MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Dziabas, współzałożyciel Bomi: Nadal opłaca się robić delikatesy

Łukasz Kłos
logo firmy
Jeśli właściciel lubi gotować, dopilnuje, aby w sklepie były ciekawe towary - tłumaczy Piotr Dziabas, współzałożyciel sieci Bomi, w rozmowie z Łukaszem Kłosem

Można powiedzieć, że wyszedł Pan z Bomi w angielskim stylu - w najlepszym momencie przyjęcia.

Takie od początku było założenie. Chodziło o to, by doprowadzić spółkę na giełdowy parkiet i powoli znaleźć sobie inne zajęcie.

A jest Pan zaskoczony dzisiejszym stanem tej sieci? Asortyment na półkach topnieje...

Wydawałoby się, że to pożądany stan w sklepie.

Proszę nie żartować z chorego. Delikatesy wykrwawiają się, a "życiodajnych" dostaw nie widać.

To jest problem, prawda. Należy jednak pamiętać, że branża w całym kraju doświadcza skutków kryzysu. To się na pewno odbija na kondycji sieci. Tego doświadcza każda z nich, także te ponadnarodowe. Nasze rodzime sieci delikatesów - jak Alma, Piotr i Paweł czy właśnie Bomi - mogą się okazać za małe i za słabe, by podołać dzisiaj kryzysowym warunkom.

Upadłość Bomi. Tysiące ludzi może stracić pracę

Jednak trudno tłumaczyć agonię pacjenta tym, że na dworze zimno, a pozostali mają katarek... Czy rzeczywiście nie widać ewidentnych błędów w zarządzaniu tą siecią delikatesów?

Ludzie pytają mnie: "Zobacz, jak to wygląda. Czy ci nie żal?". A proszę pamiętać, że przed kilkoma laty rozstałem się z siecią. Człowiek stopniowo przestaje śledzić jej bieżącą sytuację. To jest trochę jak ze sprzedażą samochodu - auto sprzedane, więc mi nie żal, że szyby w nim są brudne.

Nie wierzę, że jeden z ojców sukcesu tak po prostu wyzbył się zainteresowania swoim dzieckiem.

Budowaliśmy tę sieć, gdy wszystko było fajnie. Inwestowaliśmy w kolejne lokalizacje, bo była przecież "górka". Banki dawały kredyty, wręcz same prosząc się o branie. Ludzie coraz lepiej żyli, więc i chcieli czegoś więcej od życia. Także w garnku. Koniunktura była dobra. Nikt nie myślał o kryzysie.

Nastał kryzys, więc złota era dla delikatesów się skończyła?

Nie do końca. Chodzi raczej o nietrafione lokalizacje, które ciągną całą sieć w dół. Inną sprawą jest to, że czasem odnoszę wrażenie, iż sieć niedostatecznie promowała trudne obiekty. Nie mam dziś jednak wiedzy na tyle szczegółowej, by mówić o konkretnych lokalizacjach, które nie przynoszą zadowalającej rentowności. Nie wiem, czy są wśród nich te, który otwierano za moich czasów.

Dziś delikatesowy torcik podgryzany jest dodatkowo przez agresywne dyskonty. Różnice między jednymi a drugimi zacierają się.

Tak pan sądzi? Proszę powiedzieć mi, gdzie pan kupi tabasco w czterech smakach albo oliwę truflową? W której Biedronce albo w którym Tesco?

Jeszcze kilka miesięcy temu głośno było o "dumpingowej wojnie na wina", wypowiedzianej delikatesom przez dyskonty. Tak zwane tygodnie tematyczne czy wydzielone regały z egzotycznym asortymentem zasypują dzielący je dystans.

Jeśli Lidl czy Biedronka zaczynają się "udelikatesowiać", to może znaczyć właśnie, że czasy tzw. hard-discount przeminęły. Dla tych sieci wprowadzenie nowego asortymentu, tego z wyższej półki, właściwszego delikatesom, oznacza, że muszą zrezygnować z innego, tańszego. W konsekwencji są na tle pozostałych mniej konkurencyjne. Dlatego nie zgodzę się, iż nie opłaca się dziś robić delikatesów.

Pod artykułami w internecie pojawiają się jednak głosy, że to Bomi odstaje długimi kolejkami, słabą jakością towaru. Dołożyłbym krótszy niż u konkurencji czas otwarcia.

Żeby utrzymać choćby o godzinę dłuższy czas otwarcia czy skrócić kolejki przy stoiskach i kasach, trzeba dysponować sporą załogą. To są duże koszty, dlatego być może działania naprawcze rozpoczęto od cięć kadrowych. Dobrze, jeśli idzie z tym w parze redukcja w biurach. Jednak jeśli do braków w personelu dochodzą braki na półkach, to sytuacja zaczyna się robić niebezpieczna. W zbyt radykalnym cięciu kosztów może tkwić zasadzka!

Wykonano o jedno cięcie za daleko i dywanik zaczął się pruć?

Pytanie, na kim się dziś wzoruje kadra zarządcza. Nie tylko Bomi, ale i pozostałych delikatesów. Jeśli taki czy inny dyrektor kształci się na kursach we Francji przeznaczonych dla zarządzających hipermarketami, to jedyne, co będzie potrafił zrobić, to kolejny hipermarket.

Może to właśnie jest właściwy kierunek?

Gdyby tak było, to zapewne nie byłoby tej rozmowy. Albo rozmawiałby pan nie ze mną, ale z innym "ojcem sukcesu". Na takich "francuskich kursach" lansuje się inną wrażliwość, inną mentalność. Tam uczą na przykład, że jak towar się nie sprzedaje całą paletą, to trzeba uznać, iż nie sprzedaje się w ogóle i jest "niepotrzebny". Tymczasem w zarządzaniu delikatesami trzeba mieć inne podejście. Jeśli członek zarządu lubi gotować, to dopilnuje, żeby w jego delikatesach były dobre i ciekawe towary. Za moich czasów nie do pomyślenia było, żeby w sklepie nie było choćby trudno dostępnej gdzie indziej oliwy light czy sera owczego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki