Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polityka to niesportowa walka

Elżbieta Sobańska
Julia Tymoszenko dominuje piłkarskie Euro 2012, Argentyna planuje inwazję przy okazji letniej olimpiady. Nawet największe apele o ideę fair play nie oddzielą polityki od sportu - pisze Elżbieta Sobańska

Szare niebo spowija senne farmy. Jest prawie godzina 6, kiedy ubrany w sportową odzież mężczyzna wychodzi przed dom. Gdy zauważa brytyjską flagę powiewającą przy brzegu wyspy, na jego twarzy pojawia się delikatny grymas. Fernando Zylberberg zaczyna poranny trening. Argentyński hokeista ćwiczy przed pubem Globe Tavern, niczym filmowy Rocky Balboa wyciska ostatnie poty na stopniach prowadzących do pomnika brytyjskich żołnierzy poległych w I wojnie światowej, biegiem mija lokalną redakcję "Penguin News", charakterystyczną czerwoną budkę telefoniczną, a także port, w którym cumuje groźnie przechylony statek. - To ćwiczenia przed lipcową olimpiadą w Londynie - zapewnia argentyńska reklama. - To prowokacja! - burzą się brytyjscy politycy. Kto ma rację?

Zobacz także: UEFA przejmuje PGE Arenę Gdańsk

Idący na śmierć pozdrawiają
Ostatnie wydarzenia na Ukrainie, która wraz z Polską jest współgospodarzem mistrzostw w piłce nożnej Euro 2012, stały się narzędziem nacisku na tamtejszą władzę, aby uwolniła przetrzymywaną w więzieniu byłą premier Julię Tymoszenko, która prowadziła protest głodowy. W tej sprawie głos zabrali znaczący politycy europejscy, w tym niemiecki prezydent Joachim Gauck oraz kanclerz Angela Merkel, komisarze UE czy członkowie królewskich rodów, jak książę William z Wielkiej Brytanii. Wraz z niektórymi politykami polskimi nawoływali do bojkotu imprezy. Mimo nawoływań do oddzielenia polityki od sportu to właśnie polityka kolejny raz zdominowała sportową imprezę.

Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że te dwie sfery nie będą się przenikać. Już w czasach starożytnych rzymskie igrzyska były skutecznym narzędziem w rękach Cezara. To dla niego gladiatorzy wkraczali na arenę z okrzykiem "My, idący na śmierć, pozdrawiamy Cię!". Ale to nie jedynie dla jego uciechy organizowano zawody. Ta mieszanina sportu i walk miała dostarczyć rozrywki mieszkańcom Rzymu, bo ich nastroje najlepiej odzwierciedlały polityczną sytuację w cesarstwie.

Coca-cola nad Partenonem
Setki lat później zmagania sportowe stały się mniej krwawe, ale polityki w nich nie ubyło. Dziś niemal każdy mecz piłki nożnej jest okazją do manifestowania swoich sympatii, sport może też zaważyć na losach polityków. Tak było chociażby w ostatnich wyborach parlamentarnych w Polsce, kiedy za będącym w ferworze kampanii premierem Donaldem Tuskiem podążał autobus z niezadowolonymi kibicami, a rzesze rozsierdzonych amatorów futbolu w każdym mieście dawały mu wyraźnie odczuć, co sądzą o jego polityce stadionowej. Nawet tak honorowa impreza jak olimpiada, która zgodnie z założeniami swego antycznego pierwowzoru, ma się odwoływać do najszlachetniejszego ducha sportowej rywalizacji, stała się z czasem politycznym narzędziem. Wiele kontrowersji wzbudziła decyzja MKOl, gdy organizację letnich igrzysk w 1996 roku, czyli w stulecie istnienia imprezy, przyznano nie Grecji, lecz Atlancie. "To zwycięstwo coca-coli nad Partenonem" - uznali greccy politycy, którzy bardzo liczyli na to, że właśnie w ojczyźnie olimpiady odbędą się kolejne zawody.

Przeczytaj również: Angela Merkel apeluje o pomoc dla Juli Tymoszenko

Nie mniejsze kontrowersje budziły igrzyska, które się odbyły kilkadziesiąt lat wcześniej. W 1936 roku kolejne zawody miały się rozegrać w Berlinie. Pojawienie się w kraju, rozbuchanym już uwielbieniem dla Hitlera, było nie do przyjęcia dla wielu państw, które chciały zbojkotować imprezę. Olimpiada letnia jednak się odbyła, a sukces władz uwieczniła niemiecka propagandowa dokumentalistka Leni Riefenstahl w filmie "Olympia". Olimpiada z 1972 roku także będzie się już na stałe kojarzyć z palestyńskimi bojownikami "Czarnego Września", którzy zaatakowali i zabili 11 izraelskich sportowców.

- Nie da się oddzielić sportu od polityki, zwłaszcza w Polsce, bo jest on często traktowany jako temat zastępczy, odzwierciedlający konflikty narodowe, czy jako symboliczna walka. Dla Polaka mecz zawsze będzie czymś więcej niż tylko meczem - przekonuje dr Dorota Piontek, politolog, specjalista od komunikowania politycznego UAM. - Odwoływanie się do tego rodzaju emocji jest skuteczne, bo sport angażuje wielu ludzi, więc może być idealnym instrumentem "soft power", czyli miękkiej siły oddziaływania w stosunkach międzynarodowych.
Ręka Boga czuwa?
Dlatego polityka krzyżowała się ze sportem tak wiele razy. Tak było m.in. w 1914 roku, kiedy w wigilijny wieczór brytyjscy i niemieccy żołnierze ogłosili zawieszenie broni i… rozegrali piłkarski mecz. A w 1956 roku Węgrzy do krwi - dosłownie - walczyli na pięści z radziecką reprezentacją piłki wodnej, w odwecie za stłumienie rewolucji przez Armię Czerwoną na Węgrzech. W USA do historii przeszli też czarnoskórzy sportowcy, jak bejsbolista Jackie Robinson czy bokser Jack Johnson, którzy wygrali z rasistowską niechęcią białych Amerykanów.

Sprawdź także: Supernowoczesny monitoring na Euro 2012

Kolejny światopoglądowy stereotyp złamała Amerykanka Katherine Switzer, w 1967 roku ukończyła Maraton Bostoński. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że kobietom nie wolno było brać w nich udziału, więc Switzer wmieszała się między zawodników. Sędziom nie udało się jej zdyskwalifikować tylko dzięki temu, że wybronił ją narzeczony, który także startował w zawodach. Politycznym bojownikiem stał się też sam Cassius Clay, czyli Muhammad Ali. Bokser odmówił wzięcia udziału w walce bokserskiej w Wietnamie, co kosztowało go tytuł mistrza. Polacy również przeżywali swoją chwilę chwały, kiedy podczas olimpiady w Moskwie w 1980 roku tyczkarz Władysław Kozakiewicz zdobył złoty medal i pobił rekord świata, a radzieckiej publice pokazał słynny do dzisiaj gest zgiętej ręki. To nie był - jak tłumaczono - skurcz czy wyraz radości, ale polityczny wyraz, który niemal kosztował sportowca dożywotnią dyskwalifikację. Nikt nie zapomni też boskiego Maradony, który na mundialu w 1986 roku z pomocą "ręki Boga" zdobył bramkę w meczu ćwierćfinałowym z Anglią. To miała być zemsta małego piłkarza za wojnę falklandzką.

Walka o czas
Jest rok 2012. Jesteśmy tuż przed dwoma wielkimi wydarzeniami. Za niespełna miesiąc Polska i Ukraina przyjmą piłkarzy i kibiców z wielu europejskich państw. Wtedy też mają się w Polsce odbyć protesty różnych grup zawodowych. Strajkować mają m.in. kolejarze, celnicy, przeciwnicy reformy emerytalnej, taksówkarze… A już miesiąc później, 27 lipca, Londyn stanie się areną XXX olimpiady. Gospodarze bronią się nie tylko przed terrorystami, montując uzbrojenie w różnych punktach miasta. Na fali resentymentów właśnie toczy się kolejna "wojna o Falklandy". To równo 30 lat temu stoczono ciężki bój o tereny na południowym Atlantyku. Wielka Brytania, która miała zwierzchnictwo nad wyspami, musiała się zmierzyć z uzurpującymi sobie do nich prawo Argentyńczykami. "Nigdy nie zapomnę tego środowego wieczoru. Pracowałam właśnie w moim gabinecie w Izbie Gmin, kiedy powiedziano mi, że John Nott [minister obrony - red.] chce natychmiast się ze mną widzieć. (…). John przekazał mi również stanowisko Ministerstwa Obrony, które uważało, iż skoro Falklandy już raz zostaną przejęte, nie będzie szansy na ich odzyskanie.

Przeczytaj również: Angela Merkel apeluje o pomoc dla Juli Tymoszenko

Nie mogłam w to uwierzyć: przecież mieszkali tam Brytyjczycy i były to nasze wyspy. Natychmiast powiedziałam: "Jeśli zostaną podbite, odzyskamy je" - tak wspominała te wydarzenia urzędująca wówczas premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher.
Na nic się zdały zabiegi dyplomatyczne, zarówno te nieformalne, jak i na forum międzynarodowym. Argentyńczycy chcieli przejąć Malwiny - jak nazywali wyspy. Ostatecznie trudna walka na morzu i naloty na Falklandy skończyły się zwycięstwem Wielkiej Brytanii, która broniła mieszkających tam obywateli. To był wielki sukces brytyjskiej premier. "Nie jesteśmy już narodem znajdującym się w odwrocie. Na nowo natomiast zyskaliśmy pewność - zrodzoną w bojach gospodarczych w kraju, sprawdzoną i utwierdzoną 8000 mil stąd… Tak więc dzisiaj możemy się cieszyć naszym sukcesem na Falklandach i szczycić się osiągnięciami członków naszej grupy operacyjnej. (…) Wielka Brytania znów jest na południowym Atlantyku i nie cofnie się z drogi wyznaczonej przez zwycięstwo, jakie odniosła."

Jednak reklama, która się ukazała w tamtejszej telewizji w rocznicę zatopienia argentyńskiego krążownika Belgrano (2 maja 1982 r.), ma wzbudzić bojowe nastawienie. Filmik kończy się napisami "Aby walczyć na angielskiej ziemi, trenujemy na brytyjskiej ziemi. W hołdzie poległym żołnierzom oraz weteranom wojny o Malwiny". Reklamę z politycznym podtekstem oprotestował brytyjski rząd, swój sprzeciw wyrazili też przedstawiciele Falklandów, w tym Ian Hansen [członek Legislative Assembly - lokalnego zgromadzenia ustawodawczego - red.], który oznajmił, że film był kręcony bez wiedzy tamtejszych władz i nie ma w nim mieszkańców, co jest kolejnym dowodem polityki Argentyny, niedostrzegającej Brytyjczyków.

"Sami będziemy decydować o swojej przyszłości i nie damy się zastraszyć władzom argentyńskim" - pisze w oświadczeniu polityk. Na ten "atak" odpowiedzieli już internauci, publikując w sieci przeróbkę filmu, w którym Fernando Zylberberg biegnie… za jakże brytyjskim piętrusem, ale autobus ucieka mu sprzed nosa. Dodali też nowy napis: "W hołdzie tym, którzy poświęcili swój czas i tym, którzy go już nie odzyskają".
Londyn oraz inne, zabarwione polityką, sportowe imprezy, trzeba jednak traktować jak przestrogę. Tak przynajmniej uważa poznańska politolog.

- To jest groźne narzędzie, bo wiąże się z niebezpieczeństwem eskalacji nacjonalizmu, co prowadzi do różnych zachowań - przestrzega Dorota Piontek. - Granie na resentymentach może wywołać niepożądane reakcje, tym bardziej że nie da się przewidzieć skutków takich działań.

W tekście wykorzystałam fragmenty autobiografii Margaret Thatcher "Moje lata na Downing Street".

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki