Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Mikołejko: Lepper nie zrobił nic dobrego

red.
Andrzej Lepper w swoim gospodarstwie
Andrzej Lepper w swoim gospodarstwie Ryszard Pietrasz
- Smutkiem przejmuje mnie to, że przyszło nam chować ze wszelkimi oznakami szacunku należnymi pracownikom państwa kogoś, kto to państwo niszczył - mówi o Andrzeju Lepperze i jego grzechach prof. Zbigniew Mikołejko w rozmowie z Dariuszem Szreterem.

Czy prawo do wyrażania opinii o działalności osób publicznych obowiązuje tylko za życia, a po śmierci już nie? Pytam w kontekście samobójstwa Andrzeja Leppera. Nie ukrywam, że nieco bulwersuje mnie udelikacony i upudrowany obraz lidera Samoobrony, jaki do nas dociera od tygodnia. Słyszymy o jego potencjale, samorodnym talencie politycznym, zdolności uczenia się, nieprawdopodobnej karierze. A ewentualne kontrowersje zamyka się, wyliczając wytoczone mu sprawy sądowe. Czy powinniśmy być niewolnikami zasady "o zmarłych dobrze albo wcale"?
Rzeczywiście, to przedziwna sytuacja, w której śmierć dość awanturniczego polityka zamyka usta krytyce. Rzymską zasadę niemówienia źle o zmarłych można odnosić do osób, które nie odegrały i nie chciały odegrać żadnej roli publicznej. Ale to przecież nie przypadek Andrzeja Leppera. Wszystko więc, co stało się od momentu jego wejścia w świat publiczny, powinno podlegać ocenie. Cały jego los, włącznie ze śmiercią. Mam natomiast wrażenie, że ta śmierć jest doskonałym alibi dla elit politycznych w Polsce. Dzięki temu mogą uniknąć konieczności tej oceny, przy okazji której różne gorzkie rzeczy musiałyby powiedzieć także o sobie. Znaczna część tych elit jest bowiem w jakiejś mierze odpowiedzialna za jego karierę. Ten, jak pan powiedział, "udelikacony" obraz lidera Samoobrony bierze się ze swoistego faryzeizmu.

Może to akt samobójstwa jakoś uczłowiecza Leppera w oczach innych? Pokazał jego inne oblicze - człowieka, który cierpiał. To może wywołać współczucie, nawet jeśli on sam, za życia, nie przejawiał przesadnego współczucia dla cierpienia innych. Swoją karierę polityczną zaczął przecież od aktu przemocy i poniżenia zarządcy majątku w Kobylnicy. Ale i dużo później, już jako wicepremier, na wieść o oskarżeniu europosła Golika, potrafił obleśnie rechotać i publicznie dziwić się, jak można zgwałcić prostytutkę.
To prawda, śmierć pokazała jego inne oblicze, ale to nic nowego, że ludzie źli też cierpią. Jest taka tradycja myślenia w chrześcijaństwie, która głosi, że najbardziej cierpiącą istotą jest szatan, że w gruncie rzeczy i całe jego zło bierze się z cierpienia. Ważniejsze jest jednak dla mnie to, że w Lepperze nie było żadnego zrozumienia dla cierpienia innych, nie było zmiłowania wobec ludzkiego losu. Ani tych których napastował fizycznie na początku swojej kariery, ani tych, których napastował słownie z trybuny sejmowej, rzucając bezpodstawne oskarżenia, obrzucając błotem. Nie miał w sercu litości i nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy mieć litość i zrozumienie dla niego po śmierci. Śmierć wcale nie zdejmuje z nas grzechu i winy. Nie zdejmuje przestępstw ani nieprawości. A te grzechy Andrzeja Leppera są przecież niezwykle rozległe.

A miał według Pana jakieś zasługi? Często mówi się, że dzięki niemu swoją polityczną reprezentację w Sejmie znalazły te grupy społeczne, które określa się mianem "wykluczonych".
Jak się przyjrzeć tym "wykluczonym" od Leppera, to byli to niekoniecznie ludzie pokrzywdzeni przez los czy przez system. Często to oni sami doprowadzili się do tego stanu, zaciągając chociażby jakieś nieprawdopodobnie wysokie kredyty. To byli zarazem ludzie, którzy nie chcieli się kształcić, wyłączali się z normalnej drogi awansu. Nie wiem zatem, czy należy mówić o wykluczonych, czy raczej o niezadowolonych i zarazem niewymagających nic od siebie, i z tego względu anarchicznych w stosunku do państwa. O ludziach, którzy domagają się czegoś, nie płacąc za to niczym: pracą, wysiłkiem, edukacją, staranną drogą życia. Takich, którzy chcieliby awansować w systemie, a jednocześnie ten system kontestują.

No właśnie. Pokutuje takie przekonanie, że demokracja powinna obejmować wszystkich. Ale jaki jest zysk z udziału w niej ludzi, którzy często nie rozumieją podstawowych spraw związanych z funkcjonowaniem państwa czy gospodarki? Czy włączając się w życie publiczne, choćby poprzez oddanie swojego głosu na listę Leppera, mogą oni wnieść do niego jakąś nową jakość?
Już Alexis de Tocqueville pisał o paradoksie demokracji, który polega na tym, że głos mądrego człowieka znaczy tyle samo, co głos idioty czy awanturnika właśnie. Poza tym funkcjonuje jeszcze taka dziewiętnastowieczna, naiwna mitologia, że ci pokrzywdzeni i poniżeni przez los mają za sobą prawo moralne, które usprawiedliwia wszelkie ich działania. Nie usprawiedliwia! Szczególnie w systemie, jak nasz, gdzie człowiek, przynajmniej do pewnego stopnia, jest podmiotem, kowalem własnego losu. Jeśli nie chcesz skorzystać z tej możliwości, a domagasz się szczególnych praw, to jest tu coś chorego. Nie widzę szczególnego dobra w tych jakoby skrzywdzonych, poniżonych, odtrąconych. Owszem, są i tacy, którzy zostali odtrąceni nie z własnej winy, ale znaczna część nie dawała Polsce nic z siebie, natomiast domagała się świadczeń. W Polsce jest bowiem cała chmara ludzi, którzy chcą siedzieć z ręką w kieszeni sąsiada. Znacznie więcej, niż w innych społeczeństwach. W każdym systemie jest jakiś odsetek ludzi - mnie więcej 10-20 proc. - którzy sobie nie radzą. Przyznają to nawet skrajni liberałowie, jak Guy Sorman. W Polsce jakiś czas temu (teraz to na szczęście maleje) podawało się za takich 40-60 proc. To jest nieprawda! To tacy ludzie, którzy chcą coś zyskać korzystając z wysiłku, pracy i myślenia innych. W retoryce Leppera i Samoobrony znajdowali oni uzasadnienie: że są krzywdzeni, że system ich degraduje, a oni sami są kompletnie niewinni. I w związku z tym mają moralne prawo do wszystkiego.

Czy Pana zdaniem Lepper w ogóle realnie dla tych ludzi coś zrobił, czy tylko ich wykorzystał, a brutalna antyestablishmentowa retoryka stała się trampoliną, która pozwoliła mu do tego establishmentu wejść?

To były tylko słowa. Nic nie zrobił. Wykorzystał ich tylko cynicznie.

Czytaj również:
Pogrzeb Andrzeja Leppera z honorami państwowymi
Krupy: Pogrzeb Andrzeja Leppera odbędzie się w czwartek

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!


Ale talentu politycznego odmówić mu chyba nie sposób? Wszyscy to mówią.

Rzeczywiście, był zwierzęciem politycznym, z tym, że ta polityczność miała anarchiczny charakter. On mi przypominał takiego słynnego siedemnastowiecznego awanturnika, Samuela Łaszcza. Miał on 236 sądowych wyroków banicji i 47 wyroków infamii, którymi tylko podbijał sobie płaszcz. A przy tym, korzystając z ochrony hetmana wielkiego koronnego Stanisława Koniecpolskiego, zrobił niesamowitą karierę. Został wielkim strażnikiem koronnym, czyli - jakbyśmy dzisiaj powiedzieli - członkiem sztabu generalnego. Można powiedzieć, że też wdarł do elity, bo to stanowisko zarezerwowane było dla arystokracji, a on był zwykłym szlachcicem. Lepper był dla mnie takim skarlałym Łaszczem, wcieleniem sarmackiego warchoła. Ale bez wielkości Łaszcza, bo tamten, choć człowiek potworny, był przynajmniej świetnym żołnierzem, niesłychanie odważnym.

Lepper nie był odważny?
Być może tej osobistej odwagi nie powinniśmy mu odmawiać, ale tak naprawdę on wiedział, że system, przeciw któremu występuje, jest słaby. I na tym zbudował całą swoją karierę. Można powiedzieć, że to ta słabość systemu go niosła. Elity polityczne i prawnicze powinny ten system umacniać, chociażby poprzez zasadę niewpuszczania ludzi skazanych wyrokami sądowymi do struktur władzy czy Sejmu. Tymczasem, same mając na sumieniu rozmaite grzechy, budowały one osłonę także dla siebie. Lepper pokazał, że potrafi umiejętnie z tej osłony korzystać. W końcu jednak przecenił swoje możliwości.

Ma Pan na myśli moment, kiedy wszedł do rządu jako wicepremier? Bo chyba wtedy właśnie stracił wiarygodność stając się częścią elity, przeciw której sam wcześniej występował? Wydaje się, że jego wyborcy mogli wybaczyć, czy może raczej nie przyjąć w ogóle do wiadomości istnienia seksafery czy afery gruntowej, natomiast wejście do obozu władzy mogło zostać odebrane jako zdrada.
Oczywiście to, że stał się częścią establishmentu, spowodowało, że jakaś grupa jego wyborców go odrzuciła. Byli i tacy, którzy liczyli, że wchodząc w ten system on go opanuje. I ta sztuka mu się nie udała. Ale tu nastąpiło jeszcze coś innego. Część jego retoryki, a zarazem jego wyborców, przejął ktoś, kto miał większe znaczenie polityczne, mianowicie Jarosław Kaczyński. Znieczulił go narkozą władzy, a kiedy Lepper poczuł się ważny i przestał dostrzegać niebezpieczeństwo - zniszczył go.

W pewnym momencie Lepper napędził jednak wielu Polakom niezłego stracha. Juliusz Machulski zrealizował nawet taki spektakl teatru TV "19 południk", gdzie kreśli wizję dojścia do władzy wzorowanego na nim populisty, czego efektem jest nowy rozbiór Polski. Było się czego bać?
Przypomina mi się takie zdanie z jednej z najważniejszych książek politycznych, jakie kiedykolwiek powstały, mianowicie "18 brumaire'a Ludwika Bonaparte" Karola Marksa. Marks pisze tam: "Narodowi i kobiecie nie wybacza się tej chwili zapomnienia, kiedy byle awanturnik może dokonać na nich gwałtu". Znaczna część społeczeństwa polskiego pozwoliła sobie na tę chwilę zapomnienia. Zapomnienia o wymiarze moralnym, licząc na zysk, że oto Lepper u władzy da im różne dobra, o których oni marzą: większe pieniądze albo przynajmniej umorzenie długów. Okazało się, że jego możliwości były niewielkie. Stał się kukiełką w rękach Kaczyńskiego.
I jeszcze coś, o czym nie należy zapominać. Lata dziewięćdziesiąte, w których Lepper startował do kariery, były czymś innym niż lata 2000. Lepperowi zaszkodziło także to, że Polska stała się krajem w miarę stabilnym, że weszła do Unii Europejskiej.

Czyli wiedział co robi, tak ostro się temu sprzeciwiając?
Tak jak PSL, które nie pozwala na reformy na wsi, bo wie, że straci swojego klienta. Lepper ze swoim wyczuciem zdawał sobie sprawę, że ustabilizowanie oznacza wyjście z tego stanu "okołokryzysowego", stanu napięć, na którym wypłynął. Być może gdzieś tam stała też za tym obca inspiracja. Mówi się o jego związkach z Białorusią, z niektórymi środowiskami w Rosji. Padają nieraz posądzenia o charakterze agenturalnym. Ta dziwna wrzawa oficjalnych mediów białoruskich w tym tygodniu też to może sugerować. Ale być może chodzi tylko o pewne braterstwo ducha między Lepperem a Łukaszenką. Lepper to taki Łukaszenka, któremu się nie udało.

Ale jedno mu się chyba trwale udało - skończenie z wersalem w Sejmie, co zapowiedział w swoim pierwszym wystąpieniu jako poseł 10 lat temu. Leppera nie ma, a wersal nie wrócił.
Lepper ułatwił części elit politycznych obrzucanie się błotem. Wcześniej były jakieś granice retoryki parlamentarnej, publicznej. On jednym kopnięciem wywalił drzwi do salonu i rozpoczął taki podły tandetny zalew wyzwisk, nieodpowiedzialności za słowo oraz gest. Wywożenie na taczkach, wylewanie gnojówki, wysypywanie zboża, bicie w goły tyłek - to wszystko należało do jego teatru destrukcji, anarchizacji polskiego życia.

Czytaj również:
Andrzej Lepper nie żyje. Popełnił samobójstwo
Sylwetka Andrzeja Leppera: Nieprawdopodobna kariera w III RP

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Andrzej Lepper pochowany został z ceremoniałem państwowym, należnym byłemu wicemarszałkowi i wicepremierowi. Trudno mu tego odmówić, choćby ze względów formalnych. Czy to jednak nie trochę wstyd?
Smutkiem przejmuje mnie to, że elity, zwłaszcza SLD i PiS, doprowadziły do tego, że oto przyszło nam chować Andrzeja Leppera z wszelkimi oznakami szacunku, jaki się należy pracownikom państwa. Tymczasem on to państwo niszczył, niszczył moralność życia publicznego. Mówił, że wszystko jest dozwolone. No dobrze, to powiedzmy sobie teraz, kiedy Andrzeja Leppera nie ma pośród nas, że nic nie jesteśmy mu winni poza powiedzeniem brutalnej prawdy, nie zostawiającej żadnych złudzeń, kim był, co zrobił i co zniszczył.

Z drugiej strony nie my jedni zafundowaliśmy sobie takiego populistę.
To wybucha wszędzie. Czasem to ma łatkę skrajnej prawicy, czasem lewicy, ale te rozpoznania ideologiczne są błędne. Tacy politycy, jak Lepper czy Kaczyński, nie należą ani do prawicy, ani do lewicy. Oni budują cały czas stan permanentnego kryzysu po to, żeby na tym popłynąć do góry. Nie należy szukać racji, która za tym stoi, jakiejś poważniejszej troski, idei albo wizji.

Ale musi być pewna charyzma.
Max Weber kiedyś zauważył, że osobowości charyzmatyczne nie objawiają się tak na co dzień, tylko w warunkach kryzysu.

Czyli w ich interesie jest go najpierw sprowokować?
Tak, żeby bałwany, które wywołali, wypiętrzyły ich łajbę. Tymczasem trzeba pamiętać, że ktoś, kto sieje wiatr, często zbiera burzę, a ta może roztrzaskać okręt jego życia. Lekcja Leppera jest tu znakomita: wzniecił zamęt, który go wyniósł, a potem go pochłonął. To smętne, bo gdzieś tam jest ludzki los, bo szkoda każdego człowieka, ale przyznam szczerze, nie czuję żalu po Andrzeju Lepperze. Nie zrobił nic dobrego dla tego kraju. Przeciwnie - zniszczył wiele rzeczy.
Rozmawiał Dariusz Szreter

Czytaj również:
Krupy: Pogrzeb Andrzeja Leppera
Jeszcze rok temu Andrzej Lepper chciał zostać prezydentem

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki