Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pięknie powiesiłyśmy Janosika

Redakcja
O tym, czy w Polsce boimy się wolności i czy jesteśmy skazani na kompleks niższości, Ryszardzie Wojciechowskiej opowiada Agnieszka Holland

Kiedy na gdyńskim festiwalu obejrzymy nowy film Agnieszki Holland? Od ostatniego minęło już sporo czasu.

Jest nadzieja. Po kilku latach wróciłyśmy z Kasią [Adamik, córką reżyserki - dop. aut.] do Janosika. Został nam jeszcze tylko tydzień zdjęć. Sądzę, że zdążymy z nim na przyszły festiwal.

To będzie inny Janosik niż ten, którego znamy z serialu?

Kompletnie inny. Dziennikarze często pytają, czy nie boję się go tak inaczej pokazać? Szczerze mówiąc, tamten serial przy całym sentymencie, jaki do niego mamy, jest już tylko ramotką dla dzieci sprzed trzydziestu lat. To nie jest nawet prawdziwie dobry serial. W porównaniu z "Czterema pancernymi i psem" wypada blado. Ale rozumiem, że wiele osób przywiązało się do takiego właśnie Janosika. Ja mam nadzieję przedstawić coś prawdziwszego i bardziej skomplikowanego.

Odbrązawia Pani naszego bohatera?

Nie odbrązawiam. Bo on przecież nie był poważny w tym serialu. To jakaś komiksowa postać. Przecież nie płakała Pani nad jego losem specjalnie.

Jak to nie? A kiedy go wieszali?

Tak? To u nas Pani jeszcze lepiej popłacze, bo my bardzo pięknie powiesiliśmy tego naszego Janosika. Myślę, że to się nam udało nadzwyczajnie.

Pani Janosik jest bliższy temu rzeczywistemu bohaterowi. Więc jaki jest?

Scenarzystka dokumentowała ładnych kilka lat jego życie. Dokumenty procesowe prawdziwego Janosika mówią dokładnie, kim był, kiedy się urodził, jak długo zbójował, kogo napadł i że nikogo nie zabił. Powiesili go, kiedy miał 24 lata. Był bardzo młodziutkim chłopcem. I takiego młodego, niemal współczesnego chłopca, chcemy pokazać. A poza tym nasz Janosik przeżył trochę pięknych rzeczy i trochę strasznych. Najpierw mu się wydawało, że się super bawi. A potem się okazało, że ta zabawa nie jest bezkarna.
Została Pani "przeczołgana" przy produkcji tego filmu. Trzeba było zdjęcia odkładać, przekładać, bo nie było pieniędzy.

Mieliśmy pięć lat przerwy. Najpierw produkcję z nami rozpoczęli Słowacy. Rudolf Biermann miał obiecane pieniądze. Ale w połowie zdjęć okazało się, że pieniędzy nie ma. Mam tylko nadzieję, że ta sytuacja już się nie powtórzy. Chociaż telewizja publiczna, która współfinansuje nasz film, ciągle odkłada podpisanie ostatecznej umowy. A my już jesteśmy praktycznie po zdjęciach. Mam nadzieję tfu, tfu, tfu, że nie zrobią jakiegoś brzydkiego kawału.

Podobno bardzo piękny mężczyzna zagra tego Janosika?

Vaclav Jiracek. Śliczny chłopiec. Taki trochę Johny Deep. Szczupły, zwinny sprawny, z pięknym wnętrzem. Wybrałyśmy go nie tylko dlatego, że ma urodę modela, ale też ze względu na jego charyzmę i skupienie. Czuje się, że ma siłę. Jak powie tak bez podnoszenia głosu dziesięciu pijanym facetom: "cisza", to oni zamilkną. Ostatnio do pracy nad Janosikiem doszło wielu nowych, polskich aktorów - Kasia Herman, Krzysiek Stroiński, Maja Ostaszewska. Ale większość jednak zaczynała z nami pracę przed pięcioma laty. Kiedy teraz ponownie przystępowaliśmy do zdjęć, bałam się, że przez ten czas oni się zmienili. Że się nie zmieszczą w kostiumach. Ale wyglądali pięknie. Tłumaczyli, że tak bardzo chcieli skończyć Janosika, że powstrzymali u siebie proces starzenia. No, ale jak już nakręcimy, to zaczniemy się starzeć dużo szybciej, jakby życie chciało sobie odbić te lata - żartują.

Na razie, na festiwalu wystąpiła Pani w roli wspierającej mamy. Pani córka Kasia Adamik pokazała swój nowy film. A Pani jest matką chrzestną jej "Boiska Bezdomnych".

Ale tylko dlatego, że ja czytam więcej gazet od Kasi. Kasia nie czyta. A w gazetach można znaleźć fajne historie. Dostrzegłam więc kiedyś notkę o bezdomnych piłkarzach, którzy dostali się do finału mistrzostw świata. I podsunęłam jej temat. W pewnym momencie uświadomiłam sobie jednak, że to może być zbyt trudne dla niej zadanie. Kasi zależało na tym, żeby zrobić coś, co ma w sobie taki pozytywny nabój. Żeby w tym było życie, witalność. A jednocześnie musiała uważać, żeby nie przesłodzić.
Rzeczywiście jej film krzepi. Nie chce się po nim popełnić samobójstwa jak po innych polskich produkcjach.

No więc właśnie. Chodziło o to, żeby się odbić od dna i zobaczyć, że może warto się podnieść i żyć. Ale bez moralizowania i sentymentalizmu. Była też jeszcze jedna rzecz. Trudno robić film, który ma zbiorowego bohatera. Kilkunastu facetów, którym trzeba ciągle coś wymyślać. Ale sobie i z tym świetnie poradziła.

Patrzyła Pani na film matczynym okiem czy raczej surowym, reżyserskim?

Wie Pani, zawsze patrzę matczynym okiem. I chcę, żeby mi się podobało. Ale mam też silnie rozwinięty krytycyzm. Czuję, kiedy coś nie wychodzi. I wtedy jest jak z chorobą. Lekarz nie może pacjenta oszukiwać.

Niedaleko padło jabłko od jabłoni. Ale czy jabłoń jest zadowolona?

Fajnie, jeśli dzieci się oddzielają, tworząc coś własnego. A jeżeli jeszcze to, co robią, daje coś ludziom, matka czuje ogromną satysfakcję. W naszej rodzinie jest wielu reżyserów. I nigdy nie było między nami rywalizacji, udowadniania, że komuś się bardziej, a komuś mniej udało.

Czy nie ma jednak takiego zagrożenia, że będzie się Pani wszystko podobało, co córka zrobi? Nie ma zagrożenia obiektywizmu?

Ale cóż to za zagrożenie? Jak mi się podoba, tym lepiej. W końcu nie jest tak, że jestem jedynym odbiorcą filmów Kasi. Oczywiście, że patrzę z sympatią i z nadzieją na jej kino. Ale ten film wiele osób oglądało. I nie zauważyłam jakiegoś większego rozdźwięku między mną a innymi widzami.

Czy to, że Kasia wychowała się we Francji, że jest taką trochę kosmopolitką, ale też patriotką - jak zaznacza - ma wpływ na jej bardziej optymistyczne widzenie świata?
Być może jej ogląd świata jest trochę inny. I jej stosunek do kina też. Taki trochę mniej egotyczny niż absolwentów szkoły filmowej w Łodzi. Ona oglądała mnóstwo takich filmów, których oni nie oglądają. Wiele filmów amerykańskich. Pracowała prawie dziewięć lat w Stanach Zjednoczonych. Żyła też w innej kulturze dnia codziennego, gdzie narzekanie na życie nie należy do dobrego tonu. A ludzie starają się udowodnić, że mogą się podnieść, kiedy upadli.

Śledziła Pani spory dotyczące scenariusza "Tajemnice Westerplatte"?

Tak.
Nie sądzi Pani, że one wymknęły się spod kontroli?

Najgorsze, że wypowiedzi polityków mają ciągle taką samą siłę sprawczą jak za dawnych dobrych lat komuny. Istnieją pewne procedury finansowania filmów w Polsce, które starają się być apolityczne. Te procedury starają się bazować na jakości materiału scenariuszowego i pewnej możliwej opłacalności produkcji. No i nagle przychodzi polityk z brzytwą. Coś mówi. I okazuje się, że wszyscy uciekają. Już się boją. Obawiam się, że ten film nie powstanie.

Aż tak bardzo?

Tak, z powodu jednej wypowiedzi pana Sławomira Nowaka. Wypowiedzi przykrej i niebezpiecznej. A jego wypowiedź też wzięła się ze strachu. Z politycznego strachu. Nie daj Boże, że film powstanie i ktoś powie, że tamci nie zakazali albo nie zabronili. I wtedy wszyscy przypomną sobie, że Tusk miał dziadka w Wehrmachcie i tak dalej. To znaczy, że weszliśmy w paranoję szantażu i wzajemnych lęków. Nie można robić prawdziwej sztuki, nawet tworzyć przyzwoitych filmów, jeżeli sami sobie budujemy jakieś więzienia.

Myślała Pani po zmianie systemu, że tak właśnie będzie wyglądać nasze życie kulturalne?

Polacy, niestety, już wielokrotnie udowodnili, że najlepsi są w niewoli. Kiedy są zniewoleni, umieją naprawdę walczyć o wolność. Ale jak już tę wolność mają, to nie umieją sobie z nią radzić. Łatwo oddają ją w zastaw różnym lichwiarzom. O "Tajemnicach Westerplatte" można dyskutować na różnych planach. Poprosiłam nawet tego młodego człowieka, żeby mi przesłał scenariusz. Zaczęłam go czytać, ale jeszcze nie skończyłam. Tak czy owak, niech Pani sobie wyobrazi, że ktoś w taki sam sposób podszedłby do scenariusza "Blaszanego bębenka". Przecież ten film nigdy by nie powstał. On jest kompletnie obrazoburczy. I dla Polaków, i dla Niemców, dla Kaszubów, i dla kogo tam Pani jeszcze chce. A jednocześnie to wielkie dzieło sztuki. Film, który przeorał temat tego regionu i faszyzmu. Po prostu jest tak, że można robić rzeczy, które są ważne dla jakiegoś wydarzenia historycznego czy narodowego tylko wtedy, kiedy twórcy mają poczucie pełnej wolności. A to, że zrobią coś, co się potem nie spodoba? Trudno. Oni za to później płacą. To ich ryzyko. Bez ryzyka, jak wiadomo, nie można żyć.

Może dlatego lepiej było powiedzieć córce, żeby robiła filmy we Francji czy w Stanach Zjednoczonych, a nie pchała się w to nasze piekiełko?

Ale może będzie lepiej, jeśli ja tu będę i Kasia, czy ktoś taki jak Piotr Łazarkiewicz, który niedawno od nas odszedł. Ludzie bez kompleksów, którzy nie muszą się chować za gardą przed cudzą agresją. Generalnie jestem patriotką. Kocham ten kraj i tę kinematografię. I nie uważam, że jesteśmy skazani na podrzędność albo na kompleks niższości.

Wspomniała Pani o Piotrze Łazarkiewiczu, mężu swojej siostry. Ale też reżyserze. To był człowiek szczególny.

Jest nas o jednego mniej. Bo Piotrek był takim życzliwym duchem. Entuzjastycznym recenzentem naszych prac. Bardzo ciekawym świata i ludzi. Przyjaźniliśmy się od wielu lat. Poza tym stanowiliśmy rodzinę. Dlatego po jego śmierci postanowiliśmy zrobić o nim film. Bo czym innym, my filmowcy, możemy się pomodlić? Dostaliśmy wiele materiałów z jego udziałem w telewizyjnych audycjach, sfilmowane spotkania z publicznością. I z Antkiem Łazarkiewiczem moim siostrzeńcem, a Piotra synem, zmontowaliśmy to w parę godzin. To nie jest jakieś doskonałe dzieło. Ale to głos Piotra. To on mówi, jak kochał kino i jaki ta miłość ma sens.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki