Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pojechała na Jamał, żeby kasłać. O wyprawach na Daleką Północ opowiada Magdalena Skopek

Irena Łaszyn
Magdalena Skopek: Podczas samotnej podróży człowiek bardziej się otwiera na innych, więcej widzi
Magdalena Skopek: Podczas samotnej podróży człowiek bardziej się otwiera na innych, więcej widzi Archiwum prywatne
O Magdalenie Skopek, doktor fizyki, która urodziła się w Gdańsku, mieszka w Pradze, a cywilizacyjnego balastu pozbywa się na Dalekiej Północy, w dymie czumu, koczując z Nieńcami i reniferami, pisze Irena Łaszyn.

Gdy wraca, wszyscy pytają o krew. O to, czy próbowała, jak smakuje i czy oni, ci Nieńcy, naprawdę ją piją chochlami. Na takie pytania Magda Skopek odpowiada niechętnie, bo to, co nas szokuje, tam jest czymś zwyczajnym. Krew, to takie "nienieckie wino", które pije cała rodzina, gdy Nieniec zabija renifera. Renifer jest tam wszystkim, czego człowiek potrzebuje: piciem, jedzeniem, ubraniem, środkiem transportu i schronieniem.

Renifer, pieszczotliwie zwany renem, jest też przyjacielem. Ten, wykarmiony od maleńkości przez człowieka, co się czasami zdarza, otrzymuje imię i darowane życie. Ale takich szczęściarzy jest niewielu, a stado liczy często dwa-trzy tysiące sztuk.

Reniferom Nieńcy zawdzięczają coś jeszcze. A mianowicie to, że - mimo wieloletniej walki radzieckiej władzy z koczownictwem - ich styl życia zachował się w formie bardzo zbliżonej do tradycyjnej. Współczesne rodziny, tak jak ich przodkowie, wciąż przenoszą się ze swoimi reniferami z miejsca na miejsce.

- Nie dało się po prostu zmusić reniferów, żeby zmieniły przyzwyczajenia i pasły się tylko w jednym miejscu - tłumaczy Magda. - Można powiedzieć, że tym sposobem renifery uchroniły koczowników przed osiadłym trybem życia, które dla nomady bywa gorsze od śmierci.

- A gdzie właściwie ci Nieńcy mieszkają?
- Za kołem polarnym, na syberyjskim półwyspie Jamał, który jest największym zbiornikiem gazu ziemnego i jednym z najbardziej strzeżonych regionów świata. Te złoża gazu rdzennych mieszkańców trochę niepokoją. Sprzyjają im natomiast wielkie odległości i przestrzenie niedostępnej tundry. Jamał oznacza koniec Ziemi.

- A ty na ten koniec ziemi pojechałaś.
- Żeby dotknąć tego świata pokonałam wiele granic. A potem zamieszkałam w zadymionym czumie.

W skórzanym namiocie

Czum to taki tundrowy dom, pokryty skórami renifera. Śpi się w nim na specjalnych legowiskach, w kilka osób. A gdy przychodzi odpowiedni czas, to się czum rozbiera, ładuje dobytek na sanie, zwane nartami, zaprzęga renifery i rusza w drogę, szukając kolejnego obozu. Takie przenoszenie na nowe miejsce to kasłanie.

Magda, gdy po raz pierwszy usłyszała to słowo, zareagowała podobnie jak znajomi Czesi na słowo Rima, którym przedstawiła się pewna Polka. Po czesku rima oznacza bowiem… katar. A potem nauczyła się wielu słów i już niczemu się nie dziwiła.

- Kasłałam z rodziną Akatteto, która użyczyła mi gościny - opowiada. - Mieszkając z nimi, uczyłam się nienieckiej codzienności. Próbowałam robić to, co oni: Wyprawiać skóry, wytwarzać nici ze ścięgien, powozić renim zaprzęgiem. Ponadto - zbierałam mech na papier toaletowy i trawę na wkładki do butów. To było latem, bo gdy przyjechałam do czumu po raz drugi, zimą, trawy nie było. Nic dziwnego, tam zima trwa dziewięć miesięcy, a na zewnątrz jest minus 40 stopni C. Ale wtedy, w zasypanym śniegiem skórzanym namiocie, nauczyłam się jeszcze więcej, głównie - o sobie samej, zrozumiałam, że bardzo lubię ludzi.

Magda mówi, że jest introwertyczką, która wiele czasu spędza w samotności, potrzebuje dużo przestrzeni, ciszy i spokoju, a tam przebywała z kilkorgiem osób w jednym pomieszczeniu i czuła się dobrze.

- Tam pozbywasz się cywilizacyjnego balastu i nie tęsknisz za prywatnością - usiłuje wyjaśnić ten fenomen. - A właściwie, masz tę prywatność, nie wychodząc do pokoju obok. Oni szanują twoją potrzebę wyciszenia i bycia tylko ze sobą. Nie naruszają twojej przestrzeni, choć siedzą tuż przy tobie.

Ale żeby ci było dobrze, musisz się poddać temu, co cię spotyka. Żeby oni zaakceptowali ciebie, najpierw musisz zaakceptować ich, zaakceptować ich obyczaje, wierzenia i sposób życia. I nauczyć się zadawać pytania. Bo trzeba wiedzieć, kiedy możesz o coś zapytać i w jaki sposób, żeby uzyskać odpowiedź. A czasami pytać nie należy, trzeba poczekać, aż drugi człowiek sam się otworzy.
Ren na surowo

Nie zapomni pierwszego spotkania z czumem i rodziną Akatteto. Pierwszego poczęstunku. To była jasnoróżowa, surowa ryba, tak śliska, że nie umiała sobie odkroić nawet kawałka. I wtedy Nina pokazała jej, jak to się robi. Tę scenę Magda odnotowała potem na kartach książki "Dobra krew. W krainie reniferów, bogów i ludzi", którą napisała po powrocie: "Nina najpierw włożyła swój kawałek ryby w sól na leżącym przed nami kawałku kartonu. Potem chwyciła rybę zębami, drugi koniec przytrzymując lewą ręką. Prawą przyłożyła od spodu nóż i ucięła kęs wielkości idealnej do zjedzenia. Niby każdy był zajęty swoim jedzeniem, ale doskonale wiedziałam, że mnie obserwują. Nikt nawet nie starał się ukryć pełnych przekąsu uśmieszków. I dobrze, jeżeli nie będzie ze mnie pożytku, to przynajmniej mogę być drobną rozrywką. (…) Całe szczęście, że na początek nie zaproponowano mi surowego renifera ani krwi do popicia, jak straszyła mnie Konstantinowna. Nie, żebym się tego bała. Przeciwnie, byłam ciekawa, ale ten lekko solony filet był całkiem dobrym pomysłem na stopniowanie wrażeń…".

- Surowego rena też jadłaś?
- Jadłam. Na północy, gdzie nic nie rośnie, surowe mięso i krew są najważniejszym źródłem witamin. A poza tym, po to jechałam tak daleko, żeby wszystkiego spróbować. Nawet, gdy czułam wewnętrzny opór. A poza tym, gdy człowiek żyje w tundrze i ciężko pracuje, to wciąż jest głodny. Potrzebuje mięsa i tłuszczu. Ja tam nawet jadłam łyżkami masło z cukrem!

Ale jadła też reni szpik i mózg, gotowane mięso, twarde jak kamień suchary maczane w czaju. Nauczyła się szanować każdy kęs i każdy łyk.

O sikaniu na Północy

Ci, którzy spotkali Nieńców przez chwilę, uważają, że są oni "inni do bólu". Magda twierdzi, że są tacy sami jak my. Pewnie dlatego szybko ją uznali za swoją, nazwali Mjagnie, co znaczy "Kuzynka" i prawie uwierzyli, że w poprzednim wcieleniu była Nienką.

Co było najtrudniejsze? Tak naprawdę nie było trudnych rzeczy. Do wszystkiego można przywyknąć, nawet do zimna.
- A do braku prysznica? Do sikania, gdy wieje tak, że trzeba walczyć z wiatrem o każdy krok?

- O, sikanie było wyzwaniem. Zwłaszcza gdy się ma na sobie kilka warstw skórzanej odzieży, ręce podtrzymywane przez ubrania sterczą pod kątem 45 stopni, nie można sięgnąć guzików i nie można kucnąć.

Sikanie na Północy to prawdziwa ekwilibrystyka. Ale bez codziennych kąpieli można żyć. Nieńcy się nie kąpią i nie myją włosów, a mają piękne, gęste, błyszczące. Magda wspomina, że tylko ona już po pięciu dniach pobytu w czumie miała je tłuste i potem przez dwa miesiące musiała chodzić w czapce. Nienki ją pocieszały, że gdyby pomieszkała w czumie rok, jej włosy też by się do niemycia przyzwyczaiły.

Czego jeszcze musiała się nauczyć? Ciągle się czegoś uczyła, od samego początku. Usiadła, na przykład, któregoś dnia na saniach za czumem, żeby popatrzeć na mgłę nad wieczorną tundrą. Wprawiła gospodarzy w pomieszanie, kazali jej natychmiast wstać. Bo to były święte sanie, wewnątrz których trzyma się kukiełki przodków. Kobiecie nie wolno ich nawet dotknąć. Kolejne też trzeba omijać, bo gdy kobieta złamie tę zasadę, renifery będą słabe.

Wałęsa i zorza z morza

Kobieta na wiele rzeczy musi uważać. Nawet skarpet i spodni nie może trzymać tam, gdzie cała rodzina śpi, musi je zostawiać przy wejściu do czumu, koniecznie na ziemi. To, co kobieta nosi od pasa w dół - jest nieczyste. Gdy przypadkiem jakieś zapasowe spodnie są w plecaku, plecak musi stać na zewnątrz.

W sprawie skarpet Magda czasem oszukiwała. Chowała je na posłaniu i pod osłoną nocy usiłowała wysuszyć w dymie ogniska. Tam, gdzie przemoczoną bieliznę suszą mężczyźni.

Ale Nieńcy potrafili też zaskakiwać w inny sposób. Kiedyś pojechała, renim zaprzęgiem, w odwiedziny do sąsiadów. Ledwie usiadła na skórach legowiska, stary, pomarszczony starik, zaczął jej dziękować, jako Polce, za… Wałęsę i za walkę z komunizmem. Gdy zapytała, skąd o Wałęsie wie, odparł: Dzicy przecież nie jesteśmy!

Podczas pierwszej wizyty u Nieńców Magda kasłała dwa miesiące. Było cudownie. Dlatego wróciła zimą, w lutym. I podziwiała zorzę polarną, malującą noc na kolorowo, w absolutnej ciszy. Stary Nieniec jej tłumaczył, że zorza pojawia się, gdy sztorm na Karskim Morzu trze i zderza ze sobą wielkie kry lodowe, wyrzucając w niebo błyszczące kryształy zamarzniętej wody. Tak to sobie zapisała, nie miała zamiaru się spierać ani oceniać. O tym, że jest fizykiem, kompletnie zapomniała.

Na Jamale była trzy razy. Wracała do ludzi, których polubiła i do tundry, która w niej została.

Woli sama

Po raz pierwszy zobaczyła Nieńców w 2005 roku, gdy pojechała ze znajomymi na Północ. Przypadek sprawił, że trafili do Workuty, kojarzącej się z łagrami i kopalniami węgla. Poszli do tundry, która ich pokonała, a komary niemal pożarły, potem odwiedzili muzeum, w którym ujrzała Nieńców na zdjęciach. Zachwycili ją, postanowiła do nich dotrzeć. Ale ktoś jej powiedział, że latem trudno się do nich dostać, bo są z reniferami daleko na północy.

Udało się to podczas kolejnej wyprawy, w 2010 roku. Wybrała się na nią sama, bo nikt więcej nie chciał z nią w takie miejsce jechać. Droga do czumu zajęła jej dwa tygodnie: jechała pociągiem, płynęła promem, leciała helikopterem. W pewnym momencie została bez pieniędzy, bo ktoś ją okradł. Ale pomogli inni ludzie, dali jeść, pozwolili u siebie spać.

- Potem, gdy już zyskałam wśród Nieńców przyjaciół, to już towarzystwa nie potrzebowałam i znowu jechałam sama - mówi. - To wcale nie jest niebezpieczne ani trudne, samotną kobietą wszyscy chcą się zaopiekować. Zdecydowanie łatwiej nawiązać kontakt. Podczas samotnej podróży człowiek bardziej się otwiera na innych, więcej widzi.

- Wspominałaś, że nie lubisz gromadzić rzeczy i zbędnych przedmiotów. Ale czy jest coś, co zawsze zabierasz w podróż? Czego ci w tym czumie najbardziej brakowało?

- Nie brakowało mi niczego materialnego. Zawsze zabieram ze sobą jakąś książkę, notes i aparat fotograficzny. To wystarczy.

Tłumaczy, że nie jedzie w pustkę, jest wśród ludzi. A ludzie dzielą się tym, co mają. Jej dali malicę i skórzane rajtuzy, szyte sierścią do wewnątrz, żeby nie zmarzła. Dali też jaguszkę z czarnego sukna, obszytą lisim futrem, walonki i kalosze nr 43.
- Wcześniej podróżowałaś po świecie?
- Byłam w Afryce, Mongolii, Chinach, nad Bajkałem. Nie tak dużo.

Jej kosmos

Urodziła się w Gdańsku, dorastała na zwyczajnym blokowisku. Bardziej jednak niż tamto osiedle ma w pamięci Kaszuby, gdzie spędzała wakacje. Uwielbiała las i jezioro. Ale najbardziej fascynował ją kosmos, chciała zostać astronautą.

Gdy była nieco starsza, zajęła się windsurfingiem, szalała na desce po zatoce. W tzw. międzyczasie studiowała fizykę na Politechnice Gdańskiej, zrobiła doktorat w Anglii.

- Nie pracuję w zawodzie, głównie z powodu tych podróży - uprzedza pytania. - Nie wyobrażam też sobie siedzenia w laboratorium albo przed komputerem, to nie mój świat. Mam parę innych pomysłów na życie, ale na razie nie chciałabym ich ujawniać. Poza tym, im dłużej nie zajmuję się fizyką, tym trudniej do tego wrócić. Zdaję sobie sprawę, że żadnych przełomowych odkryć nie dokonam, lepiej napisać kolejną książkę.

Ta pierwsza, "Dobra krew. Wśród reniferów, bogów i ludzi", była nawet nominowana do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Magda się tym nie chwali. Zalatana taka, pewnie zapomniała. O Kolosie 2010, za tę pierwszą podróż na Jamał, też nie wspomina. Ci, których to interesuje - i tak wiedzą.

Czech znad Bajkału

Z deską już skończyła. Rzadko surfuje.
- Głównie ze względu na miejsce zamieszkania. Bo ja teraz przeważnie mieszkam w Pradze, z bliską mi osobą. Filipa poznałam w 2005 roku, podczas tamtej pamiętnej podróży na północ, która zmieniła całe moje życie. W Workucie zainteresowałam się Nieńcami, a potem - gdy koledzy wrócili do Polski - samotnie pojechałam, przez Soczi nad Morzem Czarnym, nad Bajkał, gdzie spotkałam nie Buriata, jak można by się spodziewać, lecz pięciu Czechów. Filip jest Czechem.

- Twój dom jest w Pradze?
- Zawsze mam kłopot, żeby na takie pytanie odpowiedzieć. Zwłaszcza że będą to pewnie czytać moi rodzice, mieszkający w Gdańsku. Ja do Gdańska często przyjeżdżam, ale potem wracam do Pragi, gdzie też czuję się u siebie. Co tam robię? Przeważnie organizuję kolejny wyjazd albo piszę.

Mama nie próbuje jej zatrzymywać, bo ona też kocha podróże, dlatego to rozumie, a czasem nawet jej zazdrości. Gdy więc jakaś znajoma załamuje nad Magdą ręce, wykrzykując "Dzięki Bogu, że moja córka tak nie jeździ!", tylko się uśmiecha.

Magda mówi, że mają dobre geny, obie są ciekawe świata. Mama przez jakiś czas mieszkała w Gwinei, dziadek w Afryce pracował. A Magda jest ciągle w drodze. Teraz pewnie też, bo na telefony i e-maile nie odpowiada. Widocznie tam, gdzie jest, nie potrzebuje internetu.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki