MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Portrecista zamków polskich

Redakcja
Zbigniew Szczepanek namalował 900 obrazów przedstawiających 180 zamków. Część z nich prezentował między innymi na wystawie w gmachu Muzeum Miasta Gdyni
Zbigniew Szczepanek namalował 900 obrazów przedstawiających 180 zamków. Część z nich prezentował między innymi na wystawie w gmachu Muzeum Miasta Gdyni Tomasz Bołt
W ciągu siedmiu lat Zbigniew Szczepanek namalował 180 polskich zamków. To dlatego, że jak mówi Dariuszowi Szreterowi: wszystkie nadawały się do uwiecznienia na papierze!

Razem tych obrazów i rysunków jest około 900 i ukazały się w czterech albumach. To pierwsze tego typu przedsięwzięcie od 125 lat, gdy Napoleon Orda zakończył swój "Album widoków historycznych Polski poświęcony Rodakom". Podobnie jak w przypadku Ordy, który w latach rozbiorów utrwalał ślady świetnej przeszłości Rzeczpospolitej ku pokrzepieniu serc, tak i Zbigniew Szczepanek twierdzi, że kierowała nim motywacja patriotyczna. - U wielu cudzoziemców nadal pokutuje obraz Polski jako kraju chat krytych słomianą strzechą, konika w polu i przydrożnych kapliczek, co mnie strasznie drażni - tłumaczy. - Mamy przecież wspaniałe budowle. Głównie obronne, bo tak układała się nasza historia.

Po Zbigniewie Szczepanku nie widać ukończonych niedawno 75 lat. Jego smukła, sprężysta sylwetka zdaje się zdradzać byłego wojskowego. I rzeczywiście, w wiek męski wszedł nie z pędzlem w dłoni przy sztalugach, ale na pomoście bojowym niszczyciela "Błyskawica". Do Marynarki Wojennej przyciągnęła go żądza przygody i rodzinna tradycja. Jego ojciec przed wojną był zawodowym podoficerem na pierwszym polskim okręcie podwodnym ORP "Ryś". Był jedną z 14 ofiar eksplozji jednej z baterii akumulatorów, jaka miała miejsce na "Rysiu" 1 kwietnia 1936 r. Choć udało mu się wrócić do zdrowia, miał już dosyć wojska i munduru.

- Wróciliśmy w Beskid Żywiecki, skąd ojciec pochodził - wspomina malarz. - Podczas okupacji ojciec zakładał organizację podziemną. Niestety, znalazł się w niej szpicel. Zgarnęło ich gestapo, ojciec przeszedł straszne śledztwo w obozie w Mysłowicach, zanim w 1943 r. rozstrzelano go pod ścianą śmierci w Oświęcimiu. A gdyby został na służbie, byłby razem z "Rysiem" internowany w Szwecji i w luksusowych warunkach przeżyłby wojnę.

Szczepanek junior po ukończeniu Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej rozpoczął służbę na "Błyskawicy". W październiku 1956 r. widzimy go jak z delegacją załogi podąża na wiec na Politechnice Gdańskiej, by odczytać oświadczenie, że cokolwiek by się nie stało, oni nigdy nie wystąpią przeciwko swojemu narodowi.
- Przed nami chyba ze 40 jednostek wojskowych czytało deklaracje o podobnej treści. Dla nas nie starczyło już czasu - śmieje się Szczepanek. - Ale teczkę na Informacji Wojskowej i tak mi założyli.
Chociaż od tego czasu regularnie szły na niego donosy, że jest "negatywnie ustosunkowany do dzisiejszej rzeczywistości", pod koniec lat 60. marynarka nieopatrznie skierowała go jako swojego człowieka do redakcji powstającego właśnie programu telewizyjnego "Latający Holender".

W pierwszym programie przyszło mu mówić o tym, jaki powinien być model absolwenta Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej, gdzie był w tym czasie wykładowcą. Szczepanek, zamiast wedle instrukcji oficera politycznego opowiadać o znaczeniu kształtowania postawy socjalistycznej, mówił o patriotyzmie, fachowości, wszechstronnym wykształceniu i pracowitości, bo na morzu nie ma miejsca dla leni. Był to jego pierwszy i ostatni udział w tym programie.

Z marynarką ostatecznie rozstał się po wypadkach grudniowych, w styczniu 1971 r.
- Widziałem tę strzelaninę, te ofiary i miałem serdecznie dość - podsumuje po latach.
Przeniósł się do Wyższej Szkoły Morskiej, gdzie przejął stanowisko wykładowcy astronawigacji, po odchodzącym właśnie na emeryturę legendarnym kapitanie Karolu Borchardcie. Niedługo potem odkrył w sobie pasję do malowania.

- Wcześniej trochę rysowałem, jakieś widoczki portów, do których zawijaliśmy, jakieś karykatury, nie zawsze obyczajne, na prośby kolegów, ale fachowego przygotowania nie miałem - wyjaśnia Szczepanek. - Kiedy pierwszy raz poszedłem do sklepu dla plastyków, o mało się nie skompromitowałem przed sprzedawczynią, bo poprosiłem akwarele, a ona na to, żebym sobie sam wziął z półki, a ja stałem jak słup soli, bo nie wiedziałem, jak to w ogóle wygląda.

Szybko jednak dowiedział się i nauczył czego trzeba, by zdobyć "papiery artysty", bez których w PRL było się skazanym na margines, często nawet bez możliwości zakupu farb. Co ważniejsze, zaczął też zdobywać uznanie w środowisku malarzy i u odbiorców.
W 1983, roku swoich 50. urodzin, Zbigniew Szczepanek rzucił Szkołę Morską, nawigację, by całkowicie poświęcić się malarstwu.
- Miałem już dość chodzenia do pracy w mundurze - komentuje w charakterystyczny dla siebie sposób.

Specjalnością Szczepanka stały się pejzaże malowane w technice akwareli. Zamki pojawiły się na nich w drugiej połowie lat 90. Zaczęło się od warowni, które występowały na kartach "Krzyżaków" i "Trylogii" Sienkiewicza. Potem w głowie artysty zrodził się szaleńczy, zdawać by się mogło, pomysł, by namalować wszystkie polskie twierdze obronne.

Jako swoich prekursorów Szczepanek wymienia XIX-wiecznych malarzy Zygmunta Vogla, Macieja Stęczyńskiego i Napoleona Ordę. Szczególnie bliski jest mu ostatni z nich - z wykształcenia matematyk, powstaniec listopadowy, emigrant, dobrze zapowiadający się pianista, uczeń Chopina i Lista, który w pewnym momencie wybrał malarstwo. Kiedy w połowie lat 50. XIX w. car zezwolił powstańcom na powrót do kraju, Orda porzucił Paryż i osiadł w rodzinnym majątku na Polesiu.
Stamtąd, już jako człowiek w podeszłym wieku, rokrocznie w lecie podejmował wędrówki po Kresach, rysując i malując rozsiane tam zamki - świadectwa dawnej wielkości Rzeczypospolitej.
- To było robione "ku pokrzepieniu serc", jak powieści Sienkiewicza czy historyczne malarstwo olejne Matejki - tłumaczy Szczepanek. - Tym boleśniejszy jest fakt, że w wolnej Polsce nie ma ani jednego pomnika, ani jednej ulicy upamiętniającej naszego wielkiego rodaka. Tymczasem Białoruś [na terenie której leżą dawne posiadłości Ordów i gdzie znajduje się jego grób - red.] wydała nawet dwa znaczki i dwie monety z jego podobizną. A w mińskiej filharmonii regularnie grywa się jego kompozycje - mazurki, polonezy.

Szczepanek zaczął od zamków Pomorza, Warmii i Mazur. Także krzyżackich, bo uważa, że bez względu na to, kto je wybudował i komu służyły, to także część dziedzictwa kulturowego tych ziem.
- Polska powinna być dumna jak paw ze swojego stosunku do "obcych" zabytków. Przy wszystkich naszych wadach dajemy jednak wyraz przekonaniu, że kultura jest międzynarodowa. Odbudowaliśmy Malbork i masę innych zamków. Tymczasem w obwodzie kaliningradzkim, z kilkunastu zachowanych do 1945 r. zamków krzyżackich o całkowicie oryginalnej budowie, jakich nie ma u nas, nie zostało obecnie nic.

Czy zatem jest jakieś kryterium doboru zamków do albumu? Tak - odpowiada malarz. Zamek musi być ważny i... ładny. W tej ostatniej konkurencji odpadł na przykład zamek w Rzeszowie, jako nieinteresujący malarsko. Sporządzając dokumentację do swoich prac, Szczepanek przemierzył Polskę wzdłuż i wszerz. Po Pomorzu przyszła pora na zamki Śląska, potem Wielkopolski, Małopolski i Mazowsza. Sporządzał dokumentację fotograficzną, szkicował, jednocześnie badając dokumenty historyczne, archiwalia, opisy, ikonografię.

Szczepanek nie ograniczył się bowiem do przedstawienia obecnego stanu tych budowli, z których nierzadko pozostały już tylko ruiny. W wielu wypadkach artysta pokusił się o stworzenie ich rekonstrukcji z okresu świetności. Powstrzymywał się jedynie tam, gdzie byłby skazany na czystą fantazję, tak jak na przykład w przypadku zamku gdańskiego czy człuchowskiego.
- Nie wolno kłamać, choć niekiedy żal serce ściska, że coś jest nie do odtworzenia. O zamku w Człuchowie Długosz pisał, że jest porównywalny z Malborkiem. To była nigdy niezdobyta forteca. Trzy przedzamcza, położony między dwoma jeziorami. Rewelacja absolutna. Cóż, skoro nie ma materiałów na ten temat, tylko opis słowny. Nie będę fantazjował.

Największym wyzwaniem dla malarza była ostatnia część cyklu - zamki na Kresach: Litwie, Białorusi, Ukrainie i - o czym mało kto pamięta - na Słowacji. Wspomniany Napoleon Orda, szykując swój cykl, podróżował tam bryczką, konno, a niekiedy wręcz pieszo. Niespełna półtora wieku później Zbigniew Szczepanek miał do dyspozycji samochód, ale i tak stanął przed nie lada wyzwaniem komunikacyjnym. Bowiem, poza głównymi szlakami, drogi zachodniej Ukrainy pamiętają jeszcze czasy II Rzeczpospolitej i prawdopodobnie od tamtej pory nie były nigdy naprawiane.

- Jeżeli ktoś mi powie, że dojechał samochodem osobowym w trzy miejsca: do Toków, do Złotego Potoku i do Czarnokoziniec, to składam mu gratulacje - mówi malarz. - Z Buczacza do Złotego Potoku jest 12 km. Ich przejechanie zajęło mi półtorej godziny. Przez środek miasteczka Skała Podolska przechodzą tory kolejowe na wysokości około 30 cm. Nie wiedziałem, jak przez nie przejadę, żeby nie zniszczyć zawieszenia. Nie ma napisów, drogowskazów.
Mimo tych trudności, podróż na Kresy pozostawiła w nim niezapomniane wrażenia.
- Przecież to właśnie tam działa się połowa naszej historii - przekonuje. - I to jakiej! Na przykład w 1529 r. w Olszanicy pod Kijowem jeden z książąt ostrowskich po raz pierwszy złamał potęgę tatarską. Zabił wtedy 26 tys. Tatarów i uwolnił 40 tys. ludzi idących w jasyr. Król z tego tytułu zarządził wielką procesję na Rynku krakowskim, żeby uczcić to wydarzenie. Jeśli mówimy o Polsce jako o przedmurzu chrześcijaństwa, to nie jest to żadna megalomania. I właśnie Kresy to jest ten region, przez który nie przechodziły dalej żadne nawały tatarskie i tureckie. Europa była spokojna. Były dwie fortece, które w Europie traktowano jako nie do przejścia dla muzułmanów. Jedna była na Malcie, a druga to Kamieniec Podolski.

To dziedzictwo - około 60 obiektów - zachowane jest w bardzo różnym stanie. Zamki położone przy głównych szlakach turystycznych są na ogół starannie odrestaurowane. Gorzej z tymi na uboczu, które często popadają w ruinę, służąc okolicznej ludności za magazyn cegieł i wysypisko śmieci. Odtworzenie wizerunków niektórych z nich wymagało od malarza wręcz detektywistycznej pracy. Tak było z zamkiem w Wiśniowcu czy słynnymi Okopami św. Trójcy, które upamiętnił Zygmunt Krasiński w "Nie-Boskiej komedii".

Podróż na wschód - oprócz albumu - zaowocowała jeszcze jedną ideą: Szczepanek wraz z grupą twórców wystosował apel do marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego o podjęcie starań mających na celu utworzenie muzeum Kresów. - Na południu Bawarii, w Elingen, gdzie miałem wystawę, odwiedziłem Muzeum Prus Wschodnich - wspomina Szczepanek.

- Byłem ciekaw, co oni tam pokazują i jak to pokazują. Obawiałem się jakichś tonów nacjonalistycznych. Nic z tego. Jest nostalgia i sentyment. Pokazują tam oczywiście swój dorobek, bo to były przecież ich kresy. Jest nawet ogromna makieta bitwy pod Grunwaldem. My mamy 1800 muzeów - jest muzeum lalek, muzeum guzików, nawet muzeum naparstków... Tyle się mówi o muzeum Powstania Warszawskiego. Przy całej dramaturgii, tragedii i wadze tego wydarzenia, to był króciuteńki epizod w polskiej historii.
A Kresy to są wieki, połowa naszej historii, region wielkich bitew, doniosłych wydarzeń. Ale też małych epizodów, jak choćby w Międzyborzu, gdzie przez dwa lata, 1790-91, służył Tadeusz Kościuszko, gdzie zakochał się w 18-letniej Tekli Żurowskiej i gdzie został spławiony przez jej rodziców, którzy uznali, że 44-letni oficer to kiepski materiał na zięcia.
Zdaniem Szczepanka, powstanie takiego muzeum nie powinno wywołać negatywnych reakcji w krajach obecnie władających tymi terenami.

- Nie byliśmy najbardziej mądrym narodem. Nie umieliśmy się dogadać z Ukraińcami i Białorusinami, stąd konflikty, stąd potem Wołyń i te tragiczne wydarzenia. Ale są też przykłady udanej koegzystencji - konkluduje malarz. O zainteresowaniu historią Kresów w Polsce świadczyć może fakt, że wystawa zamkowych prac Szczepanka ma zarezerwowane terminy aż do jesieni.
Pytany, co dalej, artysta z uśmiechem rozkłada ręce.

- Być może mam powody do niepokoju, bo Napoleon Orda, kiedy skończył swój cykl zamków, niemal natychmiast zmarł. Co do mnie, to mam nieco inne plany - chcę wrócić do przerwanego na prawie dekadę głównego nurtu mojej twórczości - prac bardziej symbolicznych, ekspresyjnych, odchodzących od realizmu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki