Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gosia i Flexa - życie za życie [ZDJĘCIA]

Dorota Abramowicz
Kliknij i zobacz więcej zdjęć!
Kliknij i zobacz więcej zdjęć! Archiwum prywatne
Dom tymczasowy dla porzuconych amstafów, prowadzony przez Małgorzatę Skorynkiewicz, daje schronienie tym niesłusznie uznawanym za agresywne psom. Jeden z nich odwdzięczył się opiekunce w nieoczekiwany sposób.

Kiedy Małgorzata zgodziła się przygarnąć wycieńczoną amstafkę, weterynarz dawał psu zaledwie trzy miesiące życia. Flexa przetrwała trzy lata. Zanim odeszła, uratowała Małgorzatę przed śmiercią.

Niewielkie mieszkanie w bloku na gdańskiej Żabiance. Ledwo przekraczam próg, rzucają się do mnie dwa amstafy i po chwili czuję psie języki na nogach i rękach. Chwilę później siedmioletni Bono zajmuje miejsce obok mnie na kanapie i kładzie głowę na kolanach. A starsza Zula turla się po dywanie, pokazując gościowi brzuch.

- Opowieści o agresywnych, niebezpiecznych amstafach to mit - mówi Małgorzata Skorynkiewicz, prowadząca w Gdańsku dom tymczasowy dla psów rasy Amerykański Staffordshire Terrier (zwanych w skrócie astami) i spokrewnionych z nimi mieszańców. - Wręcz przeciwnie, są one genetycznie pozbawione agresji wobec ludzi. Przez dziesiątki lat szkolono je do walk z psami, ale na człowieka nie miały prawa się rzucić.

Pierwszy był szczeniak, pochodzący z pseudohodowli. Potem do mieszkania pani Małgorzaty przyjeżdżały następne psy - przyczepiane sznurkami do drzew, uwalniane ze zbyt krótkich łańcuchów, odbierane z miejsc udających schroniska. Małgorzata, współpracując z OTOZ Animals i Fundacją AST, przyjęła na krótszy lub dłuższy czas łącznie 10 psów. Niektóre z nich szybko trafiły do kolejnego, stałego już domu. Inne zostały do końca.

Tak jak Flexa.

Do trzech razy sztuka

Nie wiadomo, kim był pierwszy właściciel Fleksy. Nie wiadomo także, dlaczego pewnego dnia przywiązał starą, wycieńczoną sukę do drzewa w lesie. Wyglądała na 11-12 lat. U przywiezionego do gdyńskiego schroniska Ciapkowo psa dr Zbigniew Kieza zdiagnozował bardzo agresywnego, przeważnie zabijającego psy w kilka miesięcy chłoniaka. Jednak Flexa była tak pełna chęci życia, radośnie reagowała na każdy ludzki gest, pieszczotę, spacer, smakołyk, że nikt nie pomyślał o jej eutanazji. Dostała pierwszą dawkę chemii, zbierano pieniądze na drogie leki.

Zaczęto szukać dla Fleksy tymczasowego domu. Z ofertą zgłosiła się pewna młoda gdynianka.

- Długo nie wytrzymała - mówi Małgorzata. - Po miesiącu zadzwoniła do schroniska, że zmienia mieszkanie i w związku z tym będzie musiała pozbyć się psa. Początkowo koleżanka pracująca w nieruchomościach zaproponowała, że znajdzie dla niej mieszkanie odpowiadające jej finansowo i lokalizacyjnie, a w dodatku bez obostrzeń związanych z posiadaniem psa. Wtedy okazało się, że przeprowadzka była tylko pretekstem, by oddać Fleksę. Kobieta już bez zapowiedzi zostawiła amstafkę w schronisku. W trybie pilnym zadzwoniono do mnie z pytaniem, czy jej nie wezmę. I od razu uprzedzono, że weterynarz daje jej zaledwie dwa-trzy miesiące życia...

Znała Fleksę ze zdjęć, jednak kiedy zobaczyła psa - przeraziła się. Po pobycie u gdyńskiej opiekunki amstafka wyglądała tragicznie. Skóra i kości. Do tego wyniszczająca biegunka, będąca powikłaniem po lekach. - Podejrzewam, że to ostatnie było powodem oddania psa - mówi Małgorzata. - I że aby zapobiec „problemowi”, kobieta nie dawała jej jedzenia.

Rozpoczęło się żmudne leczenie. W dodatku okazało się, że wprawdzie Bono lubi Fleksę, jednak Flexa początkowo nie darzyła sympatią młodszego psa. Dochodziło do konfliktów, które musiała rozstrzygać Małgorzata.

A jednak z kolejnymi miesiącami było coraz lepiej. Flexa, zamiast umierać, przybierała na wadze. Zaprzyjaźniała się z Bono. I młodniała w oczach - zaczęła sprawiać wrażenie góra ośmioletniej suni.

Ratunek

Małgorzata Skorynkiewicz z Fleksą (z lewej) i Bono. Flexa, u której  weterynarz zdiagnozował  agresywnego chłoniaka, przetrwała w domu Gosi trzy lata.
Małgorzata Skorynkiewicz z Fleksą (z lewej) i Bono. Flexa, u której weterynarz zdiagnozował agresywnego chłoniaka, przetrwała w domu Gosi trzy lata. Zanim odeszła, uratowała Małgorzatę przed śmiercią
Archiwum prywatne

Choć pogoda na przełomie maja i czerwca 2014 roku nikogo na Pomorzu nie rozpieszczała, Małgorzata postanowiła zabrać psy na działkę w Owczarni.

- Zbliżał się wieczór, robiło się coraz chłodniej - wspomina. - Piecyk dawał niewiele ciepła. Dziś wiem, że popełniłam błąd. Chyba przestałam myśleć z powodu tego zimna. Uznałam, że skoro w domku mam szpary szerokie na centymetr, to nic się nie stanie, jeśli - dla dodatkowego ocieplenia - wniosę do środka niewygaszony zupełnie grill.

Położyła się do łóżka, jeszcze ze dwie godziny czytała książkę, patrząc, jak grill dogasa. W końcu zasnęła.

Flexa szczekała. Dźwięk dochodził jakby z oddali, wdzierał się do mózgu, nie pozwalał zanurzyć się w upragnioną ciemność. W końcu otworzyła oczy. - Muszę wypuścić Fleksę - pomyślała.

Spuściła nogi i cały świat zaczął wokół niej wirować. Nie miała siły wstać, półmetrowa droga do drzwi wydawała się nie do pokonania. Jednak amstafka nie dawała za wygraną. Uparcie ciągnęła panią do wyjścia.

Małgorzata do dziś nie wie, jak udało się jej opuścić domek.

- Pies wyczuł czad i uratował mnie w ostatniej chwili - mówi. - Gdyby nie ona, następnego dnia zapewne znaleziono by moje ciało. I tak Flexa odpłaciła się za to, że rok wcześniej uratowałam jej życie.

Flexa była wyjątkowo walecznym psem. Zamiast trzech miesięcy, przeżyła trzy lata. Pokonała nawet chłoniaka - w grudniu 2014 roku badanie wykazało, że węzły chłonne amstafki są czyste.

W kolejnym roku nowotwór zaatakował jednak pęcherz, doszło do przerzutów na płuca. W ostatnich tygodniach życia Małgorzata karmiła Fleksę jak dziecko, strzykawką.

Cisi bohaterowie

Ostatnio media doniosły o psach, które zaalarmowały sąsiadów, że w mieszkaniu w Łodzi od trzech dni leży 70-letnia, sparaliżowana kobieta. I o bezpańskim pitbullu, który w amerykańskiej miejscowości Baldwin zasłonił obcą kobietę przed atakiem niezrównoważonego nożownika, przyjmując na siebie pięć ciosów. I o kundelku, który wszczął alarm, że w altance pod Lubinem pozostała pani zatruta tlenkiem węgla. Można też przeczytać o psie, który tak długo obwąchiwał znamię na nodze swojej pani, aż wreszcie poszła ona do lekarza. I okazało się, że jest to wczesne stadium raka.

- Człowiek czyta o takich przypadkach, ale czym innym jest doświadczenie na własnej skórze - mówi Małgorzata.

Bono podnosi pysk z mojego kolana.

- On codziennie myśli, że ratuje moje życie - śmieje się pani Małgorzata.- Kiedy na działce skanuje wzrokiem teren, ostrzegając mnie przed obcymi, gdy uważnie obserwuje mijające mnie osoby, gotów w każdej chwili stanąć w mojej obronie. I też czuje się bohaterem.

W wykrywaniu raka lepsze były psy. Rozmowa z prof. Tadeuszem Jezierskim z Instytutu Genetyki i Hodowli Zwierząt PAN

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki