Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Gdańsku są zaginione rękopisy Brunona Schulza?

Dorota Abramowicz
Dyrektor Józefina Szelińska (pierwsza z lewej) w otoczeniu pracownic Biblioteki Głównej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku. Połowa lat 60.
Dyrektor Józefina Szelińska (pierwsza z lewej) w otoczeniu pracownic Biblioteki Głównej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku. Połowa lat 60.
Czy zaginione rękopisy Brunona Schulza mogły po wojnie znaleźć się w Gdańsku? A może wciąż tu są - zastanawia się Dorota Abramowicz, przypominając postać Józefiny Szelińskiej, byłej narzeczonej pisarza

Czytaj także: Agata Tuszyńska o gdańskiej narzeczonej Brunona Schulza

Tajemnice się mnożą, obejmując mackami niepamięci przedwojenny Drohobycz, dramat okupacji i holokaustu, powojenny Gdańsk. Prowokują pytania. Czy w Gdańsku ukryto egzemplarz "Mesjasza", legendarnej, zaginionej powieści Brunona Schulza, poszukiwanej przez literaturoznawców na całym świecie? Kto zrobił zdjęcie przedstawiające "wielkiego heretyka" z Drohobycza, znalezione w mieszkaniu we Wrzeszczu? Czy rzeczywiście 200 listów pisarza do narzeczonej spłonęło po wojnie w podlwowskim domu jej rodziców, czy też przetrwały one w tajnej skrytce Józefiny?

Czytaj także: Siostra biskupa szoruje podłogi

I wreszcie - jakie tajemnice zabrała do grobu żyjąca przez kilkadziesiąt lat w Gdańsku Józefina Szelińska? Przed wojną - tajemnicza "panna J[...]", narzeczona Brunona Schulza, przyjaźniąca się z Witkacym i Gombrowiczem, autorka pierwszego przekładu "Procesu" Franza Kafki. Po wojnie - skryta i dumna dyrektor Biblioteki Głównej Wyższej Szkoły Pedagogicznej, szanowana i podziwiana przez współpracowników. Kobieta niezależna.

Pracownia nieznanego Malarza

Rok 2002. Do kolekcjonera starych fotografii, Marka Knoblaucha, trafiają zdjęcia znalezione po śmierci poprzedniego właściciela mieszkania we Wrzeszczu, Henryka L. Fotografie przedstawiają mężczyznę o semickich rysach twarzy, podczas szkicowania podkrakowskich wzgórz, w towarzystwie uśmiechniętych kobiet, w pracowni. Szczególnie interesujące jest jedno zdjęcie. Pracownia, wypełniona aktami, dwie kobiety i On - Bruno Schulz, bez cienia uśmiechu stojący obok swojego portretu. Dla pewności podpis: "Bronia, Sabina, Bruno Schulz".

Czytaj także: Europejski Dzień Morza w cieniu zwolnień

To ten sam Bruno Schulz, genialny autor "Sklepów cynamonowych". Pisarz i malarz, przyjaciel Witkacego i Gombrowicza. Człowiek legenda i postać tragiczna - Schulz został zamordowany w listopadzie 1942 roku, na skrzyżowaniu ulic w getcie w Drohobyczu.
Gdzie Gdańsk, gdzie Drohobycz?

Wspólnie z Markiem Knoblauchem próbowałam prześledzić losy zdjęcia i ustalić nazwisko nieznanego malarza.
Poznałam - pobieżnie - życiorys Henryka L., dentysty z Wrzeszcza. Był Żydem, przedwojennym inteligentem, pochodził z Drohobycza. Przed zagładą uratowała go ucieczka w głąb Związku Radzieckiego. Wstąpił do I Armii Wojska Polskiego, przeszedł szlak od Lenino do Berlina. Osiadł w Gdańsku, zmarł na początku lat 90. XX wieku.
Odwiedziłam żyjącego jeszcze wtedy profesora Adama Haupta z ASP. Haupt, tak jak Schulz, chociaż 20 lat później - studiował architekturę we Lwowie. Po wojnie skończył studia plastyczne w Krakowie. Niestety, profesor nie rozpoznał malarza z fotografii.

Pojawił się też wątek wielkiej miłości Schulza - Józefiny Szelińskiej. W "gdańskim życiu" - dyrektorki Biblioteki Głównej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku. Szelińska, zwana przez pisarza Juną, w latach 1933-1937 była narzeczoną Brunona Schulza. W książce "Regiony wielkiej herezji i okolice. Bruno Schulz i jego mitologia" Jerzy Ficowski pisał o "Bezimiennej" - kobiecie, która przez kilkadziesiąt lat ukrywała związek z pisarzem.

Józefina dwa razy wyzywała śmierć na pojedynek. Pierwszy raz próbowała popełnić samobójstwo w 1937 roku, po zerwaniu zaręczyn z Schulzem. Drugi raz, skuteczniej, sięgnęła po tabletki 11 lipca 1991 roku. Mimo starań lekarzy nie udało się jej odratować. Zmarła w gdańskiej Akademii Medycznej.
Dziewięć lat po opublikowaniu w "Dzienniku Bałtyckim" artykułu "Zapach cynamonu" wróciła pamięć o ukochanej Schulza. Agata Tuszyńska, znana pisarka, autorka m.in. powieści "Oskarżona: Wiera Gran", zadzwoniła do redakcji. - Piszę książkę o Szelińskiej, chciałabym się z panią spotkać - powiedziała.- Intryguje mnie to zdjęcie, które znaleźliście we Wrzeszczu...

Bibliotekarka i Święty Graal

Ubiegły czwartek, Dworek Sierakowskich w Sopocie.
- Fascynuje mnie postać Szelińskiej - mówi Agata Tuszyńska. - Od wdowy po Jerzym Ficowskim dostałam kilkadziesiąt listów, pisanych doń przez panią Józefinę. Ficowski był bodaj jedynym człowiekiem, z którym o Schulzu mówiła. Z bólem i trudnością, lecz jednak mówiła. O wspólnych spacerach po brzozowym lesie, czytaniu Rilkego, małżeńskich planach...
Były jeszcze inne listy - ponad 200, napisanych w czasach narzeczeńskich przez Schulza do Szelińskiej. Józefina i Bruno poznali się w 1933 roku w Drohobyczu. Ona, 28-letnia, piękna, postawna kobieta, wówczas nauczycielka w drohobyckim gimnazjum, pochodziła z katolickiej rodziny o żydowskich korzeniach. On, 43-letni pisarz o imponującej osobowości i niepozornej powierzchowności, uczył w tej samej szkole rysunku. Najpierw poprosił ją o zgodę na namalowanie portretu...

Chociaż rok później wyjechała do Warszawy, znajomość z pisarzem trwała. W 1935 roku spędzili razem wakacje w Zakopanem, w gronie znajomych Schulza - Witkiewicza, Gombrowicza, Brezów. Potem on poprosił o jej rękę. Specjalnie dla niej wystąpił z gminy żydowskiej w Drohiczynie.
I nagłe zerwanie w 1937 roku. Tak dla niej bolesne, że nie chciała już żyć.
Szelińska powiedziała Ficowskiemu, że listy od byłego narzeczonego spłonęły pod koniec wojny, wraz z domem rodziców, w Janowie pod Lwowem.
- Niekoniecznie - mówi Tuszyńska. - Ocaliła w końcu jego rysunki i obrazy, co wydaje się trudniejsze. Czy opuściłaby rodzinne strony bez paczki z kartkami zapisanymi okrągłym pismem mężczyzny, którego kochała?

Od wiary w ocalenie miłosnej korespondencji Schulza już tylko jeden krok do nadziei na odkrycie na miarę sensacji. Od końca wojny trwają poszukiwania na całym świecie "świętego Graala" szulcologów - legendarnego rękopisu "Mesjasza". To miało być jego najważniejsze dzieło, kontynuacja "Sklepów cynamonowych", opowiadające o przybyciu Mesjasza do Drohobycza. Według Ficowskiego, Schulz przekazał manuskrypt w 1941 roku jednemu ze swoich przyjaciół. Po wojnie anonimowo oferowano sprzedaż "Mesjasza" kuzynowi Schulza, ale ten zmarł przed zakończeniem transakcji.
- Rękopisy nie giną - twierdzi Agata Tuszyńska. I dodaje, że "Mesjasz" z getta w Drohobyczu mógł, teoretycznie, dotrzeć do rąk Szelińskiej, ukrywającej się podczas wojny w Warszawie.

- Schulz, przeczuwając śmierć, próbował uratować to, co było dla niego najważniejsze - swoją twórczość - tłumaczy.- Pakował paczki z rysunkami, rękopisami, notatkami i oddawał tym, których los wydawał mu się wtedy trwalszy, znajomym i nieznajomym po aryjskiej stronie. Poza gettem miały szanse przetrwać. Wiele z tych skarbów już się odnalazło. Inne gdzieś są. Być może także w Gdańsku.
Problem w tym, że choć minęło już 20 lat od śmierci Szelińskiej, w Gdańsku nie wypłynęły materiały związane z twórcą z Drohobycza. Z wyjątkiem fotografii, znalezionej w mieszkaniu pana L.
- Ciekawe - mówi Marek Knoblauch, który postanawia włączyć się do poszukiwań śladów po Józefinie Szelińskiej. - Szelińska mieszkała od 1945 roku we Wrzeszczu, najpierw przy ul. Sobieskiego. To rzut beretem od mieszkania i gabinetu dentystycznego pana L. On był z Drohobycza, ona miała związki z tym miastem... Musieli się znać.

Na piedestale

Docieramy do gdańszczan pamiętających panią Józefinę. Po przyjeździe w 1945 roku do Gdańska Szelińska - polonistka z doktoratem, uczennica prof. Juliusza Kleinera - dostała pracę najpierw w I Liceum Ogólnokształcącym w Gdańsku.

- Uczyła moją siostrę, Urszulę - mówi Izabela Blank, późniejsza podwładna Szelińskiej. - Uczniowie zapamiętali ją jako erudytkę z ogromnym autorytetem.
Kilka lat później przeszła do pracy w bibliotece Wyższej Szkoły Pedagogicznej. W latach 60. była już jej dyrektorem.
- Poznałam ją w 1962 roku - wspomina Izabela Blank. - Przyprowadziła mnie do biblioteki koleżanka, dziennikarka Izabela Greczanik. Pani doktor Szelińska zadała mi pytanie... po łacinie, czy pracę w bibliotece potraktuję jako stałą, czy jako tymczasową.
Czuły przed nią respekt. Była wymagająca, dokładna, miała poczucie humoru.
Początkowo nie wiedziały o jej związku z Schulzem. Potem pojawiły się pogłoski, plotki. Osoby odwiedzające skromne mieszkanie pani dyrektor nie mogły nie zauważyć jej portretu w kapeluszu, podpisanego przez Brunona Schulza.

Pewnego dnia zastała pracownice pochylone na wydanymi niedawno "Sklepami cynamonowymi", z dedykacją dla Józefiny Szelińskiej. - Oj, chyba jestem tematem rozmów - skomentowała krótko.
- Była dla nas na piedestale - opowiada Maria Gurbisz, która pracowała z Szelińską od 1960 roku.
W 1968 roku zaczęto tropić ślady "syjonistów". Żydowskie pochodzenie Szelińskiej kłuło w oczy karierowiczów.

- Na uczelni odbyło się zebranie, podczas którego postawiono doktor Szelińskiej jakieś wyssane z palca zarzuty "merytoryczne" - mówi obecna dyrektor Biblioteki UG, dr Grażyna Jaśkowiak. - Nikt się za nią nie ujął. Złożyła rezygnację ze stanowiska, pozostając pracownicą biblioteki.
Przez następne lata, do emerytury, pracowała w jednym pokoju z Marią Gurbisz. Utrzymywała dystans. Niewiele mówiła o przeszłości.

- Pewnego dnia byłam świadkiem wizyty mężczyzny, który z naciskiem wypytywał ją o korespondencję z Schulzem - wspomina pani Maria. - Nie był to Jerzy Ficowski. Odpowiedziała krótko, że listy nie ocalały.
Od Ficowskiego zażądała, by pisząc o niej, nie wymieniał nawet imienia. Pozostała tylko litera J[...].

Zaduma starszej pani

Dom przy ul. Kościuszki we Wrzeszczu. To tu, po przeprowadzce z ul. Sobieskiego w latach 50. zamieszkała Józefina Szelińska.
Maria Jolanta Żychalska z parteru odsyła nas do sąsiadek na górze.
- Wprowadziłam się na krótko przed jej śmiercią - tłumaczy. - Byłam u niej ze dwa razy. Przyjęła mnie dystyngowana starsza pani, mówiąca przepiękną polszczyzną. Niewielkie mieszkanie, mnóstwo książek, przepiękne portrety na ścianie, malowane przez, jak się później dowiedziałam, Schulza i Witkacego. Na stole stał krzyż...

- Dostała go od kardynała Wyszyńskiego - przerywa Agata Tuszyńska.
O wiele lepiej panią Józefinę pamięta Barbara Ewicz. Była młodą dziewczyną, gdy pod koniec lat 80. odwiedzała starszą panią. Trochę pomagała, robiła zakupy, czasem coś ugotowała.
- Ładna, dystyngowana i niezwykle mądra kobieta - mówi z szacunkiem. - Wspominała, że się przyjaźniła z Witkacym.
O czym mogły rozmawiać przeszło 80-letnia kobieta z młodszą o kilkadziesiąt lat sąsiadką? O tym, że Józefina bardzo lubiła tańczyć. Nawet podarowała Basi swoje buciki do tańca, obstalowane przed wojną na miarę. I przepiękną jedwabną chusteczkę, którą Barbara traktuje do dziś jak cenną pamiątkę. O bratanku z Warszawy. O chorobie, która mogła przykuć ją do wózka i o narastającym bólu biodra. I o tym, że dla nikogo nie chce być ciężarem.

Jednak pani Barbara jest pewna: w rozmowie nie padło nazwisko Schulz. Tylko czasem, gdy rozmowa zbaczała na tematy przedwojenne, pani Józefina się zamyślała, patrząc w okno. I jeszcze jedno - nigdy, ani słowem, nie wspomniała o wojnie.
- Niewiele wiemy, jak udało się jej przetrwać w Warszawie - mówi Agata Tuszyńska. - Wiele razy mogła wpaść w ręce Niemców. Przez jakiś czas przebywała u sióstr w podwarszawskich Laskach. Ale potem?
Marii Gurbisz kiedyś powiedziała, że w czasie wojny pracowała w Radzie Głównej Opiekuńczej, polskiej organizacji charytatywnej. Ponoć w kuchni. Ale przecież musiała jakoś dojść do pracy... Kolejna tajemnica?
Przez ostatnie miesiące życia do pani Józefiny przychodziły panie z opieki społecznej.
Pewnego dnia wzięła tabletki, by już dla nikogo nigdy nie być ciężarem. Miała 86 lat. Zabrano ją do akademii. Już nie wróciła.
- Nie chciała żyć, za dużo przeszła - mówi pani Teresa z drugiego piętra.

Samotny grób i róża

Mieszkanie na drugim piętrze, należące do Szelińskiej, przeszło w ręce dalekiej rodziny z Warszawy.
- Brat pani Józefiny od dawna nie żyje, jej bratanek także zmarł przed kilkoma laty - mówi jedna z sąsiadek. - Pozostała wdowa po bratanku i ich syn. Długo nie interesowali się tym lokalem, wreszcie zdecydowali się na remont.
Czy pamiątki po Szelińskiej mogły wyciec z wrzeszczańskiego mieszkania? A może gdzieś jeszcze leżą, ukryte w piwnicy, na strychu, w starej komódce, która pozostała po Józefinie?
Pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Prób odkrywania tajemnic nie ułatwiają spadkobiercy narzeczonej Schulza. Nie wyrazili zgody na obejrzenie mieszkania, nie chcą także rozmawiać o niej. Nie jest to pierwsza odmowa - wcześniej się nie zgodzili na wypożyczenie odziedziczonych po Józefinie portretów na wystawę poświęconą Schulzowi.
Grobem po Szelińskiej opiekują się dziś tylko dawne współpracownice i kontynuatorki jej pracy w Bibliotece Głównej Uniwersytetu Gdańskiego.

- Kilka lat temu niewiele brakowało, by jej grób się zapadł - mówi Maria Gurbisz. - Trzeba było interweniować.
To na prośbę bibliotekarek Uniwersytet Gdański sfinansował nowy nagrobek.
Ze zdjęcia na nagrobku patrzy na nas uśmiechnięta, ciemnowłosa kobieta. "Twórca i dyrektor Biblioteki Głównej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku (dziś Uniwersytet Gdański)" - głosi napis, jedyne podsumowanie życia kobiety tajemniczej i wyjątkowej. Do końca życia wiernej miłości do pisarza. Wartej poświęconej jej książki.
Na płycie leży samotna, czerwona róża.

Osoby pamiętające Józefinę Szelińską, będące właścicielami pamiątek i zdjęć po tej wyjątkowej kobiecie, a także ci, którzy mogą pomóc w rozwikłaniu zagadki zaginionych listów i rękopisów, proszone są o kontakt z Agatą Tuszyńską: [email protected] lub z Dorotą Abramowicz [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki