Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rejsy po gospodarce: Nie ma odwrotu

Piotr Dominiak
Wszystko można sobie wyobrazić. Europę bez euro też. Byłaby to Europa nie tylko inna od tej, jaką mamy teraz (ściślej - jaką mieliśmy przed obecnym kryzysem). Byłaby to także Europa inna od tej, jaką była, zanim euro zostało wprowadzone.

Powrót do walut narodowych jest formalnie możliwy. Nie nastąpi z tego powodu koniec świata. Z historii znamy większe kataklizmy. Padały imperia i po okresowym zamieszaniu wszystko ruszało do przodu. Rozpad strefy euro oznaczałby jednak wielką klęskę największego w historii pokojowego projektu gospodarczego i politycznego.

W płaszczyźnie ekonomicznej wszyscy ponieśliby straty. Trudno je dziś oszacować, bo przecież nigdy nikt nie doświadczył procesu dezintegracji w takiej skali. Gospodarki europejskie od czasu traktatu rzymskiego, czyli od ponad 50 lat, mozolnie łączyły się w jeden organizm. Droga od rynków narodowych, poprzez rynek wspólny, potem jednolity do wspólnego pieniądza była długa i żmudna, wbrew optymistycznym prognozom z lat 60. i 70. Udało się ją przejść.

Narodowe organizmy gospodarcze z pewnością nie scaliły się jeszcze w jeden wewnętrznie spójny mechanizm, ale z pewnością dostosowały się nawzajem do siebie w bardzo dużym stopniu. Odwrót oznaczałby ogromny chaos. Wiele firm straciłoby dostęp do rynków, które ponownie stałyby się dla nich zagranicznymi. Koszty transakcyjne wzrosłyby bardzo znacznie, powróciłoby ryzyko kursowe.

Co więcej, ryzyko to byłoby o wiele większe niż w okresie sprzed euro, gdy wszyscy zmierzali ku integracji. Zmiana kierunku oznaczałaby osłabienie, a może i brak koordynacji w tym zakresie.

Grupą, która najszybciej odczułaby negatywne skutki rozpadu, byliby przedsiębiorcy. Nie mam wątpliwości, że aktywność gospodarcza osłabłaby istotnie, zapewne na dość długo. Z dezintegracji z pewnością nie powstałyby nowe miejsca pracy ani też nie można byłoby oczekiwać wzrostu wydajności pracy.

W płaszczyźnie politycznej upadek projektu wspólnej waluty byłby fiaskiem idei, dzięki której nasz kontynent, mimo lokalnych napięć, cieszy się pokojem przez tak długi okres. Powrót do narodowych pieniędzy byłby też triumfem eurosceptyków i przede wszystkim nacjonalistów. Mógłby zaowocować ich zwycięstwami i powrotem do konfrontacyjnych polityk poszczególnych państw.

Porzucenie euro to woda na młyn dla konkurentów Europy. Przede wszystkim dla gospodarek azjatyckich, których marsz na sam szczyt wyraźnie by przyspieszył. Zdezintegrowana Europa utraciłaby resztki nadziei na bycie konkurencyjną wobec gospodarki amerykańskiej, chińskiej i japońskiej.

Szok przeżyliby zwykli obywatele państw europejskich, którzy niesłychanie szybko i łatwo przyzwyczaili się i docenili korzyści, jakie przyniosło posługiwanie się wspólną walutą.
Trudno jest mi wyobrazić sobie, kto mógłby skorzystać na upadku euro.

Widzą to politycy, którzy przyciśnięci do muru, pomimo różnic interesów, są zdolni do wypracowania działań ratunkowych. Kosztownych, wymagających wyrzeczeń, ale w sumie tańszych niż alternatywa porażki integracji. Dlatego nie ma odwrotu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki