Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Kuryło - biegacz, który popłynie Wisłą pod prąd [ZDJĘCIA]

Irena Łaszyn
Nawet na ten swój bieg dokoła świata zabrał kajak...
Nawet na ten swój bieg dokoła świata zabrał kajak... Archiwum prywatne
Zanim przebiegł świat dokoła, obiecał żonie, że to będzie jego ostatni maraton. Słowa chce dotrzymać, dlatego teraz będzie płynąć, w dodatku pod prąd. O Piotrze Kuryle, biegaczu i laureacie Kolosów, który rusza z Gdańska na kajakową wyprawę Wisłą, pisze Irena Łaszyn

Niektórzy pytają, czy da sobie radę. Przecież jest biegaczem, a nie kajakarzem. A Wisła, choć podobno wysycha, nurt ma nadal bystry. Piotr Kuryło odpowiada wtedy, lekko zawstydzony, że pewne doświadczenie na wodzie ma. Nawet na ten swój bieg dokoła świata zabrał kajak. Dorobił do niego trójkołowy wózek, by łatwiej go za sobą ciągnąć. I dach, żeby miał się gdzie schronić, gdy zastanie go noc.

Publikujemy tylko 5 proc. treści. Resztę, 95 proc. przeczytasz po zalogowaniu się.

- Ale ta kajakowa przygoda nie zakończyła się najlepiej.
- Chrzest bojowy przeszedłem wtedy już na jeziorze Śniardwy, podczas burzy. Resztką sił dotarłem do brzegu. Ale z kajakiem rozstałem się definitywnie dopiero w Hiszpanii, gdy chciałem pokonać 80 kilometrów rzeką Tag, płynącą w skalnym wąwozie. Okazało się, że na mapie, którą dysponowałem, były zaznaczone duże zapory, ale nikt nie ujął wodospadów i starych młynów wodnych. Kajak się więc wywrócił, a mnie, choć miałem kamizelkę ratunkową, wir wciągnął głęboko pod wodę. Wywrotki ćwiczyłem na jeziorze w Augustowie, postanowiłem wszystko robić tak, jak na treningach, czyli pozostać w bezdechu, aż wyporność kamizelki wyrzuci mnie na powierzchnię.

Tak się stało, zacząłem kaszlać i wyrzucać wodę z płuc. Przeżyłem, tyle że straciłem kajak, telefon, większość rzeczy. To, co odzyskałem, zmieściło się w małym plecaku. Potem jeszcze wyciągnąłem z wody śpiwór. Gdy słońce zaczęło niemiłosiernie prażyć, a ja, bez powodzenia, usiłowałem wydostać się z głębokiego wąwozu, po stromej skale, ten mokry śpiwór uratował mi życie. Wyciskałem z niego krople wody, by zwilżyć usta i choć trochę ugasić pragnienie.
Potem, w kieszonce kamizelki znalazł karteczkę, którą dała mu żona, zanim wyszedł z domu. To była modlitwa. Dosyć długa, nie miał czasu na czytanie. Dostrzegł tylko słowa: "Ten, co będzie nosił tę modlitwę, nie utonie".
Ta karteczka jest jego relikwią.

Wyczyn roku

Piotr Kuryło ma 40 lat, biega od dziecka. Najpierw szalał po rodzinnej wiosce, potem ruszył w dalsze trasy. Został maratończykiem. Biegł z Terespola do Frankfurtu, z Jastrzębiej Góry do Zakopanego, z Augustowa pod Akropol, po drodze zahaczając o Watykan i Monte Cassino, by w końcu wystartować w Spartathlonie z Aten do Sparty, zaliczając kolejne 246 kilometrów.

Niektórzy twierdzili, że ma z tego niezłe profity. Ale Piotr Kuryło pieniędzy na tym bieganiu nie zarabiał. Ba! On tylko tracił te, które dostawał w składzie opałowym albo na budowie, gdzie pracował fizycznie. Cierpiała na tym rodzina, z trudem wiążąc koniec z końcem. Żona coraz bardziej się buntowała, córki tęskniły. Sąsiedzi pukali się w czoło.

Kuryłowie mieszkają w małej wiosce pod Augustowem, wśród prostych ludzi. Tam człowiek, który biega po świecie, zamiast żyć po Bożemu, nie cieszy się specjalną estymą.
- Musiałem podjąć męską decyzję - opowiada Piotr Kuryło. - Postanowiłem z bieganiem skończyć. Nie tak od razu jednak, lecz po ostatnim maratonie.

Ten ostatni maraton liczył 20 tysięcy kilometrów i trwał rok. Najpierw biegł z Augustowa do zachodnich krańców Europy, potem - ze wschodniego wybrzeża USA na zachód, do San Francisko i wreszcie, z zachodu na wschód Rosji, zaczynając trasę we Władywostoku, pokonując Syberię, Kazachstan, Tatarstan i Moskwę, by finiszować w Augustowie. Gdy kilka miesięcy temu opowiedział o biegu podczas 14. Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów Kolosy w Gdyni, zgarnął trzy nagrody. Kapituła uznała, że był to wyczyn roku, a dziennikarze i publiczność, że to najlepsza prezentacja.
- Zdumiałem się niezmiernie, bo ja jestem chłopak z małej wioski, nigdy nie spotkałem żadnych podróżników, a wcześniej o Kolosach nawet nie słyszałem - wyznał Kuryło.

Szatański pomysł

A potem wrócił do tej swojej Pruski Wielkiej pod Augustowem i miejsca nie mógł sobie znaleźć. Pracował, żył po Bożemu, cieszył się rodziną. Tyle że - skoro obiecał - biegać nie mógł, a to było trudne. Wpadł więc na nieco szatański pomysł, by wilk był syty i owca cała. To proste: Skoro nie może biegać, to popłynie!

Wyprawę nazwał "Zawsze pod prąd", nie tylko dlatego, że start zaplanował w Gdańsku, a metę gdzieś na południu Polski.
- Dedykuję tę wyprawę osobom niepełnosprawnym, które ciągle mają pod prąd, a robią wspaniałe rzeczy - tłumaczy Piotr Kuryło. - Nasi niepełnosprawni sportowcy, którzy podczas ostatnich igrzysk paraolimpijskich zdobyli dla Polski mnóstwo medali, najlepszym tego dowodem. Zainspirował mnie kolega na wózku, Adam, to on wymyślił hasło.

Ta ekspedycja, jak planuje, potrwa miesiąc z okładem. Na wodzie zastanie go deszczowy i zimny listopad. Twierdzi, że nie boi się paskudnej pogody. To dla niego chleb powszedni. Zwłaszcza że do przepłynięcia ma tylko ok. tysiąca kilometrów, a spotykani po drodze ludzie mówią po polsku. Gdy biegł przez obce kraje, nie znając obcych języków, stawał przed większymi wyzwaniami. "Pliz łoter", żebrał wycieńczony przed jakimiś drzwiami, ale wody nie dostawał. Teraz będzie jej mieć do woli.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Wolę, gdy ciężko

Trenuje na Rospudzie, pływając po pięć-sześć godzin dziennie, głównie wieczorami, po pracy. Z latarką czołówką, która oświetla mu drogę. Pływa - oczywiście - pod prąd.
- Ja wpływam, inni wypływają - relacjonuje. - Czasami krzyczą, że się pomyliłem, że trzeba odwrotnie. A ja im odkrzykuję, że lubię, gdy jest ciężko.

Gdy biegł dokoła świata, słyszał niekiedy, że jest jak Forrest Gump. Odpowiadał wtedy, z kamienną twarzą, że intelektualnie pewnie tak. Nie lubi tego porównania. Bo filmowy Gump biegł przez Stany Zjednoczone trzy lata, a Kuryło w ciągu 365 dni przebiegł świat dokoła.

Teraz mu niektórzy mówią, że na tej Wiśle nie będzie pierwszy. Bo nawet Marek Kamiński płynął. I trochę osób niepełnosprawnych. Wprawdzie nie pod prąd, ale kajakiem.
- Marek Kamiński dałby radę płynąć pod prąd nawet na biegunie - odpowiada Piotr Kuryło.
I zapewnia, że nie chce się z nikim ścigać. Nawet ze sobą.
- Chylę czoło przed niepełnosprawnymi, którzy walczą z własną ułomnością i chylę czoło przed ich rodzinami - tłumaczy. - Często nie zdajemy sobie sprawy, przed jakimi stoją wyzwaniami.

W kajaku Piotr Kuryło będzie sam. Ale jeśli ktoś chciałby, przynajmniej na jakimś etapie, do niego dołączyć, to nie ma nic przeciwko temu. Wbrew pozorom, nie lubi samotności, a idea jest szczytna.

Niski stan wody specjalnie go nie martwi.
- Na kajak wystarczy - uśmiecha się. - Ale jak trzeba, to trochę dowiozę z augustowskich jezior.
Ile godzin zamierza spędzać każdego dnia w kajaku? Dużo. Tyle, ile zdoła. Spać będzie pod namiotem. A w wolnym czasie - pisać, żeby wydać kolejną książkę. Pierwsza, pt. "Ostatni maraton" właśnie się ukazała.

W sobotę, 6 października, Piotr Kuryło będzie gościem Festiwalu Przygody Wanoga w Wejherowie (aula Gimnazjum nr 1, ul. Sobieskiego 300), organizowanego przez Polski Klub Przygody i Wejherowskie Centrum Kultury. A dzień później, w niedzielę, w samo południe, rusza z Gdańska, sprzed Kapitanatu Portu, na wyprawę Wisłą.

Ostatni maraton, czyli książka Piotra Kuryły
Książka robi furorę. Bo autor, Piotr Kuryło, pisze tak, jak mówi: Prostym językiem, z lekką autoironią, bez egzaltacji. Tak, jakby przebiegnięcie globu dokoła było czymś bardzo zwyczajnym. Ot, ucałować żonę i dzieci, pożegnać dom na rok i - witaj świecie! Europa, Ameryka, Azja, 20 tysięcy kilometrów na własnych nogach. Truchtem przez trzy kontynenty, przez kraje wstrząsane konfliktami i miejsca zagubione na mapie świata. Bieg dla pokoju. Spotkania z ludźmi niebanalnymi. Mnóstwo przygód. Czegóż on bowiem nie przeżył! Topił się, przeganiał wilki i niedźwiedzie, głodował, marzł, spał gdzie popadnie. "Ostatni maraton", to wyścig z samym sobą, własnymi słabościami, zwątpieniami i ułomnościami. Rzecz nie tyle o bieganiu, co o życiu. O człowieku z małej wioski, który ruszył za marzeniami w świat.
Piotr Kuryło, "Ostatni maraton"
Wydawnictwo Bezdroża, 2012

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki