Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Bauza chce przepłynąć z Gdyni do Helu i z powrotem. "Ważny jest instynkt przetrwania"

Łukasz Żaguń
Piotr Bauza
Piotr Bauza Tomasz Bolt/Polskapresse
Piotr Bauza wspiera Pomorskie Hospicjum dla Dzieci. Nie ukrywa jednak, że Zatokę Gdańską po raz kolejny chce też pokonać dlatego, by sprawdzić granice własnej wytrzymałości

Piotr Bauza to człowiek, który od kilku lat na Pomorzu, ale i nie tylko, nie jest anonimowy. Mieszkaniec Sopotu trzy razy pokonał już Zatokę Gdańską.

Bauza w Gdańsku ukończył AWFiS. Na co dzień jest trenerem pływania i dietetykiem. Zajmuje się treningiem personalnym, a osoby, które się do niego zgłaszają, mogą liczyć na kompleksowe przygotowanie w drodze do realizacji celów, jakie sobie stawiają.

"Pływanie dla życia". Piotr Bauza wystartuje rano, by ponownie pokonać Zatokę Gdańską

Już w środę Bauza stanie przed kolejnym wielkim wyzwaniem w swoim życiu. Ok. godz. 5 rano, z gdyńskiej plaży na Babich Dołach, zacznie płynąć w stronę Helu. Na tym jednak nie koniec podróży. Nie zamierza on bowiem zatrzymywać się i od razu ruszy w drogę powrotną (na trasie będzie miał jedynie krótkie przerwy - tak zwane bufetowe - na uzupełnianie węglowodanów). W sumie chce pokonać dystans ponad 30 kilometrów. Bauza szacuje, że cała podróż zajmie ok. 16 godzin.

Najważniejsze w tej akcji jest jednak to, że sopocianin nie płynie tylko dla siebie. Wręcz przeciwnie - po raz kolejny weźmie udział w akcji "Pływanie dla życia", której celem jest wsparcie Pomorskiego Hospicjum dla Dzieci.

Szczególne podziękowania Bauza składa komandorowi Sopockiego Klubu Żeglarskiego Piotrowi Hlavatemu, prezesowi sopockiego WOPR-u Marcinowi Burdzie, Hestyjnemu Centrum Wolontariatu Grupy Ergo Hestia, a także sklepowi dla triathlonistów 3athlete Triathlon Shop, który zapewnia sprzęt i zaplecze gastronomiczne. Jak podkreśla, bez wsparcia tych osób i organizacji, cała akcja nie mogłaby się odbyć.


Po raz kolejny zamierza Pan w szczytnym celu przepłynąć Zatokę Gdańską, ale tym razem z Gdyni do Helu i z powrotem. To znacznie trudniejsze wyzwanie?
Zdecydowanie, zwłaszcza jeżeli chodzi o kwestie dietetyczne i termikę. Jeżeli będzie chłodno, to człowiek szybko się wyziębia. To negatywnie wpływa na formę. Mam oczywiście wiele obaw. Właściwie przed każdą próbą czegoś się obawiałem. Czuję jednak, że muszę przekonać się, czy temu podołam. Ktoś może to oczywiście nazwać chorą ciekawością. Zdaję sobie sprawę z tego, że będę wyczerpany energetycznie, wszystko będzie mnie bolało, nawet paznokieć u małego palca u nogi. Ale wiem też, że to przeminie i mnie nie zabije.

Jak długi dystans tym razem chce Pan przepłynąć?
Około 16,5 km w jedną stronę.

Pokonał Pan już kiedyś taki dystans?
Zacznę może od początku. Kiedy pierwszy raz płynąłem z Helu do Gdyni w 2010 roku, to wtedy mi się nie powiodło. Na około godzinę przed metą zostałem wyjęty z wody. Taką decyzję podjęli wówczas ratownicy, bo zbliżała się burza. Nie zamierzałem z nimi polemizować, bo to właśnie im powierzam przecież swoje życie i bezpieczeństwo. Ja już właściwie witałem się z gąską, ale to też mnie nauczyło pokory. Co nie udało się jednak wtedy, powiodło się rok później. Przepłynąłem wówczas ok. 20 km, a w kolejnej wyprawie pokonałem trasę z Helu do Sopotu, gdzie w linii prostej jest około 23,5 km. Wiem jednak, że wtedy "wykręciłem" trochę więcej kilometrów i to w fatalnych warunkach. To było 1 września, temperatura wody wahała się w granicach 13-15 stopni Celsjusza. Prawdę mówiąc, nie dawałem sobie wtedy żadnych szans.

I co dalej?
Lekarz obecny na łódce mówił, że jestem blady jak trup. Łapały mnie dreszcze. Próbowałem nawet przyspieszać, ale nic to nie dawało. Później jednak, kiedy byłem już naprawdę blisko, wyszło słońce. Niebo zrobiło się ołowiane. Udało mi się. Utwierdziłem się wtedy w przekonaniu, że przy sprzyjających warunkach jestem w stanie pokonać nawet większy dystans. Teraz mam do przepłynięcia ponad 30 km, więc przede mną kolejny szczebel. Po tych wszystkich wyprawach wiem, że nigdy nie jesteśmy tak zmęczeni, jak nam się wydaje. Kiedy człowiek dotyka dna, potrafi się od niego odbić, a wtedy ogarnia go nagle stan euforii. Myślę, że wszystko leży w głowie. Oczywiście organizm też potrafi płatać figle, np. w postaci rewolucji żołądkowych, ale tak naprawdę wiele zależy od psychiki. Chciałbym jednak podkreślić też, że jeśli mi się nie powiedzie, to nie wpłynie to na moją samoocenę.

Cofnijmy się w czasie. Jak to wszystko u Pana się zaczęło?
Pływać nauczyłem się sam, nigdy nie byłem zrzeszony w żadnym klubie, choć marzyłem kiedyś o tym, by zostać pływakiem. Przez lata uczyłem się też teorii, by od podszewki poznać dokładnie szczegóły tego, co robię. Pamiętam taką sytuację, kiedy byłem małym chłopcem nieumiejącym jeszcze wtedy pływać i ktoś wskazał mi na plaży palcem: patrz, tam jest Hel. Wtedy po raz pierwszy zadałem sobie pytanie: czy tam można dopłynąć wpław? To tkwiło we mnie przez ponad 20 lat. Aż w końcu, kiedyś podczas akcji "bieganie dla życia", rzuciłem temat: zróbmy wpław przez Zatokę Gdańską. Usłyszałem po prostu: dobra, zrobimy to! Wycofać się już wtedy nie mogłem (śmiech).

To, co Pan robi, niektórzy określają jako szaleństwo. Pojawiają się u Pana jakieś obawy przed takimi wyprawami?
Strach ma wielkie oczy, ale nie zmienia to faktu, że bać się należy. Tylko idioci niczego się nie obawiają. Strach pozwala nam zachować zdrowy rozsądek. Powiem szczerze, że do dziś, gdy staję na punkcie widokowym w Sopocie i patrzę w stronę Helu, nie wierzę w to, że pokonałem ten dystans. Gdybym nie miał zdjęć, a inni wokół mnie nie mówili: stary, ty to zrobiłeś, to bym chyba nadal miał wątpliwości.

Dlaczego Pan to w ogóle robi?
Nie chciałbym tutaj używać jakiś patetycznych słów i dopisywać to tego wielkich teorii. Nie ukrywam, że poza celem charytatywnym, robię to też dla siebie. Chcę się po prostu sprawdzić, przetestować teorię w praktyce.

Długo trzeba się przygotowywać do takiej wyprawy?
Ciężko to jednoznacznie określić. Powiem tak - już kiedy pierwszy raz brałem udział w takiej akcji, przygotowywałem się do tego, co teraz mnie czeka. Cały czas się czegoś uczę. Oczywiście część rzeczy powielam, ale wprowadzam też sporo nowych elementów. Dodam, że ja nie mam trenera. Sam jestem sterem i okrętem. Wiedzę, którą kiedyś zdobyłem, staram się wprowadzać do swoich treningów.

Jakie myśli pojawiają się w głowie, kiedy jest Pan w wodzie?
Niech mi pan wierzy, że części z nich nie chciałby pan usłyszeć (śmiech). Często ludzie mnie o to pytają, ale prawda jest taka, że każdy z nas w różny sposób się motywuje w głowie. Nie należy powielać schematów innych. Można myśleć o swoich bliskich, celach, idei przedsięwzięcia, w którym się uczestniczy, ale też o tym, co po prostu człowieka złości. Naprawdę różne myśli nas pobudzają. Dla przykładu powiem, że jest taki film "Czekając na Joe". Opowiada on o dwóch alpinistach, z których jeden podczas górskiej wyprawy nagle wpada do szczeliny. Generalnie z takich sytuacji się nie wychodzi. Ale główny bohater, prowadząc narrację, mówi wprost: w ogóle nie myślałem o rodzinie, miłości. Zdradził, że przeklął i stwierdził, że musi się wydostać. Dlaczego do tego nawiązuję? Bo w takich sytuacjach są bardzo proste zasady. Trzeba się po prostu kierować instynktem przetrwania. Im więcej człowiek myśli, tym więcej energii traci.

Co Pan czuje na mecie, kiedy cel uda się zrealizować?
Poza satysfakcją, pojawiają się w głowie pytania: czy mógłbym płynąć jeszcze dalej? Czy byłbym w stanie wykrzesać z siebie jeszcze jakieś pokłady energii? Później odwracam się w kierunku Helu, widzę światło z latarni morskiej i mówię do siebie: nie, to jest niemożliwe. To chyba zrobił ktoś inny.

Rozumiem, że nie jest Pan jedynym śmiałkiem, który pływa na takich dystansach?
Mój pomysł nie jest innowacyjny. Ludzie podejmują się różnych wyzwań, również takich jak ja. To jest tak samo jak choćby z górami. Ludzie się po prostu na nie wspinają, czasami wybierając różne ścieżki czy ściany. Wracając jednak do pływania. Taką mekką pływaków długodystansowych jest kanał La Manche, gdzie występują bardzo silne prądy morskie, a woda jest zimna. Dodam, że tego akwenu w linii prostej pokonać się jednak nie da. Płynie się tam w zasadzie taką "eską". Ponadto, są tylko cztery tygodnie w roku, kiedy jest szansa, by misja miała szanse powodzenia. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to pewna loteria.

Szukasz więcej sportowych emocji?

POLUB NAS NA FACEBOOKU!">POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki