Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polityka wyglądałaby może inaczej, gdyby Staszek był wśród nas

Robert Chrzanowski
ze zbiorów Mirosława Rybickiego
35 lat temu zginął Stanisław Czerwiński, 25-letni działacz Ruchu Młodej Polski i Niezależnego Zrzeszenia Studentów.

Piątek, 28 sierpnia 1981 r. Właśnie zakończył się I Przegląd Piosenki Prawdziwej w gdańskiej hali Olivia, cała Polska żyje zbliżającym się I Krajowym Zjazdem Delegatów NSZZ Solidarność. Na peron w Gdyni-Chyloni wjeżdża kolejka do Wejherowa. Kiedy rusza dalej, młody człowiek próbuje ją dogonić i wskoczyć do niej. Na końcu peronu traci równowagę i znika pod kołami. Nikt z obsługi pociągu nawet tego nie zauważył. 35 lat temu zginął Stanisław Czerwiński, 25-letni działacz Ruchu Młodej Polski i Niezależnego Zrzeszenia Studentów.

„Żółtodziób”

1 maja 1973 r., w dniu święta klasy robotniczej, Służba Bezpieczeństwa w Sopocie została zaalarmowana, że na terenie I Liceum Ogólnokształcącego ktoś namalował w nocy napisy: „Precz z komunizmem” i „Skończyć z dyktaturą ZSRR”. Co gorsza, napisy pojawiły się w miejscu zbiórki młodzieży przed udaniem się na pochód. Ustalenie sprawców zlecono inspektorowi SB z Komendy Miejskiej MO w Sopocie porucznikowi Tadeuszowi Jelińskiemu. Wspierali go także funkcjonariusze Wydziału III Komendy Wojewódzkiej MO z Gdańska. Sprawie nadano kryptonim „Żółtodziób”.

Okazało się jednak, że autorzy napisów nie byli aż takimi żółtodziobami, jakimi chciała ich widzieć bezpieka. W ciągu dwóch miesięcy esbecy przeprowadzili 45 „rozmów operacyjno-rozpoznawczych”, udało im się też zwerbować do współpracy trzy osoby. Nie przyniosło to jednak rezultatów, ponieważ pod koniec roku szef Służby Bezpieczeństwa w Sopocie podpułkownik Edmund Fol raportował, iż sprawa „Żółtodziób” stanęła w martwym punkcie. Podejrzewa jedynie, że napisy wykonali uczniowie z I liceum. Dopiero w marcu 1974 r. bezpieka odniosła w końcu sukces. Funkcjonariusze ustalili, że w końcu kwietnia 1973 r. dwaj uczniowie klasy III E z tego liceum: Krzysztof Frączak i Stanisław Czerwiński pożyczyli od kolegi pędzel i farbę, która została mu po malowaniu mieszkania. „Oświadczyli mu oni jedynie, że będą malować coś w I LO w Sopocie”.

Obaj uczniowie zostali zabrani ze szkoły na przesłuchanie. Esbecy usłyszeli, że ich motywem była po pierwsze „niezgodność zasad ustrojowych panujących w Polsce z ich realizacją w praktyce”, a po drugie „obowiązkowy udział młodzieży w pochodzie 1-majowym”. Służba Bezpieczeństwa zdecydowała się nie wyciągać konsekwencji karnych. Była to jednorazowa akcja, ponadto wszczęcie sprawy przed sądem przyniosłoby jej rozgłos i pokazało społeczeństwu, że wbrew propagandowym hasłom młodzież nie trzyma z partią. Postanowiono sprawie ukręcić łeb. Nie obyło się jednak bez konsekwencji.

- W wyniku naszej akcji zwolniony został dotychczasowy dyrektor liceum, Gruchała - wspomina Krzysztof Frączak. - Nowy, Skowron, to już był typowy partyjny beton. Zgodnie z zaleceniami bezpieki zorganizował pokazówkę. Jeszcze przed apelem wręczył mi tekst oświadczenia, które miałem wygłosić przed całą szkołą. Taka samokrytyka, jak bardzo żałujemy swojego czynu i dołożymy wszelkich starań, by stać się godnymi obywatelami socjalistycznej ojczyzny. Na początku sam wygłosił mowę, którą tak mnie zdenerwował, że chciałem powiedzieć głośno, że niczego nie żałuję. Jedna z nauczycielek powiedziała mi po cichu, żebym się uspokoił, bo ta hucpa nie jest warta moich nerwów. W ogóle muszę powiedzieć, że kiedy zostaliśmy wykryci, usłyszeliśmy od wielu nauczycieli słowa sympatii. Kiedy więc Skowron wywołał nas na środek i zapytał, czy żałujemy swojego czynu, nic nie powiedzieliśmy.

Stanisław Czerwiński i Krzysztof Frączak zostali relegowani ze szkoły. Staszka przyjęli do II Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Pestalozziego we Wrzeszczu, Krzysztof trafił ostatecznie do V liceum w Oliwie.

Skąd u 17-letniego licealisty wzięła się idea walki z opresyjnym systemem?

- Grudzień - mówi krótko Marek Czerwiński, młodszy brat Stanisława. - W 1970 r. byliśmy świadkami tego wszystkiego, co działo się wtedy na ulicach. Staszek bardzo to wszystko przeżywał. Krążył po ulicach, biegał pod stocznię. Raz chyba nawet był zatrzymany przez milicjantów, ale go puścili. Jak pan myśli, czy będąc świadkiem tego wszystkiego, można było dalej wierzyć w socjalizm? Poza tym byliśmy harcerzami. Należeliśmy do 18 Gdańskiej Wodnej Drużyny Harcerzy. Naszym drużynowym był Waldemar Uziak, który później wykładał prawo pracy na Uniwersytecie Gdańskim i działał w Solidarności. Tak więc widzi pan, kto i co nas kształtowało.

Młodopolak

Druga połowa lat 70. to czas tworzenia się coraz to nowych ugrupowań opozycyjnych. W ich szeregach znaleźli się także Czerwiński i Frączak. W tym czasie dostali się już na studia. Krzysztof na Politechnikę Gdańską, a Stanisław zaczął studiować prawo na Uniwersytecie Gdańskim.

- Do Ruchu Młodej Polski wciągnęli ich Piotr i Tomasz Milewscy - przypomina sobie Aleksander Hall. - Staszek znalazł się w zakonspirowanej sekcji technicznej, z którą ze względów bezpieczeństwa nie utrzymywałem praktycznie kontaktów, ale z tego, co wiem, szybko zyskał tam szacunek i posłuch.

- Pod wpływem i za namową Staszka i ja zostałem konspiratorem - mówi Marek Czerwiński. - To było gdzieś w 1976 lub 1977 roku, kiedy zaczęliśmy „podróżować”. Braliśmy wielkie plecaki i przewoziliśmy bibułę, którą potem kolportowaliśmy wśród znajomych. Staszek jeździł częściej do Warszawy, gdzie, jak pamiętam, szczególną nić porozumienia nawiązał z prof. Wiesławem Chrzanowskim. W czasie tych kurierskich misji został ze dwa razy zatrzymany.

- Przyjaźniliśmy się z Darkiem Kobzdejem - dodaje. - Oczywiście braliśmy udział w obchodach świąt 3 Maja i 11 Listopada, rocznicach Grudnia. No i drukowaliśmy. Doszliśmy do wydajności 500 egzemplarzy w 15 minut.

Potem nastał sierpień 1980 r.

- Pamiętam, któregoś dnia Staszek wpada do domu i mówi: „Jest akcja, trzeba drukować!” I poszliśmy. Kursowaliśmy między Stocznią Komuny Paryskiej w Gdyni a stocznią gdańską z ulotkami i gazetkami. I drukowaliśmy. Tysiące egzemplarzy 21 postulatów.

- Weszliśmy ze Staszkiem i innymi działaczami RMP na teren stoczni gdańskiej - wspomina Krzysztof Frączak. - Oprócz pomocy w organizacji druku i kolportażu mieliśmy też nagrywać rozmowy strajkujących ze stroną rządową. W związku z tym, że rozmowy odbywały się rzadko, nagrywaliśmy wywiady z członkami MKS-u i ekspertami. Po strajku kasety przekazaliśmy Pawłowi Mikłaszowi, wtedy szefowi podziemnego wydawnictwa „Konstytucji 3 Maja”, wydawcy między innymi „Bratniaka”. Później okazało się, że Mikłasz był superagentem bezpieki. Może oddał te kasety bezpiece…

Czas „Odnowy”

Równocześnie ze strajkiem w stoczni także na uczelniach wyższych rozpoczęło się tworzenie niezależnych organizacji studenckich.

- Przychodziliśmy praktycznie codziennie pod stocznię - wspomina Jacek Jancelewicz, pierwszy przewodniczący NZS na Uniwersytecie Gdańskim. - Siadaliśmy niedaleko budowanej nowej portierni, gdzie dziś jest Klub Wydział Remontowy i debatowaliśmy. Wtedy zetknąłem się ze Staszkiem. Akurat chyba wtedy większość działaczy Ruchu Młodej Polski przebywała na jakimś obozie. Kiedy wrócili i dowiedzieli się, że tworzymy organizację studencką, to trochę się zdenerwowali. Staszek powiedział coś takiego, że oni już od lat bawią się z ubecją w kotka i myszkę, a my tak nagle znienacka, jakby za ich plecami, coś organizujemy.

Przez cały wrzesień odbywały się spotkania, które miały ostatecznie uregulować wzajemne relacje Ruchu Młodej Polski i Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Trwały też debaty, jakie ma być oblicze nowej organizacji studenckiej.

- Ukształtowały się jakby dwa nurty - mówi Jacek Jancelewicz. - „Jastrzębie”, które pragnęły nie zamykać się w sprawach środowiska szkół wyższych, tylko włączyć aktywnie w polityczne wydarzenia, oraz druga grupa, która chciała „pracować u podstaw”, a więc demokratyzować życie uczelni i tworzyć samorządy studenckie. Staszek należał do tej drugiej grupy.

Odbiciem tych sporów ideowych jest założone przez Stanisława Czerwińskiego i Krzysztofa Frączaka czasopismo „Odnowa”, którego pierwszy numer ukazał się właśnie we wrześniu 1980 r., a w nim artykuł Staszka: „Niezależna organizacja studencka: Apolityczna czy ideowa?”

Plany Stanisława Czerwińskiego nie uszły uwadze Służby Bezpieczeństwa. Wykorzystując wpływ swojego agenta Pawła Mikłasza pseudonim „Rybak” chcieli skonfliktować grupę „Odnowy” z Ruchem Młodej Polski. Jednak z tych planów nic nie wyszło. Bezpieka zdążyła jeszcze z satysfakcją odnotować, że Stanisław Czerwiński głośno sprzeciwiał się udziałowi Jacka Kuronia w zebraniach studenckich.

- Staszek był harcerzem do szpiku kości - mówi Marek Czerwiński. - Nigdy nie darował Kuroniowi udziału w niszczeniu harcerstwa w latach 50.

Ukazało się siedem numerów „Odnowy”, ostatni w lutym 1981 r.

- Zazwyczaj miała nakład 2-3 tysięcy egzemplarzy - wspomina Krzysztof Frączak. - Ale numer 6 był specjalny, poświęcony Grudniowi 1970 r. Wydrukowaliśmy pięć tysięcy. Wszyscy pracowaliśmy całą noc, bez wytchnienia, i nad ranem padaliśmy z nóg. Ale Staszek wziął nakład i pojechał z nim pod pomnik w Gdyni, który tego dnia był odsłaniany.

Dlaczego „Odnowa” przestała się ukazywać?

- Wszystko działo się szybko, sytuacja zmieniała się z dnia na dzień - wyjaśnia Frączak. - Komentarze i analizy zamieszczone w piśmie ukazującym się co 3-4 tygodnie były już dawno nieaktualne. Nie miało to więc większego sensu. Poza tym, mimo wszystko studia trwały. Staszek postanowił skupić się na pisaniu pracy magisterskiej. Zaczęliśmy też drukować książki. Nakładem „Odnowy” ukazał się „Zniewolony umysł” Czesława Miłosza, „Mała Apokalipsa” Tadeusza Konwickiego i „Rewolucja bez rewolucji” Leszka Moczulskiego.

Kolejnym ważnym punktem w debatach studenckich działaczy była sprawa statutu.

- Pamiętam jak dziś - uśmiecha się Jacek Jancelewicz. - Statut zgodził się napisać Lech Kaczyński. Przedstawiłem to na zebraniu, i wtedy wstaje jakiś student i mówi, że to nieprawda, bo on wczoraj jechał pociągiem do Warszawy z Lechem Kaczyńskim, i ten nie wie nic o tym, żeby miał opracować statut. Wstaje drugi, i mówi, że to ten pierwszy kłamie. I rozpoczyna się rejwach. Zaczynają się wyzwiska od zdrajców, ubeków i tak dalej. Wtedy wstaje Staszek, część buczy i gwiżdże, a on krzyczy: Zamknijcie się, dajcie mi powiedzieć! I rozpoczyna: Jest taki film „O dwóch takich, co ukradli księżyc”… i praktycznie go streszcza. W końcu konkluduje, że Lech Kaczyński ma brata bliźniaka, Jarosława, i to z nim prawdopodobnie jechał pierwszy dyskutant, bo jest niemożliwe, żeby Lech był wczoraj w Warszawie, skoro on miał z nim zajęcia na uczelni.

W grudniu 1980 r. Jacek Jancelewicz zrezygnował z kierowania Niezależnym Zrzeszeniem Studentów na uniwersytecie. Trzeba było zorganizować wybory.

- Kiedy szukaliśmy kandydata, Staszek wskazał na Macieja Płażyńskiego - pamięta Krzysztof Frączak. - Można powiedzieć, że zorganizował mu kampanię wyborczą. I Płażyński wygrał!

Wiosną 1981 r. Stanisław Czerwiński był zaangażowany w organizację obchodów 150 rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja.

- To była okrągła rocznica, poza tym w końcu mogliśmy obchodzić ją praktycznie oficjalnie i legalnie - wspomina Aleksander Hall. - Padało mnóstwo pomysłów, trwały czasami zażarte dyskusje. Jedna skończyła się nawet tym, że biskup Kaczmarek wyrzucił nas za drzwi.

Tragiczny dzień

W końcu sierpnia 1981 r. Stanisław Czerwiński udał się na harcerski obóz żeglarski. Kiedy jacht wpływał do portu w Helu, zgubił okulary, które najpewniej zsunęły się z pokładu w wody zatoki.

- Staszek był krótkowidzem - mówi Marek Czerwiński. - Miał wadę około minus 4 dioptrii. Na jachcie był pierwszym oficerem, musiał więc mieć na wszystko oko, bez okularów nie wchodziło to w grę. Wrócił do Sopotu, bo w domu miał zapasową parę.

Stanisław Czerwiński wyszedł z domu po godzinie 15.00. Jak mówił matce, chciał się udać do optyka, aby wykupić nową oprawkę do okularów. Następnie miał wrócić na Hel. Ze znalezionych przy nim rachunków wynikało, że poszedł do przychodni okulistycznej w Sopocie, a później wykupił okulary w sklepie przy ul. Świętojańskiej 54 w Gdyni. Dlaczego więc około godziny 19.30 znalazł się w Chyloni?

- Tego dnia przy kościele Matki Boskiej Różańcowej na Pustkach Cisowskich było zebranie Ruchu Młodej Polski - przypomina sobie Krzysztof Frączak. - Staszek też tam był. Spieszył się.

Rzeczywiście, z akt postępowania w sprawie śmierci Stanisława Czerwińskiego, wynika, że przyczyną nieszczęścia był pośpiech. O godzinie 20.16 z Redy odjeżdżał pociąg na Hel. Do Redy trzeba było dojechać kolejką elektryczną, która odjeżdżała z Chyloni o godzinie 19.33. Z zeznań świadków wynika, że Stanisław Czerwiński znalazł się na dworcu tuż przed odjazdem kolejki, kupił bilet do Helu i udał się w kierunku peronu. Dostał się tam nie przejściem podziemnym, ale na skróty, przez tory. Niestety, kolejka już ruszała. Jednym ze świadków była Danuta Kaszubowska, pracownica poczty na placu Konstytucji w Gdyni.

- Czekałam z dziećmi na kolejkę do Gdyni, jechaliśmy do Bydgoszczy - wspomina po latach. - Nagle syn krzyknął: „Mama, patrz!” Obejrzałam się i zobaczyłam tego młodego człowieka, jak biegnie wzdłuż kolejki i próbuje się dostać do środka. Na końcu składu były otwarte drzwi i nagle pokazała się w nich ręka, jakby ktoś chciał mu pomóc wskoczyć. Wtedy nagle on zniknął pod kołami pociągu. To już tyle lat, ale ciągle widzę tę rękę i jego.

Inni obecni na peronie podróżni udali się na dworzec, aby powiadomić o wypadku. Przybyła na miejsce milicja, która rozpoczęła dochodzenie. Jednakże wśród wielu czynności nie zrobiła najważniejszego - nie powiadomiła rodziny!

- Myśmy o niczym nie wiedzieli - mówi Marek Czerwiński. - Dopiero na drugi dzień zadzwonił Andrzej Chamienia i pyta: „Co ze Stasiem?”. Jak to, co ze Stasiem?! Nie ma go z wami na Helu?! Może pociąg nie dojechał? Zaczęliśmy rozpytywać na dworcach, ale także w szpitalach i na milicji. W końcu ktoś powiedział, że w Chyloni był jakiś wypadek.

Dopiero 31 sierpnia Komisariat Kolejowy MO w Gdyni poinformował rodzinę, iż ofiarą wypadku był Stanisław Czerwiński.

- Mama bardzo to przeżyła - wspomina Marek Czerwiński. - W 1965 r. także w wypadku zginął tata. Ale wtedy pamiętam, to była zima, przyjechał radiowóz i czekał na podwórku, aż mama wróciła z pracy. A teraz?! Nie dość, że straciła syna, to jeszcze sama musiała go szukać! A przy Staszku były wszystkie dokumenty! Czy to mógł być rodzaj zemsty za jego działalność? Nawet nie chcę tak myśleć, bo to byłoby straszne…

Naturalnym podejrzeniem było w tej sytuacji, czy ta śmierć faktycznie była wypadkiem.

- Poprosiliśmy mecenasa Jacka Taylora, aby pilotował tę sprawę - pamięta Marek Czerwiński. - Ale on też nie znalazł nic podejrzanego. Wie pan, Staszek był bardzo wysportowany, żeglarstwo, narciarstwo, uprawiał także kulturystykę. Zgubiła go zbytnia wiara w swoją siłę fizyczną i kondycję.

- O wypadku dowiedziałem się po paru dniach - wspomina Krzysztof Frączak. - To był dla mnie wstrząs. Znaliśmy się od tak dawna, działaliśmy razem, a teraz Staszka nie było. To był wspaniały człowiek. Niezwykły. Czasami myślę, jak bardzo go teraz brakuje. Że cała ta polityka by tak nie wyglądała, gdyby był wśród nas.

- Śmierć Staszka była wielkim ciosem dla naszego środowiska - potwierdza Aleksander Hall. - To był wulkan energii, pełen pomysłów, doskonały organizator. W dyskusjach zawsze szukał wspólnego dobra, na którym wszyscy mogli się oprzeć. Zostawił po sobie dużą pustkę…

Stanisław Czerwiński został pochowany obok ojca na gdańskim cmentarzu Srebrzysko. Pogrzeb zgromadził zastępy harcerzy, studentów i działaczy Ruchu Młodej Polski. Aleksander Hall w paru słowach nad grobem pożegnał kolegę.

- Nie pamiętam już dokładnie słów. Ale pamiętam, że było dużo ludzi, naprawdę dużo…

Post mortem

Paradoksalnie, historia opozycyjnej działalności Stanisława Czerwińskiego nie zakończyła się z jego śmiercią. Władza przypomniała sobie o nim… 13 grudnia 1981 r.

- Wróciłem w sobotę bardzo późno do domu - wspomina Marek Czerwiński. - Właściwie ledwo się położyłem, ktoś zastukał mocno do drzwi. Otworzyłem, na progu stało dwóch cywilów i trzech mundurowych.

Okazało się, że esbecy i milicjanci przyszli… internować Staszka. Nie chcieli uwierzyć, że nie żyje od kilku miesięcy. Zażądali aktu zgonu.

- Zapytałem wtedy, dlaczego pytają o Staszka. Odpowiedzieli, że chcieli z nim porozmawiać. W środku nocy?! Domyśliłem się, że to jakaś większa akcja, kiedy jeden z nich rzucił w trakcie pisania: „To oni tam nie wiedzą, kogo mają?”

Faktycznie, Stanisław Czerwiński znajdował się na listach osób przewidzianych do internowania już od dawna. Miał zostać osadzony w Ośrodku Odosobnienia w Strzebielinku. Ciągłe modyfikacje tej listy, skreślanie jednych osób, dopisywanie nowych, które naraziły się władzy spowodowały zapewne, że śmierć Staszka uszła uwadze Służby Bezpieczeństwa.

- Ta historia była głośna - mówi Jacek Jancelewicz. - Opowiedział mi o niej Donald Tusk. Mama Staszka bardzo ciężko to przeżyła. Pochowała syna, a teraz bezpieka brutalnie zrywa ją ze snu i pyta się, gdzie on jest. Było to też dla nas dowodem, że wbrew wszelkiej propagandzie Jaruzelskiego stan wojenny był przygotowywany już od dawna, skoro na listach proskrypcyjnych znalazły się osoby nieżyjące.

W trzydziestą rocznicę utworzenia Ruchu Młodej Polski prezydent Lech Kaczyński postanowieniem z 21 września 2009 r. odznaczył pośmiertnie Stanisława Czerwińskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Jego pamięci dedykowana jest Fundacja Duchowy Wymiar Europy założona w 2008 r. przez Leszka Juchniewicza i Krzysztofa Frączaka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki