18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Refleksja, nie igrzyska. Czy tragedia z Pucka zmieni coś w systemie rodzicielstwa zastępczego?

Aleksandra Dylejko
Franciszek Bronk, zastępca dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni ds. rozmawia z Aleksandrą Dylejko o pieczy zastępczej, potrzebach dziecka i o tym, że nowa ustawa nie koresponduje ze "skrzeczącą rzeczywistością".

Ile złego to, co się stało w Pucku - śmierć dwójki małych dzieci w rodzinie zastępczej - mogło narobić w postrzeganiu całego systemu pieczy zastępczej?

Jedna taka sprawa i zawiązane z nią nieodpowiedzialne komentarze przekreślają wszystkie dotychczasowe kampanie na rzecz promowania rodzicielstwa zastępczego. Znów się słyszy, że rodzinom zastępczym chodzi tylko o łatwy zarobek, że nie wiadomo jakim ludziom powierza się dzieci bo nikt ich odpowiednio nie kontroluje...
To boli tym bardziej, że pozyskanie odpowiednich kandydatów do tej funkcji jest zadaniem bardzo trudnym. Przecież kandydaci na rodziców zastępczych nie ustawiają się przed naszymi drzwiami w kolejce!
Przez lata wypracowywaliśmy w Gdyni standardy które przekonują, że warto podjąć trud bycia rodzicem zastępczym. Stworzyliśmy dobre warunki unikając bycia zakładnikiem sytuacji, w której ktoś jest takim sobie kandydatem, ale ma np. mieszkanie. Powiedzieliśmy sobie: potrzebujemy dobrych jakościowo kandydatów, więc jeśli nie mają odpowiedniego mieszkania, my im je wynajmiemy. Jeśli trzeba, umeblujemy. Tam, gdzie jest więcej dzieci, zatrudniamy osoby do pomocy. Wszystko organizujemy tak, by nie narażać najmłodszych. A teraz będziemy musieli przekonywać o tym od nowa.

Ustawa o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej mówi że "pełnienie funkcji rodziny zastępczej może by powierzone osobom, które dają rękojmię należytego sprawowania pieczy zastępczej". Pięknie brzmi.
To artykuł 42. Faktycznie, brzmi.

Podobnie jak cała ustawa.

Tylko że ona nie za bardzo koresponduje z naszą skrzeczącą rzeczywistością. Nie da się nie zauważyć zaniedbań jeśli chodzi o stwarzanie warunków do rodzicielstwa zastępczego. Podobnie jak tego, że takie rodziny często pozbawione są wsparcia i funkcjonują na pewnym poziomie desperacji.

Część negatywnych komentarzy, o których Pan mówi, dotyczy właśnie sposobu kwalifikowania kandydatów na rodziców zastępczych. Wyłuskiwania tych, którzy "dają rękojmię".

Ustawa o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej nie wymaga od chętnych przedstawienia wyników badań psychiatrycznych, wystarczy zaświadczenie od lekarza ogólnego o braku przeciwwskazań. Żądanie zaświadczenia od psychiatry byłoby uznane za zbyt represyjne.

Myślę, że nie ma systemu, który by w stu procentach rozstrzygnął, kto nadaje na rodzica zastępczego. Są osoby, które na zewnątrz tak doskonale odgrywają swoją rolę, że ręce same składają się do oklasków. Pamiętam, jak kiedyś zupełnie przypadkiem spotkałem jednego z kandydatów. Autobusem, którego był kierowcą, jechało dziecko. Płakało, więc ten mężczyzna zatrzymał pojazd, podszedł do matki i zapytał, czy może jej w czymś pomóc. Kompletnie mnie to znokautowało... Ale potem okazało się że ta sama osoba myśląc, że nikt nie widzi co robi za zamkniętymi drzwiami, gdy dziecko było niegrzeczne podnosiła je za szyję i potrząsała nim.

Jeśli nikt nie jest w stanie takiej ciemnej strony zauważyć, to te osoby utwierdzają się w przekonaniu, że robią dobrze. Wszyscy powinniśmy zachować czujność bo jeśli pracujący z rodziną specjaliści nie dostaną np. od sąsiadów sygnału że jest kłopot, to jak mają pomóc?

Jeszcze we wtorek, tuż po tym gdy pojawiły się informacje o tragedii jaka rozegrała się w domu państwa Cz., można było usłyszeć dobre opinie na ich temat.

Myślę, że istotne dla wyjaśnienia tego, co działo się w tej rodzinie, będą badania i rozmowy z dziećmi, które pozostały. Dla mnie to niewyobrażalne, żeby maluchy, które widzą że brat czy siostra doświadczają krzywdy, garnęły się do swojego opiekuna. A tam tak przecież było. Dzieci nie są w stanie na takim poziomie udawać.

Być może prowadzące do przemocy zaburzenia, jakie mogli mieć rodzice zastępczy, ujawniały się tylko w konkretnej sytuacji. Wybuch mogła powodować kumulacja napięć czy poczucia bezsilności. U osoby z tak dużym stopniem zaburzeń po incydencie następuje okres względnego spokoju. Wychodzi do innych mówiąc "stało się nieszczęście", ale nadal jest miłym i empatycznym opiekunem dla pozostałych dzieci. A wszyscy współczują. Aż do następnego razu.

Nie wydaje mi się, żeby ci państwo katowali dzieci metodycznie przez siedem dni w tygodniu. Nawet gdyby przychodził do nich największy dyletant, nawet gdyby lekarz rejonowy był ślepcem a cała reszta miała zamknięte oczy to i tak ktoś by coś zauważył. Chociażby w relacjach dzieci z opiekunami.

Zastanawiam się cały czas, jakim człowiekiem trzeba być, żeby doprowadzić to takiej sytuacji? Jak można przejść do porządku dziennego nad śmiercią dziecka, którą się spowodowało, i następnego dnia jak gdyby nigdy nic opiekować się resztą dzieci. Niepojęte jest dla mnie i to, że po stracie dziecka ci państwo mogli przejść do normalnego dalszego funkcjonowania i nikt nie zauważył w tym niczego niepokojącego.

I jeszcze jedno: w pieczy zastępczej obowiązkowe są okresowe oceny sytuacji dziecka - dla młodszych, do trzeciego roku życia, przeprowadza się je co trzy miesiące, dla starszych raz na pół roku. Ocenia się też same osoby prowadzące rodziny czy domy.

Teoretycznie rzecz biorąc młodsze dzieci z rodziny z Pucka powinny być ocenione już przynajmniej dwa razy.

Także teoretycznie i w myśl ustawy jako pierwszy, że coś jest nie tak, powinien zauważyć koordynator pracujący z rodziną zastępczą.

To prawda, tyle że nigdzie w Polsce nie ma wykształconej dużej grupy ludzi, którzy idealnie wypełnialiby profil koordynatora. Co gorsza, po czerwcowej nowelizacji ustawy ich zatrudnianie nie jest obowiązkowe a ci, którzy są, mają pod opieką nawet 30 rodzin. To bardzo dużo, biorąc pod uwagę chociażby administracyjny wymiar zadań koordynatora ale przede wszystkim to, że musi rodzinie poświęcić czas, by się czegoś o niej dowiedzieć, nawiązać z nią relację. W takich warunkach praca koordynatora to po prostu fikcja. Zajmowanie się 30 rodzinami powoduje, że po temacie ślizgamy się absolutnie naskórkowo. Gdyby rodzin było 10, wykonywanie pracy na wysokim poziomie byłoby trudne, ale w jakiś sposób możliwe.

Zresztą, dla większości powiatów koordynowanie pieczy zastępczej jest czymś zupełnie nowym. My ćwiczymy to zadanie od 2002 roku, bo idea koordynatury narodziła się w Gdyni. Pierwszą zatrudnioną w tej roli osobą był koordynator wychowawczy grupy rodzinnej, która przygotowywała się do bycia rodzinnym domem dziecka. Potem mieliśmy koordynatora wychowawczego rodzinnych domów dziecka, który miał je wspierać i monitorować. I dokładnie tę funkcję po 10 latach wpisano w ustawę. Ale w wielu miejscowościach koordynatorów nie ma. Bo choć wpisano ich powołanie w ustawę, to w ślad za tym nie poszły żadne pieniądze. Większość powiatów nie była w stanie zabezpieczyć jakichkolwiek własnych środków. Tam, gdzie to zrobiono, wystarczyło na zaledwie kilka etatów.

Jest jeszcze jedno nieszczęście: jeżeli ustawodawca z dnia na dzień wykluczył możliwość umieszczania dzieci w placówkach wychowawczych nakazując kierowanie ich do pieczy zastępczej to pojawił się element presji. Nagle okazało się, że trzeba z dnia na dzień znaleźć rodziny, które mogłyby się takimi dziećmi zajmować.

Te wymagania z jednej strony i brak pieniędzy z drugiej same się proszą o jakieś nieszczęście. Prowokują, żeby gdzieś pójść na kompromis i mimo wątpliwości powiedzieć "spróbujemy, bo nie mamy wyjścia".

Może się zdarzyć, że w mniejszych powiatach koordynatorzy, jeśli już są, to są to osoby bez specjalnego przygotowania? Na przykład pracownicy socjalni skierowani do pracy w zespołach ds. pieczy zastępczej.

Może tak być. Albo tak, że z powodu braku pieniędzy zatrudniani są absolwenci psychologii a nie psychologowie, absolwenci pedagogiki a nie pedagodzy. Oczywiście, każde przyjęcie do pracy nowej osoby jest obarczone ryzykiem że wszystkim, co ona ma, jest dyplom. Sprawy nie ułatwia fakt że ponieważ to nowy temat, bez punktów odniesienia, w wielu miejscach trwa nauka na żywym organizmie.

Z drugiej strony trzeba pamiętać, że sam koordynator nie wystarczy, bo nie jest i nie może być remedium na wszystkie problemy. Musi mieć dostęp do specjalistów, choćby psychologów czy pedagogów. Musi znać wszystkie zasoby systemu, by wiedzieć które uruchomić gdy w trakcie rozmowy z rodziną ustali, że trzeba jej w czymś pomóc. Chodzi o to, by mógł podjąć konkretne działania na rzecz dziecka, a nie ograniczał swojej pracy do sytuacji: "pogadaliśmy sobie, a dziecko zostało z problemem samo".

Kolejny wątek to pieniądze. Nie da się nie słyszeć opinii że kwoty, które trafiają do rodzin zastępczych to dla wielu jedyna motywacja, by taką rodzinę stworzyć. W rodzinie zawodowej tysiąc złotych na dziecko, dwa tysiące wynagrodzenia dla rodziców. Czy to są naprawdę aż tak duże pieniądze, by przesłonić wszystko inne?

No właśnie... Ale gdybyśmy się zastanowili, ile opieka nad tymi dziećmi kosztowałaby w placówce opiekuńczo-wychowawczej, moglibyśmy te pieniądze pomnożyć przez dwa. A może i więcej. To opaczna retoryka, mówiąc krótko. Gradacja jest taka: miesięczny pobyt dziecka w placówce opiekuńczo-terapeutycznej kosztuje w granicach siedmiu tysięcy złotych, w domu dziecka ok. 3,4 tys, zł, w placówce rodzinnej 2200 - 2400 zł, a w rodzinie zastępczej zawodowej jeszcze mniej. Jak można mówić, że taka forma opieki jest niegospodarna, nielogiczna? Nawet gdybyśmy rodzinom zastępczym dołożyli pieniędzy w każdej sytuacji, która tego wymaga, nie jesteśmy w stanie osiągnąć pułapu finansowania placówki wychowawczej. Nie mówiąc o warunkach, jakie w różnych formach opieki mają dzieci.

Kontrowersje budzi też sposób przeprowadzania szkoleń dla kandydatów na rodziców zastępczych. To przewidziane w ustawie trwa tylko około trzech miesięcy.

W Gdyni nie było dotąd sytuacji, w której rodzice zastępczy wypaliliby się czy doszli do momentu w którym uznali, że już dalej tej pracy nie mogą wykonywać. Wszyscy zostali przez nas gruntownie przygotowywani choć muszę przyznać, że już na etapie tego przygotowania odpadała połowa spośród tych, którzy mieli kwalifikacje i szkolenie. Można by więc zapytać: "czego wy wydziwiacie?"

No właśnie - dlaczego wydziwiacie?

Pracując z dziećmi wiemy, jakie kłopoty może powodować ich wychowanie. Maluchy przychodzą przecież z domów, w których doświadczają wielu przykrych rzeczy: przemocy, wykorzystania, zaniedbania. Większość z nas nawet nie wyobraża sobie z czym może wiązać się wychowanie jednego takiego dziecka, nie mówiąc o większej ich liczbie. Nie do przewidzenia są także reakcje biologicznych dzieci na te, które chcemy przysposobić. Pamiętam naprawdę ekstremalną sytuację, w której jedna z kandydatek - już po przeszkoleniu, ale na etapie przygotowania, wylądowała w szpitalu psychiatrycznym. Nie mogła poradzić sobie z ciśnieniem, jakie powstało w wyniku konfliktu jej biologicznych dzieci z tymi, które chciała przysposobić. W innym przypadku kandydaci powiedzieli mi, że mają jeszcze tylko 15 minut, rzucają wszystko i biegną na autobus.

To pokazuje, na jakie rafy ludzie natrafiają w sensie myślenia o wychowaniu dzieci i konfrontowania tego z autentycznymi życiowymi problemami. A napotyka je każda rodzina zastępcza, każdy prowadzący rodzinny dom dziecka czy placówkę rodzinną. Z reguły krytyczny moment następuje po trzech miesiącach i trzeba sobie wtedy szczerze powiedzieć: czy to moja bajka? Czy chcę się tym zajmować? Czy dam radę? Czy mam w sobie taki zasób żeby powiedzieć: "zmieniam wszystkie reguły dotyczące myślenia o tym, jak wychowywać dzieci"?

Kandydaci na rodziców zastępczych przychodzą do nas z reguły z sercem na dłoni i przekonaniem, że skoro dają miłość, to dostaną to samo. Że skoro stawiają wymagania, to ktoś je spełni. Tymczasem w pieczy zastępczej to działa zupełnie odwrotnie. Musimy podążać za dzieckiem patrząc, na ile jest gotowe do zmiany. Pracujemy nad poziomem motywacji dzieci, żeby same chciały przeskakiwać kolejne poziomy nadrabiania zaległości np. w edukacji. To wszytko wymaga kolosalnej cierpliwości, ogromnej ilości czasu i nadludzkiej elastyczności, której osoby wychowywane w normalnych domach w sobie nie mają. W rodzinach zastępczych jest więcej problemów, bo każde dziecko przychodzi do niej ze swoją historią.


Ustawa o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej, choć weszła w życie z początkiem tego roku, już doczekała się nowelizacji. Ostatniej - w czerwcu. To z pewnością nie ułatwia pracy.

Był taki moment, w którym nowe przepisy zabroniły podpisywania umów z rodzinami zastępczymi spoza danego powiatu. To było totalnie absurdalne bo pojawiło się niebezpieczeństwo, że nie dość, że nie pozyskamy żadnej rodziny specjalistycznej, to jeszcze rodziny które dla nas już pracowały trzeba było przekazać do powiatów właściwych dla ich miejsca zamieszkania. Teraz, po czerwcowych zmianach, przejmujemy wszystkie te rodziny z powrotem.

Rodziny zastępcze widzą, jak powiaty różnią się w organizacji pracy z nimi. Dlatego wolą czasami do organizatora pieczy mieć dalej, ale zagwarantować sobie względny komfort. W Gdyni na bieżąco dobieramy konkretnych specjalistów do rozwiązania konkretnych problemów ale wiem, że są miejsca, w których jest z tym kłopot. Nie ma pieniędzy na zatrudnienie fachowców, na powołanie grup wsparcia. Myśli się tylko o sytuacji "do umieszczenia", ale nie następuje ciąg dalszy. A przecież dopiero z czasem wychodzą zaniedbania, które trzeba wyprostować.

W czym jest problem? Dlaczego jednym się udaje, a gdzieś indziej nie? Ustawodawca dał wszystkim takie same możliwości, pieniądze też wydają się być porównywalne, bo proporcjonalne do potrzeb.

Tyle że nie każdy tak samo dowartościowuje kwestie związane nie tylko ze znalezieniem domu dla dzieci, ale też z późniejszą pracą z rodzinami. To kwestia wyobraźni, ale też osobistego doświadczania i refleksji, które jedne osoby mają, a drugie nie. Dla niektórych to tylko problemy. Jeśli traktujemy dzieci w kategorii "problemu", to schodzimy do poziomu minimum na którym mówi się o zabezpieczeniu tylko potrzeb biologicznych. I to jest smutne.

Jeśli chcemy myśleć o autentycznym wychowywaniu tych dzieci dla społeczeństwa, o tym żeby i jako dorośli radzili nie tylko sobie, ale też chcieli pomagać innym, trzeba w te dzieci zainwestować. Łóżko, jedzenie i dobre chęci to za mało. Trzeba ostro przepracować cały negatywny bagaż, jaki takie dziecko ma, a potem budować pozytywną alternatywę do myślenia o przyszłości. Nie osiągniemy tego bez rozwijania zainteresowań czy wyrównania zaniedbań edukacyjnych.
Musi się zmienić myślenie, bo dzieci trafiające do rodzin zastępczych nie są gorsze. Zasługują na to samo, co robimy dla naszych dzieci w naszych domach.

Wydaje się że najgorsze, co teraz mogłoby się zdarzyć w Pucku, to szukanie osób odpowiedzialnych za tę tragedię i ścinanie ich głów.

To by świadczyło że nie chodzi o refleksję, tylko o igrzyska. Wypuszczamy na arenę panią dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, zjada ją lew, wszyscy biją brawo, sprawiedliwości stało się zadość. Przecież nie o to chodzi! Skoro mamy do czynienia z kolosalnymi zaniedbaniami jeśli chodzi o stwarzanie warunków dla rodzicielstwa zastępczego, a później przychodzi ustawa, która wprowadza zmiany nie dając pieniędzy i narzucając na powiaty ogromne obowiązki, to siłą rzeczy musi być jakiś kłopot.

W Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w Pucku ten kłopot jest bardzo duży.

Nie wyobrażam sobie, że można być w większym impasie.

Można jakoś pomóc? Potrzebuje tego i instytucja, i jej podopieczni.

Podejrzewam, że po śmierć dwójki dzieci pracownicy PCPR próbują teraz przewartościować wszystko, co do tej pory ta placówka zrobiła i traktowała jako coś dobrego. Myślę, że zastanawiają się, jak funkcjonuje tam system pomocy i - patrząc z perspektywy dziecka, konieczności zaspokajania jego potrzeb oceniają, czy wypracowane standardy nie zrodziły przypadkiem pola do powstania kolejnych problemów. Przypuszczam że zastanawiają się, czy nie ma przypadkiem ryzyka, że jeszcze gdzieś coś mogło być załatwiane "na skróty".

Nie jest mi trudno wyobrazić sobie te dylematy patrząc na nasze doświadczenia i przypominając sobie etap pewnego napięcia które przeżywaliśmy w związku obawami o to, co będzie po zastąpieniu tego co już mamy tym, co wymaga od nas ustawa. Mocno się spalaliśmy, by to nowe było co najmniej równie dobre. Każdy przez ten dylemat przechodził ale nie wiem, czy każdy jest w stanie szczerze o tym mówić.


Rozmawiała Aleksandra Dylejko

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki