Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Handel w niedzielę - spojrzenie zza lady

Dorota Abramowicz
- Jeśli zajdzie taka potrzeba, klient będzie musiał zweryfikować przyzwyczajenia, ale przystosuje się do zamkniętych w niedzielę sklepów - mówi jedna z bohaterek
- Jeśli zajdzie taka potrzeba, klient będzie musiał zweryfikować przyzwyczajenia, ale przystosuje się do zamkniętych w niedzielę sklepów - mówi jedna z bohaterek 123rf
- Większość niedziel spędziłam w pracy. Czasem sama, w pustym sklepie. Klienci przyjeżdżali kupić coś do jedzenia albo, zwyczajnie, zabić czas. Twarze „niedzielnych” klientów są zawsze lekko znudzone - mówi Kasia, sprzedawczyni w jednej z galerii handlowych. - Jestem głęboko wierząca, jednak przez pracę nie mam możliwości pójść na niedzielną mszę. Na szczęście księża są wyrozumiali, rozgrzeszają... - wyznaje Iwona.

Niektóre z nich spotkacie w najbliższą niedzielę, podczas zakupów w Trójmieście. Zuzannę, która musiała przerwać studia na administracji, bo pracodawca wymagał pełnej dyspozycyjności. Od września wraca na studia zaoczne. W galerii handlowej pracuje drugi rok. Iwonę, która studiuje zaocznie stosunki międzynarodowe na UG. Trzy lata w handlu. Karolinę, magistra z dyplomem UG. Trzy lata w handlu. Jest jeszcze Monika, studentka logistyki, rok w handlu. Katarzyna, w handlu ostatnie trzy lata. Wykształcenie politechniczne, niepełne wyższe. I Joanna, rówieśnica Kasi. Dwa lata w galerii, niedługo broni tytuł magistra na UG.

Zabić czas po kościele

Kasia: - Zaczęłam od sklepu odzieżowego przy ul. Świętojańskiej w Gdyni, potem była galeria handlowa w Gdańsku, sklep dla dzieci w gdyńskim Klifie, a ostatnio - luksusowy butik. Byłam sprzedawczynią, dekoratorką zastępcą kierownika. Zarobki? Od 1260 zł na rękę do 1700 zł .

Zuzanna: - Pochodzę spoza Trójmiasta, tu zaczęłam studia. Musiałam jednak się utrzymać. Już po kilku miesiącach szef postawił warunek - albo uczelnia, albo praca. Nie miałam wyboru. Najpierw byłam kelnerką. Praca od godz. 7 do 19, sześć dni w tygodniu, czasem siedem, zawsze zajęty weekend. 250 godzin w miesiącu razy 7 złotych - to dawało 1750 zł. Przeszłam do znanej sieciówki za 1300 zł. Wolna jedna niedziela, rzadziej dwie w miesiącu.

Karolina: - Przed kilkoma laty sklepy IKEA były otwarte w niedziele do godziny 17. Musiały się jednak dostosować do konkurencji i dziś pracujemy do 20. No cóż, coś za coś. Zarobki są u nas lepsze niż gdzie indziej, za godzinę można zarobić 15 i więcej złotych. Standardy też wysokie, praca pięć dni w tygodniu, 40 godzin, każdy ma w miesiącu dwie wolne niedziele.

Joanna: - Teraz dojeżdżam do centrum w Osowej, wcześniej pracowałam w Gdyni. Jak pracuje się w niedzielę? Wśród klientów dużo jest osób starszych. Zaraz po kościele, około godziny 12-13, wsiadają do autobusu i przyjeżdżają pochodzić po sklepach. Raczej pooglądać, niż kupić. W kościele słyszą, by dzień święty święcić, więc święcą go po swojemu. Podobnie jest z wigilią. Mam blisko do domu, więc pracowałam w ostatnią wigilię do 15. W Auchan obsługa musiała krążyć między regałami i wypraszać osoby, które nie respektowały godzin handlu.

Kasia: - Przez trzy lata większość niedziel spędziłam w pracy. Czasem sama, w pustym sklepie. Klienci przyjeżdżali po zakupy spożywcze albo zwyczajnie zabić czas. Zauważyłam, że twarze „niedzielnych” są podobne, lekko znudzone, z oczami ślizgającymi się po towarze. Wchodzili, omiatali wzrokiem ubrania i wychodzili. A za nimi dzieci domagające się wizyty w McDonaldzie. To przekładało się na utarg. W sklepie przy Świętojańskiej zarabialiśmy góra 300 złotych. W butiku, odwiedzanym wyłącznie przez bardzo bogate klientki poszukujące drogich marek, były niedziele, gdy nie zarobiliśmy ani złotówki.

Czasem chciałam krzyknąć: - Proszę mi bez sensu nie łazić po sklepie! Świeci słońce, jest tak ładnie na zewnątrz. Idźcie z dziećmi na spacer! Pyta pani, czy komuś tak powiedziałam? Skądże. Nigdy się nie odważyłam.

Do toalety pod bramką

Kasia: - W centrach handlowych wszystkie sklepy muszą być otwierane i zamykane o tej samej porze. Czekałam do 20 lub 21, a potem jeszcze sprzątałam. W domu lądowałam około 22, a następnego dnia nierzadko trzeba było ruszać na 8 do pracy. Nawet wtedy, gdy pracowałam jako dekoratorka, pół roku musiałam przychodzić do sklepu w niedzielę. A przecież dekoracje i tak powstawały w dni powszednie. Wolne odbierało się w środku tygodnia. Teoretycznie dwa dni miałam wolne. Mówię „teoretycznie”, bo często zdarzały się sytuacje awaryjne i wtedy wyrabiałam nadgodziny. Zwyczajowo przesuwano je do odebrania na następny miesiąc. Kiedy odchodziłam z ostatniej pracy, miałam 32 godziny do odebrania. Cztery dni.

Zuzanna: - W poprzednim sklepie, należącym do znanej włoskiej sieci, ośmiogodzinny dzień pracy był fikcją. Ciężkie kartony do noszenia, czasem pracę zaczynaliśmy od 5 rano. Dziewczyny się wykruszały, ale zastępowały je nowe. Teraz jestem w butiku. O wiele lepsza atmosfera, ale łatwo nie jest. Często siedzimy do 22, nawet ciepłego posiłku człowiek nie zje. No i bywa, że nie mam w miesiącu ani jednej wolnej niedzieli. Patrzę czasem na starsze ode mnie kobiety, takie po 38-40 lat. Widzę, że jest im bardzo trudno.

Iwona: - W galerii łatwo dostać pracę. Czasem byle jaką, za 6 złotych za godzinę - tyle oferuje znana polska sieciówka odzieżowa, ale to już jest tragedia. Warto jednak poszukać, popytać, nawet jeśli nie ma się doświadczenia. Zarobki? 1700 złotych. Dobrze, że mieszkam z rodzicami, bo samej trudno byłoby się utrzymać. No, ale jeszcze dochodzą premie, więc nie narzekam.

Monika: - Pracowałam w gdańskim centrum handlowym, w sklepie drogeryjnym. Przeważnie w każdą niedzielę. Najgorsze w niedzielnych klientach było łażenie tam i z powrotem przez bramki. Nic nie kupują, a tymczasem system nabija kolejną osobę. Jaki system? Sklepy stosują tak zwany współczynnik konwersji, pokazujący, jaki procent klientów wchodzących do sklepu dokona zakupu. Od tego zależą nasze premie, więc kiedy pani zobaczy ekspedientkę w dziwny sposób przeciskającą się przez bramki, czasem nawet na czworakach, by pójść do toalety, to proszę nie robić głupiej miny.

Ksiądz rozgrzesza

Kasia: - Życie prywatne? Leży. Najgorsze były weekendy, czas na spotkania z chłopakiem i z rodziną. Oni mieli wolne, a ja w pracy. Pewnej soboty zaszli do sklepu Niemcy. Spytali, jak długo jeszcze muszę siedzieć w pracy. Odpowiedziałam, zgodnie z prawdą, że do 21. I że w niedzielę zamykam o 20. Byli oburzeni, coś do siebie mówili o wyzysku. Czy ktoś się buntował? Były dwie dziewczyny, które chciały mieć przynajmniej jedną niedzielę w miesiącu wolną. Nic z tego nie wyszło. - Pracujesz w handlu? - spytał szef. - No to musisz albo się przystosować do siedmiodniowego tygodnia pracy, albo odejść.

Zuzanna: - Źle się z tym czuję. Oczywiście mogę pojechać do rodziny w dzień powszedni, ale kogo ja wtedy zastanę? Wszyscy w pracy lub w szkole, nie będę sama na nich czekać. Jest jeszcze kwestia wiary. Poszłabym na mszę, ale ciężko wstać na 6 rano, by potem na cały dzień iść do pracy. Więc nie chodzę i źle mi z tym.

Kasia: - Większość dziewczyn jest przed trzydziestką. Nie mają rodzin. Te, które zaszły w ciążę, już nie wróciły do pracy. W sklepach obowiązuje system ośmiogodzinny lub dwunastogodzinny. Czasami dwie takie zmiany następują jedna po drugiej. Wtedy nie można już nic zaplanować, nawet zrobić zakupów. Bez dyspozycyjnej babci nie ma szans na odebranie dziecka z przedszkola. Do tego dochodzą nocki. U jednego z pracodawców trzy razy wychodziłam ze sklepu około 1-3 w nocy, u innego siedziałam nieraz od 21 do 9 rano. Dokładał za to po 2 złote za godzinę.

Karolina: - Na razie nie mam zamiaru się buntować - mój chłopak także pracuje w niedzielę.

Joanna: - Pracowałam z młodymi matkami, obecnie pracuje ze mną dziewczyna w ciąży. I nie rezygnuje. Wszystko zależy od pracodawcy, który idzie - lub nie - na rękę . Jeśli szef jest w porządku, a przy dzieciach pomagają dziadkowie, można to sobie jakoś poukładać. Zajęte niedziele nie do końca mi przeszkadzają. Pracujemy pięć dni w tygodniu, przez te dwa wolne jakoś sobie odbijamy. Spotykam się z mamą, czasem wyjadę. Jedyny minus to brak życia towarzyskiego. Trudno iść na imprezę w sobotę, gdy następnego dnia trzeba na 8 rano być gotowym do pracy.

Iwona: - Jestem głęboko wierząca, a przez pracę rzadko mogę być na mszy. Mówi pani, że można się zbuntować? Nie ma mowy, zwolnią mnie natychmiast. Księża są wyrozumiali, rozgrzeszają przy spowiedzi.

Klient się przyzwyczai

Karolina: - Zakaz pracy w niedzielę? Mam uczucia mieszane. Z jednej strony każdy chce mieć wolny dzień, ale z drugiej zamknięcie sklepów spowodowałoby zwolnienia. Czytałam, że nawet 80 tysięcy osób straci pracę. I niewykluczone, że skończy się to także obniżeniem pensji. Również mojej.

Zuzanna: - Niech pani napisze, że normalni ludzie pracują od poniedziałku do piątku. To pozwala na ułożenie sobie życia, zaplanowanie rodziny, dzieci.

Iwona: - Od czasu, gdy studiuję zaocznie, rzadziej pracuję w niedzielę. Jednak obiema rękami podpisuję się pod zakazem niedzielnego handlu.

Joanna: - Klient będzie musiał zweryfikować przyzwyczajenia, ale ostatecznie się przystosuje do zamkniętych w niedzielę sklepów. W końcu galerie handlowe są czynne w soboty do 21-22, więc każdy powinien zdążyć z zakupami. Gorzej na tym mogą wyjść finansowo galerie i sklepy.

Przyszłość

Zuzanna: - Idę na studia od września. Zaoczne, więc muszę pracować. W moim sklepie jest koleżanka, która ze względu na studia ma wolne weekendy, też będę się o nie starać. Nie wykluczam, że przyszłość zwiążę z handlem. Ale nigdy u kogoś. Zawsze na swoim. I nie w niedziele.

Joanna: - Lubię to, co robię, zresztą temat mojej pracy magisterskiej związany jest z handlem. Myślę, że zostanę w zawodzie.

Iwona: - Na razie chodzę do pracy i będzie tak, póki nie zdobędę dyplomu. Skończę studia i natychmiast wyjeżdżam za granicę. Do Niemiec, gdzie mam rodzinę, albo do Irlandii. Tu nie widzę perspektyw.

Karolina: - Na razie nie narzekam, ale nie wykluczam, ze poszukam czegoś innego.

Kasia: - Od miesiąca już nie pracuję. Nagle zobaczyłam, jak wygląda świat w sobotę i w niedzielę. Na myśl o tym, że miałabym wrócić do galerii, ściska mnie w brzuchu. Przestałam nawet chodzić na zakupy do centrów handlowych. Totalna niechęć.

Monika: - Zwolniłam się. Jestem wolnym człowiekiem.

Imiona naszych rozmówczyń zostały zmienione.

[email protected]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki