MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Skrzyniarz: Dyrektorzy szpitali i urząd marszałkowski zachowują się jak ślepcy

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
- Dyrektor PCT i Szpitala Studenckiego konkurował sam ze sobą o te same pieniądze. To się chyba nazywa schizofrenia - mówi Piotr Skrzyniarz
- Dyrektor PCT i Szpitala Studenckiego konkurował sam ze sobą o te same pieniądze. To się chyba nazywa schizofrenia - mówi Piotr Skrzyniarz Grzegorz Mehring
"Dyrektorzy publicznych szpitali to ślepcy, którzy bardzo często nie znają nawet procedury konkursowej obowiązującej w NFZ, nie czytają ofert, które składają w oddziale, są przekonani, że kontrakty po prostu się im należą" - alarmuje Piotr Skrzyniarz, przewodniczący społecznej Rady Pomorskiego NFZ, z zawodu ekonomista, ekspert od zarządzania.

Skrzyniarz, od dwóch lat, od kiedy to stanął na czele rady, obserwuje z rosnącym niepokojem to, co dzieje się w ochronie zdrowia i coraz ostrzej krytykuje sposób, w jaki jest ona zarządzana.
- Ślepcem jest też Urząd Marszałkowski, bo na własnej piersi hoduje sobie konkurencję, zgadza się na to, by w publicznym szpitalu pojawiły się prywatne podmioty, które sprzątają sprzed nosa fundusze placówkom marszałkowskim - twierdzi.

I dodaje: Najgorsze jest to, że urząd zarządza szpitalami według zasady Macho. - Wpierw coś się w szpitalach dzieje, a dopiero potem Urząd Marszałkowski na to reaguje. Jest afera - jest reakcja. Jest pożar? To go gasimy. Jak media nic nie wywęszą, to urząd nic nie robi. To przerażające, że jedyną motywacją do działania dla władz są artykuły prasowe i audycje telewizyjne.

Skrzyniarz nie ukrywa, że szalę goryczy przelała sprawa dwóch gdańskich oddziałów kardiologicznych, które w ostatnim konkursie NFZ przegrały walkę o kontrakty. A przecież wcześniej była sprawa nadużyć w Pomorskim Centrum Traumatologii i afera z operacją Szwedki, która zapadła w śpiączkę.

Tymczasem pomorskie władze twierdzą, że robią wszystko, by więcej takich skandali nie było.
Wicemarszałek Hanna Zych-Cisoń uczestniczyła wczoraj w Warszawie w Konwencie Marszałków. Jak mówi, podobne problemy z kontraktowaniem ma wiele publicznych szpitali w całym kraju. Niepubliczne stają się dla nich coraz groźniejszą konkurencją.

Władze pomorskiej służby zdrowia starają się do tej konfrontacji przygotować. Wojewoda pomorski kompletuje skład Rady ds. Ochrony Zdrowia, którą powołał w ostatni piątek. Urząd Marszałkowski robi, co może, by oddział z szyldem "kardiologia" utrzymać przynajmniej w Pomorskim Centrum Traumatologii.

- Niestety, likwidacja czeka również wiele oddziałów i to różnej specjalności w całym kraju - przyznaje wicemarszałek Hanna Zych-Cisoń.

- Wojewoda chce skoordynować działania wszystkich instytucji, które mają wpływ na ochronę zdrowia na Pomorzu, zapobiegać problemom, zanim się one pojawią - tłumaczy tymczasem Roman Nowak, rzecznik wojewody

Tymczasem lekarze z gdańskiego Szpitala Studenckiego o tym, że sytuacja w kardiologii się uspokoiła i że powinni przyjmować wszystkich chorych na serce, dowiadują się tylko z mediów. Nieoficjalnie lekarze mówią - ten spektakl potrwa zapewne do kwietnia, potem oddział kardiologiczny w Szpitalu Studenckim po prostu zniknie.
Z Piotrem Skrzyniarzem, przewodniczącym Rady Pomorskiego Oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia, rozmawia Jolanta Gromadzka-Anzelewicz

Kilka dni temu związkowcy maszerowali w milczeniu przed siedzibą pomorskiego NFZ, protestując w obronie oddziałów kardiologicznych, którym fundusz nie przyznał pieniędzy na leczenie chorych. Mają rację?
Mają rację, stając w obronie kardiologii, jednak Narodowy Fundusz Zdrowia nie jest właściwym adresatem ich protestu.

Ale przecież to fundusz pozbawił te oddziały kontraktów na ten rok...
Najwyższy czas powiedzieć sobie prawdę: NFZ nie daje i nie odbiera kontraktów, nie zamyka i nie otwiera oddziałów. Dysponuje naszymi, publicznymi pieniędzmi i jego zadaniem jest zabezpieczenie świadczeń zdrowotnych dla mieszkańców nie tylko w zakresie kardiologii, ale również onkologii, rehabilitacji, psychiatrii czy stomatologii. Pacjenci nie chorują tylko na serce. Fundusz musi tak podzielić te pieniądze, by zaspokoiły wszystkie te potrzeby. A te oddziały konkurs na kardiologię po prostu przegrały. Procedura konkursowa NFZ jest analogiczna do stosowanej przy zamówieniach publicznych. Podmioty składają oferty, kto złoży lepszą - wygrywa.

Nie podejrzewa Pan przy tym jakichś przekrętów?
Wszystkie oddziały NFZ w Polsce przeprowadzają konkursy według takich samych zasad. Są one zawarte w ustawie zdrowotnej, przepisach prawa, rozporządzeniach ministra zdrowia i prezesa NFZ. Fundusz porusza się więc w granicach prawa. Urzędnicy muszą pilnować się ściśle przepisów, bo za ich łamanie grożą im nawet sankcje karne.

Sugeruje Pan, że oddziały kardiologiczne czy poradnie psychiatryczne, które przegrały, są same sobie winne?
Nie tyle oddziały czy poradnie, co ich zarządzający i właściciele, czyli dyrektorzy szpitali i Urząd Marszałkowski. Wygląda to tak, jakby doszło do zderzenia trzech ślepców. Z jednej strony mamy NFZ, którego obowiązują "bezduszne" procedury. Przyznaję, mają one swoje ograniczenia, bo nie uwzględniają wszystkich czynników i sytuacji. Przykładowo - nie odróżniają kardiologii inwazyjnej od zachowawczej, co rodzi patologiczne sytuacje. Ale procedury są i tylko trzeba je udoskonalać.

Ale co z tym drugim ślepcem?
Do tej roli typuję dyrektorów publicznych placówek, którzy zarządzają szpitalami, a bardzo często nie znają nawet procedury konkursowej obowiązującej w NFZ, nie czytają ofert, które składają w oddziale, w ogóle nie dostrzegają tego, co dzieje się na rynku usług medycznych, jakie zmiany zachodzą w ochronie zdrowia. Z góry są przekonani, że kontrakty im się należą, bo są podmiotami publicznymi. Trzeci ślepiec to Urząd Marszałkowski, który dopuszcza do tego, by na własnej piersi hodować sobie konkurencję. Zgadza się na to, by w publicznym szpitalu pojawiały się prywatne podmioty, które sprzątną sprzed nosa fundusze placówkom marszałkowskim. Za karygodny uważam fakt, że Urząd Marszałkowski dopuszcza do konkurencji między własnymi szpitalami i tym samym je finansowo pogrąża.

To poważne zarzuty. Ma Pan jakieś dowody, że brak kontraktów to wina dyrektorów szpitali?
Z tego, co udało mi się ustalić, dyrektorzy "przegranych" szpitali nie stanęli na wysokości zadania. Ich oferty zebrały jedynie minimalną liczbę punktów, za dodatkowy sprzęt czy usługi dla chorych dostały "zero" punktów. Byliśmy świadkami bardzo dramatycznych wystąpień na forum Rady Pomorskiego NFZ. Dyrektorzy załamywali ręce, że pacjenci będą poszkodowani, czas więc postawić sobie pytanie: kto tak naprawdę zaszkodził pacjentom? Gdyby oferty przygotowane przez dyrektorów spełniały standardy określone przez NFZ, pacjenci mieliby zagwarantowaną opiekę na wyższym poziomie.

Całą rozmowę czytaj w dzisiejszym wydaniu "Dziennika Bałtyckiego"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki