskiemu podobał, ale po dyskusjach z autorami został jednak opublikowany. W tekście zaznaczono ingerencję cenzury.

Dwunastego grudnia Donald Tusk z Wojtkiem Dudą byli w stoczni. Mieli przygotować relację z obrad Komisji Krajowej do następnego numeru. Gdy wyszli nocą z Sali BHP, padał śnieg. Na ulicy zobaczyli czołgi…

- Ten numer „Samorządności” został skonfiskowany. Podobno zomowcy palili nim w kuchni w koszarach MO na Biskupiej Górce, gotując jedzenie dla psów - dodaje Maryla Mrozińska. - Ocalało kilka egzemplarzy, które zabraliśmy z drukarni. Ukazał się jeszcze jednokartkowy numer czwarty, odbity na powielaczu w lokalu PAX przy Mariackiej. Rozrzucałyśmy go z Ewą Górską w kolejce elektrycznej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki