MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Poznacie ich po trawniku

Agata Cymanowska
Karolina Korzyczkowska zdążyła się już przyzwyczaić, że w Baninie nie wolno wychodzić z domu bez kaloszy
Karolina Korzyczkowska zdążyła się już przyzwyczaić, że w Baninie nie wolno wychodzić z domu bez kaloszy Tomasz Bołt
Jeszcze do niedawna polska wieś na wyścigi przeprowadzała się do miasta. Teraz coraz częściej bywa odwrotnie. Jak to wygląda w praktyce sprawdzamy na przykładzie Banina.

Pierwszy wyjazd do Banina, po to by powstał ten tekst, kosztował mnie parę butów. Za drugim razem fotoreporter był mniej odważny i gdy zaproponowałam, że pojedziemy w lewo, stanowczym głosem odpowiedział: Mój samochód woli w prawo.

Karolina Korzyczkowska, nauczycielka, która dwa lata temu zamieszkała tu z mężem, uprzedzała, że w Baninie najlepiej chodzić w kaloszach i że zawieszenie samochodu trzeba naprawiać co kilka miesięcy.

Drogi to ulubiony temat grillowych rozmów nowych baninian, ale też problem, z którym najczęściej udają się do sołtysa oraz burmistrza pobliskiego Żukowa. Problem nie jest błahy, bo w samym Baninie ulic jest ponad siedemdziesiąt.

- Są tacy, którzy mają płyty jumbo i wszyscy im zazdroszczą, tacy, którzy jeżdżą po kamieniach oraz ci skazani na gołą ziemię. A ta po deszczu zamienia się w nieprzejezdne błoto - wylicza Korzyczkowska. - Kiedyś przez to błoto nie dojechał do mnie hydraulik. Po prostu nie mógł podjechać pod górę.

Nikogo nie dziwi też poranny widok kobiety w kaloszach, z laptopem pod jedną pachą, a torbą ze szpilkami pod drugą. Bo dopóki nie będzie miała własnego samochodu, skazana jest na zamianę kaloszy na szpilki w... autobusie.

- A zimą to da się w ogóle przejechać? - pytam Franciszka Rybakowskiego, który od 1959 roku prowadzi tu niewielkie gospodarstwo rolne.

- W latach siedemdziesiątych jak wstawiałem Warszawę do garażu w październiku, to wyjeżdżałem w kwietniu - odpowiada. - Do wsi chodziło się piechotą. A teraz, wystarczy, że dziesięć centymetrów śniegu spadnie i już ci "z miasta" dzwonią do sołtysa, że odśnieżać trzeba.

- Drogi mamy lepiej odśnieżone niż w mieście - dodaje Józef Zelewski, od dziesięciu lat sołtys sołectwa Banino. - Ze wsi samochody wyjadą, ale i tak utkną przed wjazdem do Gdańska.

Burmistrz lekko zmartwiony

Banino rozwija się w zaskakującym tempie. Piętnaście lat temu żyło tu niespełna 600 mieszkańców, w 2001 roku prawie 1200, a obecnie jest ich ponad 2300 - tych zameldowanych. Bo wielu jeszcze nie złożyło w urzędzie gminy wniosku o dowód. Gmina szacuje, że tak naprawdę mieszka tu ok. 3-3,5 tys. osób. Dziś sąsiadami są tu Kaszubi, gdańszczanie oraz... górale, którzy po wojnie otrzymali tu ziemię i pozakładali gospodarstwa.

- To, że ludzie nie meldują się po przeprowadzce, to dla nas kłopot - mówi Albin Bychowski, burmistrz gminy Żukowo. - Bo podatki nie wpływają do naszej kasy, a oczekiwania mieszkańców są ogromne.

- Dziwi się pan burmistrz, że narzekają? - pytam. - Pan pod domem błota nie ma, chociaż też mieszka pan w Baninie.

- Tak, ale to pierwsze osiedle, które tu powstało - tłumaczy. - Jak wprowadzałem się do Banina 28 lat temu, to nie było kanalizacji, wodociągu, gazu. Teraz będziemy robić kolejny odcinek kanalizacji, składamy wnioski o unijne fundusze na drogi.

Kiedy wjeżdża się do wsi, w oczy rzuca się remiza strażacka. Jest wielka i nowoczesna. Część mieszkańców widzi w niej wizytówkę Banina. Innych rozmach tej inwestycji kłuje w oczy w porównaniu ze stojącym obok budynkiem szkoły podstawowej - przepełnionej, z deficytem pięciu sal dydaktycznych, działającej na dwie zmiany. Rodzice zaproponowali nawet, by do czasu, kiedy powstanie nowa szkoła, dzieci mogły uczyć się w remizowej świetlicy. Nie zgodzili się na to strażacy.

- Argumentują, że ich działania mogłyby zagrażać ich bezpieczeństwu - tłumaczy Bychowski.
Nie da się jednak nie zauważyć, że burmistrza trochę ten rozwój Banina przeraża.
- Największym problemem jest szkoła. To koszt rzędu 40 mln zł. Nie wiem, jak to sfinansujemy - mówi.

Bychowski liczy na to, że odetchnąć pomoże mu... kryzys gospodarczy. Bo kiedy trudniej będzie zdobyć kredyt na budowę domów, może rozwój Banina trochę przyhamuje.

Już nie za górami

Sobotnie przedpołudnie. Rolnik wyjeżdża na pole nawozić ziemię. Zapach nawozu roznosi się po okolicy, mieszając z aromatem piekących się na grillu mięs. Z nowo wybudowanego domu nieopodal wybiega mężczyzna.
- Kur...! Wypier... mi stąd! - krzyczy. - Zaraz przyjadą goście na grilla, a ty mi tu smrodzisz?
Bo mieszkańcom podmiejskich osiedli przeszkadza nie tylko błoto, ale też często to, co ich tu przyciągnęło - wieś.

Burmistrz i sołtys przyznają, że często spotykają się z tego typu skargami.
- No to ja im mówię, przecież mieszkacie na wsi, a rolnicy używają nawozów - kwituje burmistrz.
Ksiądz Roman Janczak, od 26 lat proboszcz parafii Banino, często słyszy głosy rozczarowania.
- W mieście ci ludzie mieli hałas i liczyli, że tu się od niego uwolnią. Ale to już nie jest wieś za górami, za lasami - tłumaczy. - Samoloty latają, a to sąsiad wyrósł za blisko, a to ciągnik z gnojówką jedzie pod oknem.

Proboszcz demograficznych zmian w parafii się nie lęka. Cieszy się, że do jego kościoła przychodzi wiele młodych małżeństw z dziećmi. Każdego wita osobiście przed drzwiami, a dzieciaki biegają pod ołtarzem.

- Wolę, żeby dzieci chodziły podczas mszy po kościele, niż żeby nikt do niego nie przychodził . - Potem jest mi bardzo miło, gdy rodzice opowiadają, że dzieci czekają na to, czy ksiądz ich zauważy i rękę poda.

Napływowi baninianie doceniają te gesty i odwdzięczają się.
- Kładzie mi taki pan na tacy 50 zł, a ja pytam na ucho, czy to aby nie za dużo. Na co pan mi odpowiada, że w ubiegłą niedzielę nie był, więc nie za dużo.

Mleko "na zeszyt"

Nie wszyscy jednak są tacy postępowi jak ksiądz. Kiedy nowy mieszkaniec Banina się wybrał się przez pole do mieszkających po sąsiedzku gospodarzy, by zwrócić uwagę, że jakaś ciecz spływa od nich na jego wymuskany trawnik, zaniemówił, gdy z domu wybiegła gospodyni, krzycząc.

- Spier.... mi stąd! To moja ziemia, moja własność. Co wy ludzie z miasta myślicie, że my tu na wsi tacy głupi jesteśmy, co?

Ks. Janczak tłumaczy, że takie nieporozumienia to często wynik nieznajomości obyczajów.
- Na przykład niedziela to dla Kaszuby dzień święty. Starsi krzywo patrzą, jak ktoś tego dnia kosi trawę lub deski klepie.

Zderzenie miejskich i wiejskich obyczajów uwidacznia się często w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Przekonała się o tym pewna młoda matka, bezskutecznie szukająca w szkole informacji o wywiadówce.

- Co się pani martwi? Ksiądz przecież będzie w niedzielę z ambony mówił - usłyszała od sąsiadki.
Kłopot w tym, że ona do kościoła nie chodzi.

Podobnie mają się przydomowe ogródki. To test na podobieństwo i rozbieżność gustów, ale i przełamywanie pierwszych lodów. "Mieszczucha"poznasz po gładkim trawniku, miejscowego po obsadzonych warzywami grządkach i kwiatach.

- Sąsiadka kiedyś pytała, czy nie chcę kilku sadzonek kwiatów do swojego ogrodu - wspomina Korzyczkowska. - Nie mam czasu ani ręki do tego, by prowadzić ogródek, ale boję się, że uraziłam ją odmową.

Jednak są i tacy, którzy dobrze zintegrowali się z miejscową ludnością. Do jednego z gospodarstw w Baninie ludzie często przychodzą kupić świeże jajka czy mleko. Gospodyni założyła nawet specjalny zeszyt, do którego się wpisują, kiedy jej akurat nie ma w domu.

***

Środa. Godzina 10. Uśmiechnięta gdańszczanka składa wniosek o wydanie dowodu osobistego - niedługo w Baninie przybędzie kolejna rodzina.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki