"Kamerdyner" to film o współistnieniu na Pomorzu dwóch nacji [ROZMOWA]

Czytaj dalej
Fot. Przemysław Świderski
rozm. Monika Jankowska

"Kamerdyner" to film o współistnieniu na Pomorzu dwóch nacji [ROZMOWA]

rozm. Monika Jankowska

Z Mirosławem Piepką z domu filmowego Filmicon, scenarzystą filmu „Kamerdyner“ rozmawia Monika Jankowska.

Praca nad „Kamerdynerem“ opowiadającym historię pruskiego rodu von Krauss zamieszkującego w okolicy Pucka wre. Od 15 sierpnia jesteście na Warmii...
Tam kręcimy zdjęcia do 24 sierpnia. Jest tam wieś - Widryny - którą przystosowaliśmy na typową wieś kaszubską. Na samych Kaszubach nie ma niestety szans, by kręcić jeszcze filmy epickie, duże, na szerokich planach. Wszystko przez industrializację tych terenów. Zaś Warmia jest ciągle w większości dziewicza i ma podobne do Kaszub ukształtowanie terenu. Po Widrynach mamy trzy dni zdjęciowe w Dębkach, następnie zjeżdżamy na zdjęcia do Gdańska. Tam w dziewięćdziesięciu procentach będziemy kręcić we wnętrzach. Potem czeka nas jeszcze jedenaście dni zdjęciowych w listopadzie.

W takim razie Gdańska będzie dotyczyć moje następne pytanie. W jakich wnętrzach będziecie kręcić najbliższe sceny?
Na Małachowskiego we Wrzeszczu, w byłym pałacyku PSL. Przystosowaliśmy jego wnętrza do najważniejszego hotelu w latach przedwojennych w Gdańsku, czyli do hotelu Danziger Hof. Zdjęcia będą odbywały się też w jednej z lokacji w Nowym Porcie, a później znów we Wrzeszczu.

Mówi Pan o wnętrzach, ale czy urokliwe widoki Gdańska też będziemy mogli obejrzeć?
Tak, ale takie sceny będziemy kręcić właśnie w listopadzie. Początkowo wszystkie gdańskie plenery planowaliśmy nakręcić latem, ale przy takiej liczbie turystów jest to niemożliwe. A nas interesuje tylko Stare Miasto i otoczenie Motławy.

Teraz najważniejsze pytanie - o fabułę. Wiemy już, że film to historia pewnego rodu...
To jest coś więcej niż opowieść o jednej rodzinie.

Akcja dzieje się przez 45 lat - od 1900 do 1945. Rozpoczyna się pod zaborem pruskim, ciągnie się przez dwie światowe wojny, aż do wkroczenia Rosjan. Mimo tego nie ma żadnych scen batalistycznych prócz zbrodni piaśnickiej.

To film, który pokazuje bardzo skomplikowane losy dwóch nacji - Prusaków i Kaszubów. Wszystko dzieje się w Kłaninie - wiosce między Puckiem a Krokową.

Jaka jest więc wymowa filmu?
Pokazujemy, że do momentu, gdy nie wkroczyła polityka, czy nie daj Bóg, wichry wojny, te dwie nacje mogą współistnieć bezkonfliktowo. Są przyjaźnie, są miłości, ale kiedy pojawiają się te dwa elementy, to z przyjaciół rodzą się wrogowie. To różnie się kończy - nawet, tak jak w Piaśnicy - zbrodnią. To bardzo zawikłane losy zarówno Niemców, jak i Kaszubów, Polaków. Pierwszy raz nie tylko w polskiej, ale i w światowej kinematografii pokazujemy i tragedię piaśnicką i problem współistnienia na Pomorzu dwóch nacji. Jak zawsze w naszych filmach dziewięćdziesiąt procent akcji jest autentyczna. Zmieniliśmy tylko nazwisko głównych hrabiów. Moim zdaniem tylko fabuła, która jest oparta na zaczynie autentyku jest istotna i dzisiaj poszukiwana.

Jak wyglądał etap przygotowań, Wspomagaliście się dokumentami?
Same prace dokumentacyjne trwały przez dwa i pół roku. Dokumentowało mi się o tyle łatwiej, że bardzo dużo tam historii mojej i mojej rodziny. Ja tam się urodziłem, tam się wychowywałem u moich dziadków. Żyłem i dorastałem w ich opowieściach z lat międzywojennych. W polskiej kinematografii jest taka dziwaczna rzecz - Śląsk ma tryptyk Kutza, mazurzy mają „Różę” Smarzowskiego, a Pomorze i Kaszuby nic. To taka biała plama nie tylko w polskiej kinematografii, lecz i w podręcznikach historii. Proszę znaleźć gdzieś w podręczniku informację o Piaśnicy. Ja przejrzałem sześć podręczników historii dla klas gimnazjalnych - tylko w jednym znalazłem wzmiankę o Piaśnicy. A przecież to pierwsze w drugiej wojnie światowej miejsce masowej zbrodni na narodzie polskim, ale też na narodzie niemieckim. Tam rozstrzelano przecież 3 tys. Niemców - ludzi ułomnych, których przywożono tu wagonami z zamkniętych ośrodków. Zbrodnia rozpoczęła się tutaj już pod koniec września 1939 r.


Chciałam jeszcze zapytać, jak w filmie przedstawieni są Kaszubi?

Tak, jak prawda i fakty wskazują. W każdej nacji gro to ludzie uczciwi, rzetelni i prawi, lecz zdarzają się też czarne owce. My jako Polacy mamy jedną wadę - bardzo często chcemy się jawić jako ludzie bez skazy w stosunku do innych narodów. Dlatego w tym filmie pokazujemy też Kaszubów, którzy byli zdrajcami, którzy współpracowali z Niemcami. Tak samo w filmie jest ukazana strona niemiecka - gdzie są zbrodniarze, ale gdzie są też wspaniałe postacie autentyczne, jak chociażby główna bohaterka Gerda, która ratowała, jak mogła, tych Kaszubów przed Piaśnicą. W filmie przedstawiona jest przede wszystkim prawda.

Przywiązywaliśmy ogromną wagę do faktografii, bo mam świadomość, że ten film będzie wręcz przez lupę oglądany za Odrą. To jest 45 lat nie tylko naszych losów, ale ich również. Tu były ich ojcowizny, tu mieszkali przez kilkaset lat.

A język kaszubski? Pojawia się w filmie?
Pojawia się wtedy, kiedy Kaszubi rozmawiają między sobą. Jest taka postać stworzona przez nas - to Bazyli Miotke - który bardzo przypomina Antoniego Abrahama, choć nie jest to wierna kalka. Gra go Janusz Gajos i to on mi powiedział: wiesz, ale tu, gdzie rozmawiam z Kaszubami ja powinienem grać po kaszubsku. Mnie trochę ciarki przeszły, a on mówi: daj mi tylko lektora, a ja się będę uczył. Zatrudniliśmy więc znanego przez wielu Eugeniusza Pryczkowskiego, który udzielał lekcji i non stop był na planie. W efekcie Janusz fantastycznie opanował kaszubski.

[email protected]

rozm. Monika Jankowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.