Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moja mama jest okej - na całe życie

Szymon Zięba
Trudno w Marcinie rozpoznać chłopaka ze zdjęć w albumie
Trudno w Marcinie rozpoznać chłopaka ze zdjęć w albumie Przemek Świderski
Katarzyna, ze łzami w oczach: - Nie chcę niczego dla siebie. Ale mam nadzieję, że kiedyś na Dzień Matki doczekam takiego prezentu - zdrowego Marcina.

Jeden telefon, który w mieszkaniu rodziny Zygmuntów rozdzwonił się w niedzielę, 18 lipca 2010 roku, wywrócił ich życie do góry nogami. Kiedy Katarzyna w słuchawce usłyszała drżący głos, którym mężczyzna zawiadamiał o wypadku jej syna, najpierw nie chciała uwierzyć. Dziś nie obwinia już losu, nie myśli o przeszłości i nie chce wiedzieć, co się zdarzy jutro.

- Liczy się tu i teraz, idziemy do przodu, staramy się o to, by z Marcinem było coraz lepiej - opowiada Katarzyna Zygmunt, matka 25-letniego chłopaka, który w wypadku samochodowym o włos uniknął śmierci.
Jednak batalia o zdrowie dziecka to niejedyna wojna, którą toczy matka chłopca. Przed sądem walczy o przyznanie mu dożywotniej renty. - My nie jesteśmy wieczni. A syn zawsze będzie potrzebował pomocy - mówi kobieta.

Katarzyna

Na ścianie w pokoju Marcina wiszą dwa oprawione w ramki obrazki. Jeden z logo popularnej marki samochodów. Drugi to pamiątkowe zdjęcie z rajdu. Na nim uśmiechnięty młody chłopak.

- Ja tam na tych autach to się nie znam. Ale Marcin? On samochody uwielbiał od dziecka. Pracował przecież w takiej małej myjni, czyścił tam auta, zmieniał koła, to jego całe życie - opowiada Katarzyna. - Bardzo lubił oglądać wyścigi. Nawet na nie jeździł. Trochę się bałam, bo wsiadał do samochodu ze swoim kolegą. On prowadził brawurowo, lekkomyślnie, nieraz suszyłam głowę Marcinowi, jak przejeżdżali w pobliżu naszego domu, nie chciałam, żeby z nim się zadawał - wspomina.

18 lipca 2010 roku. Dziewiętnastoletni wówczas Marcin wybierał się na rajd samochodowy do Bydgoszczy.

- Właśnie z tym kolegą - opowiada Katarzyna. - Mówiłam mu, zostań w domu, nie jedź. Miałam złe przeczucie. Ale poszedł, zawsze taki był. Robił, jak chciał, a ja go nie mogłam zatrzymać, w końcu to dorosły mężczyzna - dodaje.

Dzwonek telefonu w domu Zygmuntów rozdzwonił się w niedzielę, 18 lipca, około godziny 10 rano.

- To był bliski kierowcy, z którym pojechał Marcin. Powiedział o wypadku. Że Marcin jest w bardzo ciężkim stanie i nie wiadomo, czy przeżyje. Ratowali go jakieś 10 minut, odratowali, helikopterem przetransportowali do szpitala w Bydgoszczy. Mąż pojechał tam jeszcze w niedzielę. Ja nie mogłam, byłam w szoku - mówi kobieta ze łzami w oczach. - Kierowcy, z którym jechał syn, w sumie nic się nie stało. Ale Marcin był dosłownie zmiażdżony.

Samochód, w którym jechał Marcin, zderzył się z busem. Nastoletni chłopak potrzebował transfuzji krwi. Był w bardzo ciężkim stanie.

- Wszyscy razem pojechaliśmy do Marcina w poniedziałek, dzień po wypadku. Razem z córkami i mężem oddaliśmy mu swoją krew. Udało się go uratować, ale, co tu dużo mówić, był jak roślinka. Nie mówił, nie ruszał się, nie było z nim prawie w ogóle kontaktu. W szpitalu spędził kilka miesięcy. Nigdy nie zapomnę tego widoku, Marcinka całego w rurkach... - opowiada Katarzyna.

Marcin

- Z wypadku nic nie pamiętam. Chyba tylko helikopter - mówi z trudem Marcin. Ma 25 lat, ale wygląda najwyżej na 18. Trudno w nim rozpoznać chłopaka ze zdjęć w albumie, który pokazuje matka. Nagle wyrzuca: - W sumie trochę pamiętam. A nie chcę.

I po tym zdaniu milknie.

Kiedy rozmawiamy z Katarzyną, przysłuchuje się konwersacji, dopowiada, komentuje. Stara się trzymać fason.

Katarzyna
Katarzyna przed wypadkiem pracowała w jednej z trójmiejskich szkół w szatni. Jednak pobyt syna w szpitalu i wizja jego długiej rehabilitacji zmieniły całe jej życie. Kobieta postanowiła, że zrezygnuje z dotychczasowego zatrudnienia.

- Kiedy podejmowałam tę decyzję, to płakałam. Bardzo lubiłam swoją pracę. Ale lekarz powiedział mi, że jeżeli oddam Marcina do ośrodka, to on już taki na zawsze zostanie. Jak roślina. Że nie będzie szans na to, by z tego wyszedł. Dlatego zdecydowałam się być z nim cały czas, w domu, pomagać w jego leczeniu. Chciałam, żeby Marcin był z nami, przebywał wśród ludzi czy nawet posłuchał telewizora. I to mu pomagało - mówi kobieta.

Do nocnej opieki przy Marcinie Zygmuntowie wyznaczali dyżury. - Raz wstawałam ja, raz mąż, raz córki. Najpierw nie umieliśmy nic przy Marcinie zrobić, teraz ja jestem jak wykwalifikowana pielęgniarka. Podawałam jedzenie przez specjalną rurkę, myłam, robiłam wszystko - opowiada.

Najtrudniejsza jednak była komunikacja z Marcinem. Chłopak miał problemy z mówieniem, a tym samym z przekazywaniem swoich potrzeb. - Zrobiliśmy specjalne kartki, na których były napisane proste słowa, w stylu „jeść”, „pić”, „mama”. To służyło nam do „rozmowy”, ale też do ćwiczenia, rozruszania również psychiki syna - mówi Katarzyna.

Przełom nastąpił po jego wizycie w szpitalu w Kościerzynie. Tam Marcin ćwiczył na specjalnych pasach, wyjęto mu również z gardła rurkę. - Pamiętam jego pierwsze słowo. To było „mama” - opowiada wzruszona.

W postawieniu chłopaka na nogi pomagały rehabilitantki, jednak za wizyty - pięć dni w tygodniu - trzeba było płacić, przeciętnie około 80 złotych za godzinę. Dziś specjalne zajęcia Marcin ma o wiele rzadziej, ledwie średnio dwa miesiące w roku. - Nie dlatego że ich nie potrzebuje, tylko dlatego że takie kolejki są w NFZ. Pieniądze, które mieliśmy na remont mieszkania, wydaliśmy na prywatną rehabilitację. Ale fundusze się skończyły, skończyły się więc i wizyty specjalistek. Ćwiczymy sami - mówi Katarzyna.

Co dziś może zrobić Marcin? Matka chłopaka wymienia jednym tchem: - Kanapkę sam zje, ale jak mu zrobię. Weźmie chleb do ręki, chociaż mu trochę ręka drży. I zęby sam umyje, ale muszę mu nałożyć pastę, bo sam nie da rady. Kiedyś barierą było te kilka schodków, które trzeba pokonać, by wejść do naszego mieszkania, ale teraz schodzimy razem, powolutku, przy poręczy. I chodzimy dookoła domu. To przecież też forma rehabilitacji.

Marcin

Marcin wstaje z sofy, by pokazać postępy w chodzeniu. Powoli przesuwa się w stronę krzesła. Z wysiłkiem robi kilka kroków, krótko komentuje: - Jedna noga też trochę krótsza.

W rogu niewielkiego pokoju stoi specjalny „rower” do rehabilitacji rąk i nóg, jest też wózek inwalidzki, na którym rodzice zabierają Marcina w dłuższe podróże. Na ciele chłopaka widać długie blizny. To ślady po tamtym wypadku.

Katarzyna

Zygmuntowie utrzymują się z jednej pensji i kilkuset złotych zapomogi, które co miesiąc trafiają do nich „na Marcina”. - Te pieniądze, oprócz pensji, to jakieś 600 złotych. Kropla w morzu potrzeb. A Marcin wymaga stałej opieki i stałego przyjmowania leków - mówi Katarzyna.

Na półce kredensu stoją pudełka z medykamentami. Kobieta wylicza: - To do walki z bakterią, którą miał Marcin. A to leki przeciwpadaczkowe. Na szczęści napady już się skończyły, ale być może syn leki będzie musiał brać do końca życia.

Właśnie m.in. ze względu na koszty rehabilitacji Marcina jego rodzice, przy wsparciu prawników z Grupy Doradczej Prawno-Medycznej w Gdańsku, walczą w sądzie w Gdańsku o przyznanie chłopcu dożywotniej renty. - Teraz wspierają nas doświadczeni w takich sprawach prawnicy z GDPM oraz lekarze specjaliści, dobrzy ludzie. Ale nie wiem, co będzie jutro. Nie myślę o tym, czy Marcin w przyszłości odzyska pełnię władzy w nogach, czy będzie mówił normalnie, bo zrobię wszystko, by tak było, ale na wszelki wypadek chcę go zabezpieczyć. Dlatego staramy się o tę formę pomocy. To ma być jakby polisa syna, na czas kiedy nas zabraknie i nie będziemy dla niego wsparciem. On sam sobie nie poradzi - stwierdza Katarzyna.

Marcin, Katarzyna

Wizyta u państwa Zygmuntów wypadła na dwa dni przed Dniem Matki. Marcin, krótko, z wysiłkiem: - Moja mama jest okej.

Katarzyna, ze łzami w oczach: - Nie chcę niczego dla siebie. Ale mam nadzieję, że kiedyś na Dzień Matki doczekam takiego prezentu - zdrowego Marcina.

Jak Marcin widzi swoją przyszłość? - Wrócę do samochodów. Wiem o tym. Jestem silny, jestem kotem. Tak wołają na mnie na osiedlu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki