Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Pod Mocnym Aniołem" Wojciecha Smarzowskiego. W polskim filmie nikt nie wylewa za kołnierz

Ryszarda Wojciechowska
Kino Świat / Jacek Grygala
Wojciech Smarzowski lubi tarzać bohaterów w hektolitrach wódki i błota. Ale i przed nim polscy reżyserzy nie pozwalali postaciom w swoich filmach wylewać za kołnierz - pisze Ryszarda Wojciechowska

Alkohol w polskim kinie to temat rzeka. Rzeka wódy i bimbru. Leje się hektolitrami. Można śmiało stwierdzić, że bywa bohaterem drugiego planu, a czasami pierwszego. I gra tak udanie, że na festiwalu polskich filmów fabularnych powinien dostać nagrodę za całokształt.

W połowie stycznia do kin wchodzi kolejna perełka z cyklu "piję, więc jestem". To film Wojtka Smarzowskiego "Pod Mocnym Aniołem", na podstawie prozy Jerzego Pilcha. I już zajawka świadczy o tym, że będzie to ostra jazda bez trzymanki.

W głównej roli zobaczymy Roberta Więckiewicza, który gra Jurusia - pisarza i alkoholika (a może odwrotnie?). To opowieść o nałogu, próbach wyrwania się z niego i o sile miłości. Juruś trafia na odwyk, gdzie spotyka innych alkoholików, którzy w ramach terapii opowiadają swoje historie i tłumaczą, dlaczego piją. Słyszymy więc: piję, odkąd Polak został papieżem, piłem, kiedy Polska zwyciężała i kiedy przegrywała, piję, bo się boję, bo jestem nieśmiała, bo wszystko mnie wkur..., piję, bo wszyscy piją itd.

Kino Smarzowskiego podlane jest alkoholem. Już w jego debiutanckiej "Małżowinie" bohater pisał i pił, pił i pisał. Potem było "Wesele", gdzie nie pić po prostu się nie dało. A aktorzy zagrali tak fantastycznie, że podczas festiwalu filmowego w Locarno ekipę całkiem na poważnie odpytywano z tego, czy wszyscy na planie byli pijani, bo na trzeźwo tak zagrać się nie da. W "Domu złym" bimber pędzony z grochu lał się strumieniami. A potem doszły jeszcze inne trunki. W "Drogówce" też się za kołnierz nie wylewało. Może najmniej piło się w "Róży". Ale i tam żołnierze radzieccy nie trzeźwieli.

Arkadiusz Jakubik, jeden z ulubionych aktorów reżysera, żartuje, że nawet gdyby Smarzowski nakręcił komedię romantyczną, to wszyscy łoiliby w niej bimber. Tymczasem sam Smarzowski zapowiada, że może tym Mocnym Aniołem wyczerpie temat alkoholu w swoich filmach. Czy tak się stanie? Zobaczymy.

Na razie reżyser jest przed premierą i w wywiadach tłumaczy, że temat alkoholizmu jest uniwersalny, bo pije się i u nas, i poza Polską. Piją bogaci, biedni, wykształceni, analfabeci. Ta choroba może dotknąć każdego. Poza tym - jak mówi - sam trochę zna temat i wie, że nie jest jedynym ekspertem w tym kraju.

- Picie to jednak nasz sport narodowy. Tylko z tym kacem każdy będzie musiał sobie radzić sam - podsumowuje.
Robert Więckiewicz z alkoholem w filmie już nieraz się ostro zmagał. W produkcji filmowej Tomasza Wiszniewskiego pt. "Wszystko będzie dobrze" zagrał nauczyciela alkoholika, towarzyszącego swojemu uczniowi w symbolicznej pielgrzymce do Częstochowy. Dla chłopca ten marsz jest nadzieją na wymodlenie zdrowia dla matki, a dla nauczyciela, jak się okazuje, to marsz do trzeźwości. W "Domu złym" Robert Więckiewicz również ma bardzo obrazową scenę pijaństwa. Wydawał się być ostatnim sprawiedliwym i niepijącym. Jednak ostatecznie każe sobie wyjąć esperal i "grzeje".

Polskie kino w ostatnim półwieczu miało co najmniej kilku genialnych filmowych alkoholików.
Gustaw Holoubek w "Pętli" z 1957 roku, w reżyserii Wojciecha Hasa, też próbował się uwolnić od alkoholu, ale nie udało się. Jak mówi filmoznawca dr Krzysztof Kornacki: - "Pętla" Hasa to nie tylko sam alkohol, ale też ból istnienia. Polaka przez całą PRL bolało prawie wszystko i alkohol był ucieczką przed tym bólem. Przypomina, że filmowa "Pętla" była adaptacją opowiadania Marka Hłaski, obrazu takiej pijackiej degrengolady. Ale u Hasa ta degrengolada zamienia się właściwie w metafizykę. I to było ciekawe.

Janusz Gajos również ma na swoim koncie rolę człowieka zmagającego się z alkoholizmem. Film nosi tytuł "Żółty szalik". Reżyserował go Janusz Morgenstern, na podstawie scenariusza Jerzego Pilcha. Gajos zagrał biznesmena, który przez cały wigilijny dzień podąża drogą od "setki do setki", kończąc na niezwykle sugestywnie pokazanym delirium tremens. Tytułowy żółty szalik bohater dostaje w prezencie od matki, jako talizman w walce z nałogiem.

Jerzy Pilch po obejrzeniu tego filmu powiedział o roli Gajosa: - Możemy mówić tutaj o najwyższych rejonach sztuki aktorskiej. Najgłośniejszym ostatnio filmem o alkoholiku było "Zostawić Las Vegas" Mike'a Figgisa. Odtwórca głównej roli w tym filmie Nicolas Cage otrzymał Oscara, a przecież w porównaniu z Gajosem to jakiś pikuś.

Publiczność i internauci też byli podobnego zdania, że jeśli Gajos gra kogoś tak pijanego na trzeźwo, to powinien dostać Oscara. Grał na trzeźwo. Co nieraz podczas spotkań z widzami opowiadał.

Jeszcze w tej naszej mocno zakrapianej filmografii warto wspomnieć o filmie Marka Koterskiego "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", z dobrą rolą Andrzeja Chyry. Mamy też degrengoladę pijacką z kobietą w roli głównej. To "Tylko strach", w reżyserii Barbary Sass, z wybitną kreacją Anny Dymnej. Aktorka zagrała dziennikarkę telewizyjną, która po siedmiu latach picia, a potem kuracji antyalkoholowej, próbuje wrócić do normalnego życia i pracy.

Filmoznawca dr Krzysztof Kornacki mówi, że alkohol występuje niemal we wszystkich polskich filmach. I nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie pewna jakościowa różnica pod tym względem między kinematografią polską a kinematografią innych krajów. Kiedy się ogląda film francuski albo amerykański, to nie dziwi nas, że bohaterowie trzymają kieliszek w dłoni. Bo to właściwie nic nie znaczy. To tylko część obyczaju. Wino spożywa się do obiadu czy podczas kolacji biznesowej.

Oczywiście oni też mają swoje filmy o alkoholu jako o problemie. Ale rzadziej. Natomiast w polskim kinie alkohol jest czymś więcej. Albo inicjuje akcję, albo jest katalizatorem relacji ze światem. Można odnieść wrażenie, że to ukryta, ale ważna osoba dramatu w naszych filmach.

Zdaniem filmoznawcy, w polskim kinie pije się na smutno. Nie ma na ekranie takiego epikurejskiego spożywania jak choćby w "Greku Zorbie".

- U nas pije się do spodu, do zjazdu. Wyłania się z tego wielki smutek świata, jak w "Siekierezadzie". Taka smutna Odyseja alkoholowa.

- Nasza najsłynniejsza scena w polskim kinie też jest związana z alkoholem - tłumaczy Krzysztof Kornacki. - Myślę o płonących kieliszkach ze spirytusem w "Popiele i diamencie" Andrzeja Wajdy. Mamy tu niemal sakralizowanie alkoholu, przemianę zwykłego spirytusu w znicze. Alkohol w polskim kinie jest takim właśnie katalizatorem. Bohaterowie piją po to, aby skontaktować się z umarłymi, albo po to, żeby skontaktować się z żywymi. Piją, żeby załatwić swoją własną sprawę, czyli skomunikować się z samym sobą. Wreszcie są sceny pijackich uczt, gdzie wszyscy nagle się bratają. Na moment tworzy się polska wspólnota. Alkohol to też element narodowej tożsamości. Jak pije, to swój. Bądź Polakiem i napij się ze mną... Świetnie to spuentował Juliusz Machulski w "Seksmisji", kiedy bohaterowie podnoszą butelkę po jabolu i mówią: nasi tu byli.
Kornacki dodaje, że w polskim kinie alkohol jest zdecydowanie czymś więcej niż w innym. Funkcjonuje jako zagłuszacz. Potrafi zabić absurd wojny, jak w polskiej szkole filmowej, albo absurd dnia współczesnego, jak w kinie moralnego niepokoju. Pijemy po to, żeby zapomnieć, w jakiej rzeczywistości żyjemy. I żeby na moment odzyskać relacje z innymi podczas takiej pijackiej biesiady. To konsekwencja naszej byłej społeczno-politycznej rzeczywistości. I kino to, po prostu, wchłonęło, pokazując te obrazy picia rozpaczliwego i na smutno.

Ale dla filmoznawcy Wojtek Smarzowski to już całkiem osobny temat. Bo ten reżyser ma skłonność do daleko posuniętego naturalizmu, ocierającego się o turpizm. I w jego filmach alkohol musi się pojawić jako dramaturgiczne czy fabularne uzasadnienie tej ludzkiej degradacji. Smarzowski lubi pokazywać, jak ludzie się degradują i staczają w rynsztok. Dlatego u niego człowiek musi się wytarzać w hektolitrach wódki i błota, żeby było dobrze, jak w "Domu złym".

Na pytanie, czy czeka na film "Pod Mocnym Aniołem", Kornacki odpowiada, że czeka jak na każdy film tego reżysera. Obawia się jednak, że może on być tylko potwierdzeniem skłonności Smarzowskiego do naturalizmu. I że będzie to jedno wielkie chlanie.

Sam reżyser w jednym z wywiadów zapowiada: - Chciałbym, żeby przez pierwszą część filmu widz się świetnie bawił, przez następną czuł nieustające zażenowanie, a na koniec żeby, przerażony, milczał. Czy tak będzie?

Ryszarda Wojciechowska
[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki