Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracownicy Stoczni Tczew nie dostają pensji

Anna Szałkowska
Tczewska stocznia świeci pustkami. Od kilku miesięcy nie odbywa się tutaj produkcja
Tczewska stocznia świeci pustkami. Od kilku miesięcy nie odbywa się tutaj produkcja Zbigniew Brucki
Już dwa miesiące ponad 70 pracowników Stoczni Tczew nie otrzymuje wynagrodzenia. Nie pracują, bo przepisy zabraniają pracować ludziom w zimnych, nieogrzewanych halach. Nie mogą odejść, bo nie wiedzą, od kogo mają żądać świadectwa pracy.

- Pracuję w tej firmie ponad 30 lat - mówi jeden z pracowników. - Byłem nawet we Flextronicsie [firma w Tczewie - przyp. red.], ale w kadrach powiedzieli mi, że nie mam uregulowanego stosunku pracy. Nie mogą mnie przyjąć, bo nie mam świadectwa pracy. Wszyscy jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji. Kolega odszedł na emeryturę, ale nie otrzymuje jej, bo nie ma mu kto wystawić odpowiednich zaświadczeń. Nikt nie może się zarejestrować w urzędzie pracy, nikt nie może odejść. Nie pracujemy już, bo jest za zimno. Dyżurujemy jedynie, żeby nikt nie rozkradł stoczni.

Kto jest pracodawcą tczewskich stoczniowców? Pod koniec lipca ubiegłego roku została podpisana umowa przedwstępna między syndykiem masy upadłościowej Stoczni Tczew a spółką utworzoną przez Zremb Chojnice. Spółka ta zobowiązała się wykupić stocznię i zatrudnić jej pracowników. Ostatecznie miano ją przejąć w kwietniu 2011 r. Przez kilka miesięcy stoczniowcy dostawali pensję, jednak w grudniu zaczęły się kłopoty. Jak mówią, nie otrzymali wynagrodzenia za listopad i grudzień. Skarżą się też, że nowy pracodawca nie przyznaje się do nich i wycofał się do Chojnic.

Nie udało nam uzyskać odpowiedzi od przedstawicieli Zrembu Chojnice, jakie mają plany względem pracowników stoczni i jej majątku.

- Nie uchylamy się od odpowiedzi na pytania, jednak mogą je udzielić jedynie uprawnione do tego osoby - tłumaczyła nam we wtorek Danuta Wruck, wiceprezes Zrembu Chojnice.

Podobnie Magdalena Smółka, syndyk Stoczni Tczew sp. z o.o. w upadłości, nie odpowiedziała nam we wtorek na pytania, jednak zobowiązała się to zrobić w najbliższych dniach. Nie jest wykluczone, że obie strony spotkają się w sądzie. Na pewno do sądu pójdą sami pracownicy. Na dzisiaj (12 stycznia) zaplanowali podpisywanie pozwów do sądu. Chcą w końcu wiedzieć, od kogo mogą otrzymać świadczenia i dokumenty, a przede wszystkim odzyskać swoje zaległe wynagrodzenia. Na razie niektórzy mogli liczyć jedynie na zasiłki z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Tczewie. W dodatku... będą musieli je zwrócić.

- Formalnie są oni zatrudnieni, więc nie mogą otrzymywać tego typu pomocy z budżetu miasta - wyjaśnia Mirosław Pobłocki, prezydent Tczewa. - Pomogliśmy niewielkimi zasiłkami przed świętami, bo sytuacja ludzi zatrudnionych w stoczni była nie do pozazdroszczenia. Jako miasto możemy jedynie apelować do stron, aby jak najszybciej doszły do porozumienia. Mam się w najbliższym czasie spotkać z panią syndyk. Tyle na razie możemy zrobić.

Sprawą Stoczni Tczew zajęła się także tczewska Solidarność, a malborski oddział Państwowej Inspekcji Pracy rozpoczął w minionych dniach kontrolę. Pracownicy oczekują na jej wyniki z niecierpliwością.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki