Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co tak ludzi ciągnie do Bolszewa

Ryszarda Wojciechowska
Tomasz Smuga
Nie ma mocnych na nas - żartują w Bolszewie, ciesząc się ze zwycięstwa w plebiscycie „Dziennika Bałtyckiego” na najlepsze sołectwo. Ale to właśnie u nich wyraźnie widać, jak polska wieś się zmienia. Jak tradycja próbuje układać się z nowoczesnością. I z jednej strony szybciej tu usłyszysz pisk opon niż pianie koguta, ale z drugiej właśnie tutaj rdzenni mieszkańcy potrafią jeszcze z czułością mówić o tej ziemi „moja mała Arkadia”.

Na każdym mieszczuchu Bolszewo musi robić wrażenie. Bo kto widział wieś, która ma 122 ulice? Anita Groth, członkini rady sołeckiej, mieszka tu od urodzenia. I słabość do tej ziemi wyssała z mlekiem matki. Ona również zauważa ten zmieniający się krajobraz. Ale przyjmuje to ze stoickim spokojem.

- Przed laty były tu działeczki, przydomowe ogródki, ale potem pobudowały się na nich dzieci i wnuki. I wiejskość powoli zanika. Ale jedno się nie zmienia, ludzie. Przynajmniej ci, którzy mieszkają w Bolszewie od lat. Są serdeczni i gotowi do pomocy. Nie wiem, od czego to zależy. Może dlatego tak się dzieje, że to Kaszubi i do tego bardzo pobożni? - zastanawia się.
Starszy pan, na galowo ubrany w garnitur, do którego przypięte są różne medale i odznaczenia, przedstawia się szarmancko: Kazimierz Potrykus, syn Anny. Do Bolszewa przyjechał w latach 50. ubiegłego wieku. W 1967 elektryfikował z innymi wieś w czynie społecznym i tak mu już społecznie do dzisiaj zostało. Pamięta pierwsze drogi, piaskowe. Potem to, jak wylewali asfalt, jak walczyli we wsi o komunikację i jak budował z innymi plebanię.

- Jestem pracowity i robotny - przyznaje. - I z tej pracowitości urodziło mi się sześcioro dzieci - żartuje.
Gertruda Rzepa też sprowadziła się tutaj w w latach 50. Wtedy w Bolszewie było zaledwie kilka domów i dookoła same pola. Wszędzie zboże i kartofle.
Teraz z Kazimierzem Potrykusem działają w Stowarzyszeniu Emerytów i Rencistów. To prężna organizacja, bo należy do niej 130 osób ze wsi.

- Najważniejsze, żeby nam się chciało chcieć - mówi pan Kazimierz i opowiada, jak im się bardzo chce. Mówi o piknikach, grzybobraniach, spotkaniach świątecznych, imprezach z okazji Dnia Kobiet i Dnia Seniora, o pielgrzymkach i wycieczkach do Krakowa, Wieliczki, Kalwarii Zebrzydowskiej, Łagiewnik czy Warszawy.
- Tu naród pobożny i stąd my tacy dobrzy - śmieje się

Oboje z panią Gertrudą obserwowali, jak Bolszewo się zmienia. Jak się rozwija.
Dzisiaj w prawie ośmiotysięcznej wsi są trzy duże zakłady: Hydroinstal - przedsiębiorstwo inżynieryjne, Balex-Metal produkujący pokrycia dachowe i Porta od stolarki drzewnej. Wieś ma swoje piekarnie i centra handlowe z okazałą Galerią Bolszewo, ośrodek zdrowia, szkołę podstawową i gimnazjum, cztery przedszkola, tartak, hotel, restaurację, zakład produkujący obuwie i jeszcze wiele innych firm.

Ale miejscową perełką jest ArtPark, plac zabaw i rozrywki, zbudowany częściowo z unijnych funduszy, z huśtawkami, zjeżdżalniami, siłownią fitness, zjazdem linowym i górką saneczkową. Przychodzą tu nie tylko miejscowi, ale przyjeżdżają też z okolicznych miejscowości, żeby z dziećmi spędzić fajnie czas.

Waldemar Hamera, do niedawna szef Ochotniczej Straży Pożarnej w Bolszewie, przyjechał tu w 2001 roku z Gdyni. Przyjechał dlatego, że tutaj mieszkania były tańsze i niemal od ręki można je było kupić, a w Gdyni trzeba było najpierw zapłacić za... dziurę i czekać, aż mieszkanie zbudują.

- Ludzie w Bolszewie są ufni. Zaufali obcemu i w krótkim czasie zostałem szefem OSP - tłumaczy.
Ochotnicza Straż Pożarna to lokalny nerw. Skupia tych, którzy mają hopla na punkcie pomagania. Bo przecież tu pracuje się społecznie.
- Każdy strażak kocha pomagać człowiekowi, psu, kotu i środowisku. A z hoplem jest tak, że się nim zaraża innych - śmieje się Hamera.

Nowy szef OSP Grzegorz Hinz też został tym hoplem zarażony. O OSP może opowiadać godzinami.
- Wie pani, jaka jest różnica między strażakiem państwowym a ochotnikiem? Tym pierwszym się bywa, a tym drugim się jest - tłumaczy. Teraz poza dorosłymi strażakami przy OSP jest także grupa juniorów, która skupia prawie 40 chłopaków i dziewczyn. Przychodzą pomagać i uczyć się z ochotą. Dziewczyny są lepsze w teorii. Chłopcy od razu chcieliby zwijać węże i wsiadać do wozu bojowego.

Ta pasja do OSP to lokalny koloryt - słyszę. Hinz cieszy się z tego, że młodzież się garnie. Odrywają się od komputera i uczą się szacunku do pracy, za darmo. Uczą się też pewnej lojalności i tego, że jak u muszkieterów - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Strażacy pytani o to, jak się żyje w Bolszewie, odpowiadają, że dobrze. Tu człowiek człowiekowi nie robi pod górkę. Jedyny mankament jest taki, że w pobliżu znajduje się trasa przelotowa nad morze. I czasami robią się straszne korki. Ale zazwyczaj jest cicho i spokojnie. Dopytywani, czego im brakuje, odpowiadają, że przydałoby się boisko do piłki. Żartują, że do nich orlik nie doleciał. A szkoda, bo chętnych do korzystania - wielu. A jedyne boisko szkolne przy gimnazjum jest... reglamentowane. Żeby wejść, trzeba prosić o zgodę.

Na straży tradycji w Bolszewie stoi też Koło Gospodyń Wiejskich w Bolszewie. Koło jest po to, żeby ludzie nie zapomnieli, jak smakuje chleb ze smalcem domowej roboty i ogórek z własnego ogródka - przyznają.
Na spotkanie przyszły w strojach ludowych. Same projektowały i haftowały fartuszki. Resztę szyła krawcowa. Mówią, że chcą być aktywne. Że w grupie lepiej. Ale to nie jest takie koło od plotkowania. Nie ma na to czasu. Kwestują często na jakiś cel, zbierały pieniądze na protezę dla jednej z mieszkanek, dla dzieci, na co dzień pomagają w kościele, dbają o miejscowe pomniki.

Ogólnie chwalą, jest dobrze. Wszystko pięknieje. Sklepy rosną jak grzyby po deszczu. Żeby zrobić remont domu, nie trzeba jechać do pobliskiego Wejherowa. Wszystko jest na miejscu. Ale tak do końca nie jest sielsko-anielsko. Nie jest tak różowo.
- Teraz zrobiło się we wsi gęsto. Dom stoi przy domu i każdy sobie w okna zagląda. Człowiek myślał, że będzie mieć spokój. Ale tu spokój powoli się kończy. W ogródku nie można posiedzieć, bo samochód ciągnie za samochodem - mówi jedna z gospodyń. Inna dodaje, że przydałby się basen.

- Co prawda, w miejscowym hotelu jest, ale za jakie pieniądze. Mamy coraz więcej napływowych, którzy wsi nie rozumieją. Przyjeżdżają ludzie, który nie chcą, żeby im koguty piały, psy szczekały i gołębie latały. To się najlepiej widzi na wiejskich zebraniach. Wyskakują z roszczeniami, że chcą mieć od razu kostkę brukową, oświetlenie. I pewnie jeszcze trzeba by im było strażnika pod bramą postawić. Roszczeniowi są. Nie to co my, „starzy”, nauczeni cierpliwości i tego, że wszystko we wsi ma swój czas. Że najpierw musi być kanalizacja, potem asfalt, a dopiero potem lampy przy drodze itd.

Kobiety opowiadają, że zawsze był konflikt między wioską i miastem. Że czasami słyszało się określenie wiochman albo że z wiochy jesteś. Teraz też jest taki niepisany podział na wsiunów i blokersów. - My ich nazywamy blokersami. Bo myśli jeden z drugim, że jak przyjechał tu z miasta furą, to może wieś ustawiać. Widać różnicę między nami i nimi.

My mamy taki zwyczaj, że się każdego zagaduje - co u ciebie słychać. A nowi to najchętniej nie tylko płoty by stawiali, ale też murem się odgradzali. Nie integrują się. To dla nas przykre. Bo my jesteśmy przyzwyczajeni do wspólnoty. Oczywiście, bądźmy sprawiedliwi, nie wszyscy przyjezdni tak się zachowują. Ale u niektórych można zauważyć tę wyższość - słyszę.
Sołtys Edmund Bianga pytany o ten podział na wsiunów i blokersów odpowiada, że on nie używa takich określeń. I nie kategoryzuje ludzi. On sam jest napływowy.

I zintegrował się z Bolszewem tak, że od roku jest sołtysem. Tak, Bolszewo rośnie, przyznaje. Kiedy on się tu sprowadził w 1990 roku, był 1740 mieszkańcem. Teraz jest tu zameldowanych prawie 8 tysięcy osób.
Co tak ciągnie ludzi do Bolszewa? - Z jednej strony bliskość Trójmiasta, z drugiej jeszcze nadal cisza i spokój. Nie jesteśmy sypialnią Wejherowa, nadal mamy sporo wiejskiej natury - lasy i jezioro, a niedaleko morze - wyjaśnia.

Dla niego największym darem tej okolicy też są ludzie. I nieważne, czy to rdzenni mieszkańcy, czy już napływowi. Każdy tu musi się dostosować do ich życia. Wcześniej czy później zintegrować. A że jednemu przychodzi to szybciej, a drugi potrzebuje więcej czasu? - co z tego - tłumaczy. Ale klimat jest fajny. Piękne krajobrazy, pradolina Redy i Łeby, mamy rekreacyjną perełkę ArtPark, hotel z basenem, zakłady pracy, instytucje gminne, nowy, piękny gmach biblioteki, w którym odbywa się wiele ciekawych imprez kulturalnych i darmowe kursy dla dzieci oraz seniorów z angielskiego i kaszubskiego. Mamy ścieżki rowerowe i Stowarzyszenie Cyklistów oraz trasy do wędrówek nordic walking. Rozbudowujemy szkołę podstawową, w której będzie sala gimnastyczna z prawdziwego zdarzenia i sale komputerowe. A pani pyta, czy to jeszcze wieś? A co znaczy wieś?

Czy mamy ustalić, ilu powinno być rolników i czy sadzimy ziemniaki? Jesteśmy wioską, ale nie taką siermiężną jak z landszaftów, tylko nowoczesną. Nie zapominamy o tradycji i robimy, na przykład, Dzień Ziemniaka. Ale otwieramy się także na inwestorów. Bo wioska ma się rozwijać, tak żeby ludziom żyło się lepiej. Chciałbym zostawić Bolszewo z jak największą liczbą ulic utwardzonych, wyłożonych kostką brukową, asfaltem i z progami spowalniającymi, które by utrudniały, zwłaszcza młodym, wciskanie gazu do dechy. To jest moje sołtysowe zadanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki