Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anglicy nie czują się częścią Europy. Wciąż tęsknią za imperium

Dariusz Szreter
Nie widzę racjonalnych powodów, dla których Wielka Brytania miałaby wychodzić z Unii - mówi Witold Zbirohowski-Kościa, syn polskich emigrantów z lat czterdziestych

Jak tam Twoje głosowanie w referendum?
Nie biorę udziału. Mam wprawdzie do tego prawo, ale nie zarejestrowałem się.

Uznałeś, że to nieistotna sprawa?
Jest istotna, ale zarejestrowanie się, w sytuacji kiedy mieszkam na stałe w Gdańsku, byłoby skomplikowane. Od lat nie uczestniczę w brytyjskich wyborach. Nie wierzę aż tak w siłę mojego głosu (śmiech).

A za jakim rozwiązaniem trzymasz kciuki?
Żeby Brytyjczycy zostali w Unii. To jest racjonalne rozwiązanie - korzystne dla nich i dla nas.

Według sondaży, głosy rozkładają się niemal dokładnie pół na pół. W tej sytuacji wydaje mi się, że mówienie o racjonalności nie jest do końca zasadne. Każda strona ma swoje racje.
Nie myślę, że zwolennicy Brexitu mają jakieś racje. Oczywiście są grupy specjalnego interesu, gracze, którzy mają korzyść, by Anglia wyszła z Unii, na przykład Putin. Wiadomo, że na każdej wojnie, każdym nieszczęściu ktoś korzysta.

Co zatem spowodowało, że Anglicy, mający opinię nacji raczej zdystansowanej, niepopadającej łatwo w stany skrajne, są skłonni zagłosować za wyjściem z Unii?
Anglicy zawsze byli antyeuropejscy. Oni nie czują się częścią Europy. To są wyspiarze. Mieli swoje imperium poza Europą. To jest ich duma i teraz też mówią: my sobie damy radę w Commonwealth, w tej wspólnocie światowej. To nie jest racjonalne, to są mrzonki, taka fantazja angielska. Anglicy zresztą nigdy nie byli szczególnie zachwyceni Unią Europejską.

Pamiętasz tamto referendum z 1975 roku, które zadecydowało o wejściu Zjednoczonego Królestwa do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, czyli poprzedniczki Unii?
Jak przez mgłę. Byłem jeszcze wtedy bardzo młody. Lepiej pamiętam drugą połowę lat 70. Anglia miała wtedy naprawdę bardzo poważne problemy, niezwiązane z wejściem do Wspólnoty - strajki, a potem wielką rewolucję Margaret Thatcher. Wtedy było ostro i Anglicy rzeczywiście angażowali się w politykę.

Niektórzy twierdzą, że thatcheryzm do tej pory kładzie się cieniem na Anglię.
Na pewno. Anglia była zupełnie inna: niewydolna gospodarczo, zdominowana przez związki zawodowe TUC. Zarówno Partia Pracy, jak i stara Partia Konserwatywna Edwarda Heatha szanowały związki. Skończyła z tym dopiero nowa Partia Konserwatywna, pod wodzą Margaret Thatcher. Dlatego była ona takim wielkim premierem, bo wiedziała, że musi ten układ rozbić, i go rozbiła, za co do dziś niektórzy ją chwalą, a inni nienawidzą.

Yes, the Witch is dead” - Czarownica nie żyje. Tę piosenkę przeciwnicy Thatcher wywindowali na pierwsze miejsce przebojów po jej śmierci.
Tak. I otwierali szampana, kiedy umarła. Tamto doświadczenie było dla Anglików o wiele ważniejsze niż cokolwiek, co się działo w Unii. Bo Unia nie jest czymś takim, co budzi emocje na co dzień.

Dopóki nie prowadzi do napłynięcia fali imigrantów...

To właśnie tak zirytowało Wyspiarzy. Zaczął to Cameron. Partia Konserwatywna zawsze była podzielona. Zawsze była jakaś jej istotna część, może nawet większość, która chciała, żeby Wielka Brytania wyszła z Unii, albo przynajmniej nie podobała jej się ta idea, że Wielka Brytania jest częścią Europy. Ta grupa tęskni za imperium i specjalnymi stosunkami z Ameryką, która jest ich największym partnerem handlowym. To jest nieracjonalne, szczególnie że wymiana gospodarcza z krajami Unii jest naprawdę tylko trochę mniejsza.

Niektórzy mówią, że niedługo błyskawicznie rozwijające się Indie mogą się stać takim wiodącym partnerem dla Anglików.
Indie zawsze były uważane za perłę w brytyjskiej koronie. Ale jedno drugiemu nie przeszkadza, tak jak teraz Polska marzy o interesach z Chinami, będąc w UE. Po prostu to są emocje i... głupota angielska. Inna rzecz, że UE jest w fatalnym stanie, nie radzi sobie z imigrantami, nie radzi sobie z euro. Ludzie w Wielkiej Brytanii pewnie mają takie same poglądy na temat UE jak ja czy wielu Polaków, ale jednocześnie wydaje im się, że mają ten luksus, że mogą sobie iść własną drogą - jak Norwegia czy Szwajcaria. Ale przecież nikt nie naciska na rezygnację z funta, nikt nie naciska na nic. Mogą negocjować, jak wszyscy. Problem w kompleksach Anglików, w tym, że byli kiedyś panami. Mają w sobie taką rozleniwioną arogancję, jak moja kuzynka, która kiedy tu przyjeżdża, uważa, że wszyscy w Polsce jeżdżą po złej stronie drogi. A do tego złości ją, że wszyscy nie mówią po angielsku. A ilu Anglików mówi w jakimkolwiek obcym języku? Oni oczekują, że cały świat ma mówić po angielsku. Są egocentrykami. Nie rozumieją, że prawdziwy problem to nie wewnętrzne migracje w Unii, ale ci, którzy docierają tu z zewnątrz.

Anglikom dobrze się udało powstrzymać tę falę. Akurat ich granica jest dość szczelna.
Tak. Większość uchodźców zatrzymuje się we Francji, w okolicach Calais. Nawet jeżeli większości nie udaje się przedostać dalej, to bardzo utrudniają transport. Premierowi Cameronowi oberwało się ostatnio od lewicy, kiedy powiedział, że oni się tam „roją”. W liberalnych gazetach podniósł się krzyk, że tak się nie mówi o ludziach. Ale rzeczywiście ci imigranci, których obecność jest dla Anglików najbardziej dokuczliwa, to Polacy, Rumuni i Hiszpanie.

Hiszpanów mają przecież u siebie od dawna.

Tak, ale teraz w tym kraju jest duże bezrobocie, więc przyjeżdża ich więcej. Parę lat temu były zamieszki z ich udziałem, co natychmiast było szeroko komentowane. Tak jak wszelkie smaczki o Polakach, na przykład że łowią ryby.

W parkach.
Tak, w parkach. To bardziej drażni Anglików niż Hindusi i Pakistańczycy, bo oni tu byli od pokoleń, to jest część imperium. Poza tym oni mówią po angielsku, a Polacy i Rumuni niekoniecznie.

Czyli jest gradacja cudzoziemców.
Tak, są lepsi i gorsi. W ogóle jest takie nastawienie „bloody foreigners” - ci cholerni cudzoziemcy. Anglicy lubią obarczać winą Unię i imigrantów, którzy się tu wprowadzili i „zabierają nam pracę”.

… której oni sami nie chcą wykonywać.

No właśnie. Z drugiej strony, Anglicy mają poczucie humoru i powtarzają, że lubią, żeby cudzoziemcy wykonywali te prace, których oni nie lubią. I właśnie dlatego Nigel Farage [lider separatystycznej partii UKIP - red.] ma niemiecką żonę (śmiech). Oni wiedzą, że potrzebują tych imigrantów, że oni są płatnikami podatków netto. Pomagają gospodarce angielskiej.

Wywodzisz się ze środowiska tak zwanej starej Polonii, Twoi rodzice osiedli w Anglii tuż po II wojnie światowej. Jak ci zasiedziali od pokoleń Polacy patrzą na to wszystko?
Są pewnie jacyś, którzy się związali z angielską prawicą i są bardziej angielscy od Anglików. Ale większość Polonii na pewno jest za pozostaniem w Unii Europejskiej.

Jak układają się stosunki między starą a nową Polonią?

Raczej dobrze. Polacy, którzy przyjechali tu po wojnie, tak samo jak większość obecnych emigrantów z Polski, nie mieli na początku łatwo. Anglia paskudnie potraktowała naszych weteranów. Generałowie Maczek czy Sosabowski po wojnie musieli pracować fizycznie. Jeden był barmanem, drugi magazynierem. Ale potem Polacy się dorabiali, inwestowali w nieruchomości. W latach 70. synonim Polki w Londynie to była „landlady”, czyli osoba wynajmująca mieszkania lokatorom. Powstała też polonijna infrastruktura kulturalna, z której korzystają obecni imigranci, na przykład polska szkoła sobotnia, do której ja chodziłem w latach 70. Choć pojawiają się problemy, bo robi się za ciasna.

Czyli emigranci chcą wychowywać dzieci w duchu polskości?
Bardzo wielu - tak. Kościoły są pełne, ale tylko polskie. Przedstawiciele angielskiego Kościoła katolickiego narzekają, że Polacy trzymają się ze sobą i nie włączają się w angielską wspólnotę. Te stare ośrodki, takie jak POSK, ożyły. Strasznie dużo jest Polaków, co nie jest dobre.

Nie jest dobre dla kogo?

Dla wszystkich. I dla Polaków, i dla Anglików. Ja też nie lubię chodzić po Londynie i słyszeć wszędzie wokół siebie język polski. Tam wolałbym akurat słuchać angielskiego (śmiech). Ale to nie znaczy, że chcę, żeby Anglia się oddzieliła od Unii Europejskiej.

Rozmawiamy w przeddzień referendum, a do Czytelników ten wywiad trafi, gdy już będą znane wstępne wyniki. Jak typujesz?

Mam wrażenie, że w przedwyborczych sondażach ludzie łatwiej mówią, że są za wyjściem, ale kiedy się zastanowią, to - mam nadzieję - uznają, że nie warto ryzykować. Będzie blisko, ale zwycięży rozsądek.

Myślisz, że niezależnie od rezultatu referendum - sam fakt, że doszło w tej sprawie do niemal przepołowienia opinii społecznej, może na przyszłość odcisnąć się na społeczeństwie brytyjskim?

Chyba nie. Nie widzę racjonalnych przyczyn, dla których Anglia miałaby wyjść z Unii. To była wewnętrzna rozgrywka partii konserwatywnej, Cameron chciał przeciąć pęcherz, tak jak wcześniej zrobił ze Szkocją, w której domagano się niepodległości.
Przeprowadzono referendum i sytuacja się uspokoiła. Jeżeli będzie tak, że o mały włos, ale większość zagłosuje za pozostaniem, będzie to bardzo dobry wynik, który da też szanse na reformy w Unii Europejskiej. To jest chyba ważniejsze niż to, jakie będą nastroje w Anglii, które się chyba uspokoją. W ogóle Anglicy są raczej kulturalni.

A morderstwo laburzystowskiej posłanki?
To prawda, ale zabójca miał kłopoty psychiczne.

Z drugiej strony, sam mówisz, że imigranci słabo się integrują.
Lepiej niż muzułmanie.

Nawet ci swoi?
Ci swoi mieli przecież w Rotherham pod Sheffield siatkę pedofilów działającą od lat 90. Ci swoi, z Pakistanu, przeprowadzili zamachy w 2007 roku. Oni się zmieniają. I jeśli Anglię czeka prawdziwy problem, to nie z ludnością napływową, tylko z młodszym pokoleniem tych już zasiedziałych. Nakłada się na to źle rozumiana, niezdrowa poprawność polityczna. Sądy są bardziej łaskawe dla niektórych kategorii sprawców. Był taki wyrok dotyczący molestowania, z uzasadnieniem, że muzułmanie nie mogą robić pewnych rzeczy z własnymi kobietami, więc trzeba być bardziej wyrozumiałym, iż w związku z tym atakują Angielki. Taka poprawność polityczna denerwuje Anglików i to jest realny problem, a nie Unia. To akurat minie. Jeżeli oczywiście referendum dobrze pójdzie, bo jak źle pójdzie, to nie wiem, co będzie.

***
Witold Zbirohowski-Kościa urodził się w Londynie, w 1961 r. Jego rodzice uczestniczyli w Powstaniu Warszawskim, potem służyli w II Korpusie Polskim, a po zakończeniu działań wojennych pozostali w Wlk. Brytanii. W latach 80. przyjechał do Polski studiować na KUL. Po uzyskaniu dyplomu z historii na krótko wrócił do Anglii. Od ponad 20 lat wraz z żoną i córką mieszka w Gdańsku. Jest tłumaczem i lektorem angielskiego na Politechnice Gdańskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki