Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od 1989 nigdy nie prowadziliśmy polityki zagranicznej na kolanach

Barbara Szczepuła
Przemek Świderski
Ojciec prof. Edmunda Wittbrodta był więźniem KL Dachau, gdzie przeprowadzano na nim eksperymenty medyczne. A jednak to on przekonał syna, że warto wybaczyć i budować porozumienie z Niemcami

Kiedy przebaczył Pan Niemcom?
Podczas rozmów z ojcem.

Przecież Pański ojciec był więźniem obozu koncentracyjnego Dachau!
We wrześniu 1939 roku walczył na przedpolach Gdyni w oddziałach ochotniczych zwanych Czerwonymi Kosynierami. Dostał się do niewoli, trafił do KL Dachau, był tam poddawany eksperymentom pseudomedycznym. Na szczęście przeżył, ale do końca życia odczuwał rozmaite dolegliwości tymi „doświadczeniami” spowodowane.

Opowiadał o obozie?
Najpierw trafił do katorżniczej pracy w kamieniołomach, po roku sytuacja się poprawiła, bo dołączono go do grupy szewców. W obozie spotkał osiemnastoletnią Rosjankę, Katarzynę, która w 1941 roku została spod Moskwy wysłana na roboty do Niemiec i nie będąc więźniarką, pracowała w obozowej kuchni. Zakochali się w sobie. Miłość pomogła ojcu przetrwać ten tragiczny czas. Ojciec bał się, że przed oswobodzeniem obozu przez wojska alianckie Niemcy mogą wymordować więźniów, więc kilka tygodni przed końcem wojny razem uciekli. Jeszcze w maju 1945 wzięli ślub w Kiel. Katarzyna nie chciała wracać do Związku Radzieckiego, a małżeństwo umożliwiało jej pozostanie w Polsce. Razem dotarli do Rumi, skąd pochodził tata. Wzięli drugi ślub, tym razem kościelny, bo mama przeszła na katolicyzm. Tak więc jestem w połowie Kaszubą, w połowie Rosjaninem - i polskim patriotą.

Mama opowiadała o wojnie?
Niewiele. Dziś żałuję, że jej nie zachęcałem do opowiadania. Natomiast ojciec często wracał do wojennych przeżyć. - Czemu taki straszny los nas spotkał? - pytał. - Mnie i całe nasze pokolenie? Był gorliwym katolikiem i nie mógł zrozumieć, że ludzie ludziom zgotowali tak tragiczny los. Stracił nawet na pewien czas wiarę: - Jak Bóg mógł do tego dopuścić? Trafił jednak na mądrego księdza, który prowadził z nim długie rozmowy o kondycji ludzkiej oraz dobru i złu w świecie. Wydaje mi się, że poznanie w obozie mamy, a bardzo ją kochał, pomogło mu przebaczyć oprawcom. Natomiast na powojenne Niemcy patrzył bez uprzedzeń, choć nigdy tam nie pojechał.

A jak zareagował na list biskupów polskich do niemieckich „przepraszamy i prosimy o przebaczenie” napisany w roku 1965?
Zgodnie z Ewangelią: „Panie, ile razy mam przebaczać? - pytał Piotr. - Czy aż siedem? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy”. Jeśli chcemy żyć normalnie, musi nastąpić pojednanie - twierdził. Zresztą czasy się zmieniały, coraz więcej było oficjalnych wydarzeń, które pomagały w pojednaniu. Obraz kanclerza RFN Willy’ego Brandta klęczącego pod pomnikiem Obrońców Getta w Warszawie w grudniu 1970 roku wywołał szok. Wówczas tego gestu nie doceniono ani w Polsce, ani Niemczech, ale jednak - jak się okazało - odłożył się w pamięci Polaków i zmieniał nasze nastawienie do sąsiadów z Zachodu. Jednym z kolejnych kroków ku pojednaniu było uczestnictwo prezydenta Romana Herzoga w obchodach pięćdziesiątej rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. Zaproszony do polskiej stolicy przez prezydenta Lecha Wałęsę prosił wówczas Polaków o „wybaczenie za to, co my, Niemcy, wam uczyniliśmy”.

Na mnie wielkie wrażenie zrobił znak pokoju, który przekazali sobie w Krzyżowej Tadeusz Mazowiecki i Helmut Kohl.

To był gest, który otwierał nową przestrzeń. Filar, na którym można było budować. I budowaliśmy. Traktat o polsko-niemieckim dobrym sąsiedztwie podpisany w 1991 roku przez premiera Bieleckiego i kanclerza Kohla był kontynuacją tego, co wydarzyło się w Krzyżowej.

Jako rektor Politechniki Gdańskiej zorganizował Pan w 1994 roku obchody dziewięćdziesiątej rocznicy tej uczelni, zbudowanej przez Niemców. Podkreślał Pan ciągłość nauczania.
Już wcześniej niektórzy naukowcy z PG mieli dobre kontakty z niemieckimi profesorami z Karlsruhe, Hanoweru, Berlina, Bremy, Aachen. Rozmawiając z nimi o przeszłości i przyszłości, mogliśmy się przekonać, że są otwarci i pomocni, potępiali przeszłość. Dotyczyło to także dawnych wykładowców Technische Hochschule. Profesor Wilhelm Klemm, szef katedry chemii nieorganicznej, prorektor w latach 1944-45, który kierował przed wkroczeniem Armii Czerwonej ewakuacją, przekazał bibliotece wydziałowej część wywiezionych zbiorów. Przyjechał do Gdańska w 1985 roku i powiedział, otrzymując medal pamiątkowy PG, że chciałby, by współpraca polskich i niemieckich naukowców przyczyniła się do lepszego zrozumienia między dwoma narodami. Usiadł w swoim dawnym gabinecie i… zmarł na atak serca.

Polacy, którzy studiowali w Technische Hochschule, byli przeciwni wizycie swoich niemieckich kolegów. Pamiętali, że pod koniec lat trzydziestych polskich studentów wyrzucano z sal kreślarskich, szykanowano i bito, a profesorowie nie protestowali.
Nie wszyscy byli przeciwni. Część uważała, że nadszedł czas przebaczenia i pojednania. Niemcy, na ogół bardzo wiekowi, przyjechali na obchody. Dla nich też nie było to łatwe spotkanie. Byli niezwykle poruszeni.

Ale był już czas, by patrzeć w przyszłość…
Szukałem tego, co łączy, a nie co dzieli. Powiedziałem wtedy: „Politechnika Gdańska może i powinna w procesie łączenia odgrywać rolę wyjątkową, jako że jest uczelnią szczególną. Była uczelnią niemiecką, należała do Wolnego Miasta, a w końcu jest uczelnią polską. Problemy trudne, choć powinny być zachowane w pamięci, muszą przejść do historii. Politechnika Gdańska musi łączyć, nie dzielić”. Było dla mnie też jasne, że pojęcia „dziedzictwo” nie można ograniczać tylko do rodzinnego gniazda, do regionu, że powinniśmy patrzeć szerzej, na całą Europę. Marzyliśmy o integracji europejskiej…

Dziś takie spojrzenie nie jest modne.
Czy więc mamy się zamknąć i odgrodzić od świata? Wydaje się, że niestety rządzący obecnie Polską prowadzą nas w tym właśnie kierunku.

Pamięta Pan profesor wizytę prezydenta Richarda von Weizsäckera w Gdańsku? Otrzymał doktorat honoris causa naszego uniwersytetu. Richard von Weizsäcker w mundurze Wehrmachtu brał udział w inwazji na Polskę.
Ale potem nawiązał kontakt ze spiskowcami, którzy w lipcu 1944 r. próbowali zabić Hitlera. „Moje pokolenie musi stawić czoło okropnym zbrodniom popełnionym podczas wojny na sąsiednim narodzie. Musi zbudować dobre sąsiedztwo” - mówił w Gdańsku. Doktorat otrzymał za to, że zrobił wiele na rzecz pojednania polsko-niemieckiego.

Także przy obywatelstwie honorowym dla Grassa były zastrzeżenia. Rodziny pocztowców uważały, że w „Blaszanym bębenku” Grass ośmieszył ich bliskich…
Przede wszystkim rozpropagował Gdańsk. Zresztą rodziny pocztowców z czasem złagodziły swoje stanowisko.

Ale gdy Grass wyznał nagle, że służył w Waffen-SS, i to na ochotnika, wybuchł skandal i trudno się temu dziwić.

Miał wtedy siedemnaście lat. Wstydził się tego przez całe życie. Jeśli się wstydził, to znaczy, że uważał swoje postępowanie za złe. Jestem w stanie mu wybaczyć. Powinniśmy patrzeć na niego całościowo, zachować proporcje między dokonaniami i popełnionymi błędami.

W polityce zagranicznej obecnego rządu dominuje wątek „wstawania z kolan”. Dotyczy to całej UE, ale przede wszystkim Niemiec.
Nigdy po 1989 roku nie prowadziliśmy polityki zagranicznej na kolanach. W PRL klęczeliśmy przed ZSRR, ale potem już przed nikim. Traktowani byliśmy w Unii jak równorzędni partnerzy. Podkreślali to właśnie Niemcy. Warto tu przypomnieć, że to za poprzedniego rządu PiS przestał niestety funkcjonować Trójkąt Weimarski, bo prezydent i premier obrazili się, że jedna z niemieckich gazet nazwała prezydenta „kartoflem”. Zaczęło się psuć. Podczas spotkania COSAC, konferencji przedstawicieli komisji unijnych parlamentów narodowych wszystkich państw UE, zaproponowałem więc przewodniczącym komisji niemieckiej i francuskiej, byśmy odbudowali Trójkąt Weimarski na poziomie parlamentarnym! Uznano to za dobry pomysł i zaczęliśmy się spotykać w gronie parlamentarzystów Niemiec, Francji i Polski dwa razy do roku. Pamięta to przewodniczący komisji niemieckiej Gunther Krichbaum.

Gdy mu powiedziałem, że kończę swoją działalność polityczną, odwodził mnie od tego: masz ogromną wiedzę i doświadczenie, dobre pomysły, kontakty, szkoda… „Byłeś i pozostaniesz gwarantem procesu polsko-niemieckiego pojednania, za co jestem Ci głęboko wdzięczny” - napisał. Rzeczywiście, działaniom w Unii Europejskiej w tym stosunkom z Niemcami poświęciłem na różnych szczeblach wiele lat życia i uważam, może nieskromnie, że wiele udało mi się zrobić...

W przyszłym tygodniu zostanie Pan odznaczony Wielkim Krzyżem Zasługi Orderu Zasługi RFN.

Jeszcze przed wejściem Polski do UE byłem członkiem Konwentu ds. Przyszłości Europy wypracowującego obowiązujący dziś w Unii Traktat lizboński. Przez następne lata pracowałem na rzecz pojednania i współpracy, w tym między innymi przez dziesięć lat byłem przewodniczącym Komisji Spraw Unii Europejskiej. Współpracowałem z wieloma parlamentarzystami niemieckimi, przede wszystkim z Guntherem Krichbaumem, Hansem-Gertem Pötteringem, Joschką Fischerem, Jürgenem Mayerem, Elmarem Brokiem, Karlem Lammersem.

Do Unii weszliśmy, bo tak zdecydował w referendum naród, czyli, jak to się dziś mówi, suweren. Jaka była wtedy frekwencja i jakie poparcie dla integracji! Polacy, szczególnie młodzi, jeżdżą dziś po całej Europie i czują się tam jak w domu i nie widzą w Niemcach wrogów. Obecnie rządzący nie potrafią czy też nie chcą działać w kierunku pojednania i współpracy. Nie tylko zresztą w sprawach polsko-niemieckich Polacy są dziś podzieleni jak nigdy dotąd.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki