Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieść wigilijna: Uśmiech babci Stefanii

Dorota Abramowicz
Musimy, synu, spłacić dług - Janina położyła na stole dwa bilety lotnicze. Adama ogarnęła złość na matkę, na jej obsesję i wiarę w sny. Nie miał najmniejszego zamiaru lecieć do dalekiej Polski.

- Mamo, przecież jesteś racjonalnie myślącą kobietą. Jakim cudem przez jeden sen zmuszasz nas do wyjazdu do Europy?
- Nie jeden - zaprotestowała Janina. - Pani Borowska śni mi się od kilku tygodni, zawsze prosi o przyjazd. A w dodatku dziś rano znalazłam w książce, leżącej przy łóżku, to zdjęcie - wyjęła z szuflady kolorową fotografię fatalnej jakości. Na tle choinki stała młoda Janina, trzymając na rękach malutkiego Adama. Po bokach ustawiła się para starszych ludzi. Kobieta przytulała Jankę i z powagą patrzyła w obiektyw. Z tyłu zdjęcia ktoś napisał "Wigilia 1982. Dużo szczęścia życzą Stefania i Józef Borowscy".

Adam dobrze wiedział, że matka znów zacznie opowiadać o tamtej zimie...

***
Koła wózka utknęły w śnieżnej brei. Buty już dawno przemokły, stopy przenikał ziąb. Adaś płakał, mocno kaszlał, a jej kręciło się w głowie. Chyba miała gorączkę.

Od kilku godzin krążyła po dzielnicy Gdyni, która jeszcze nie tak dawno była wsią. Długo trwało, nim znalazła nowy, brzydki blok, w którym mieszkała znajoma Alicji. Znajoma jeszcze niedawno miała pokój do wynajęcia. Teraz jednak powiedziała, że to już nieaktualne. A ona musiała jak najszybciej znaleźć kąt dla siebie i dziecka.

Krzysztofa zabrali w niedzielę rano, wyrzucili wszystkie rzeczy na podłogę, nie zwracali uwagi na płacz Adasia. Po południu do wynajmowanej kawalerki przyszła właścicielka. Ondulowana, brzydka, gruba baba. Powiedziała, że w sytuacji gdy generał ogłosił stan wojenny, mąż musi unikać kłopotów i nie może sobie pozwolić na przetrzymywanie "ekstremy". - Do świąt musicie się wyprowadzić - oznajmiła. - Córka wraca na stare śmieci, będzie jeszcze chciała wymalować kuchnię.

Nowe bloki zostały daleko z tyłu, krętą drogą weszła do wsi. Czerwony dach kościoła, stodoła, porozrzucane domki, pokryte śniegiem pola. Nie miała siły wyciągnąć wózka z zaspy. Oparła się o płot, zamknęła oczy.
- Co z tobą, kochana? - za płotem stała okrąglutka, siwiejąca kobieta. - Źle się czujesz?
Skinęła głową. Kobieta dotknęła jej czoła, spojrzała z niepokojem na Jankę.
- Józek! - krzyknęła. - Chodź no tu, pomóż wózek wyciągnąć ze śniegu! A ty, kochana, wejdź do środka. Dam ci herbaty, opowiesz, co się stało.

Dwie godziny później, po dwóch szklankach herbaty z malinami, którymi popiła aspirynę, Janina leżała w szerokim łóżku, przykryta puchową pierzyną. Obok spał w wózku Adaś.

Stefania, bo tak miała na imię gospodyni, wydawała w kuchni polecenia mężowi i synowi.
- Rysiek, skocz do Konkoli, niech pożyczą malucha. Za kartki na benzynę dam kartki na papierosy. Wieczorem weźmiesz dziewczynę, podjedziecie na Przymorze. Tam nie ma zbyt wielu rzeczy, może wystarczy jeden kurs. A ty, Józek, podejdź do doktorowej, niech wpadnie i zobaczy małego. Powiedz, że będę kleić pierogi, dam jej trochę na święta.
I tak nagle wszystko zaczęło się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, układać.

Janka z Adasiem zamieszkali w przypominającym klocek domku Borowskich. Stefania nie chciała pieniędzy, powiedziała tylko, by Janina dołożyła się z kartkami i zakupami. Razem piekły ciasta, które kupowały na święta od Stefy żony różnych dyrektorów. Gotowały barszcz i robiły uszka z grzybami.

Podczas Wigilii Janka powiedziała Stefanii, że nigdy, ale to nigdy nie zapomni o tym, co dla niej zrobiła rodzina Borowskich. Stefania przytuliła ją do serca. Adaś z zachwytem wpatrywał się w światełka na choince.

Latem wrócił Krzysztof. Bardzo się polubili z panem Józefem, który nie miał nic przeciwko kolegom Krzyśka, podrzucającym od czasu do czasu jakieś pakunki.

Krzysztof nie mógł znaleźć pracy, ciągle wzywano go na przesłuchania, namawiano do wyjazdu. Był coraz bardziej zniechęcony. Wreszcie, podczas długich nocnych rozmów, wraz z Janką podjęli decyzję o emigracji.

Przez kilka następnych lat Janina wysyłała listy do Borowskich. Po wypadku, w którym zginął Krzysztof, napisała do Borowskich krótki list. Dostała długą, bardzo długą odpowiedź. Potem przeprowadziła się z Adamem na Wschodnie Wybrzeże. Wyszła za Edwarda, zapomniała.

Wszystko wróciło przed kilkoma tygodniami. We śnie przyszła Stefania, przytuliła ją do serca. - Przyjedź do nas - powiedziała.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

***
Maciek prosił, by pokazać mu śnieg. Anna stała w oknie, przytulając owiniętego w kocyk syna. Sąsiad wychodził z podwórka, z trudem zaciągając za sobą furtkę.

Ze złością powtarzała w myślach rozmowę z zadufanym właścicielem postawionego niedawno naprzeciw szeregowca. - Pani mieszka tu od niedawna, więc muszę parę spraw wytłumaczyć - mówił, rozglądając się z wyższością po ubogim domku. - To mała uliczka, jest ostatnia w kolejności miejskiego odśnieżania. Dlatego każdy z nas bierze w rękę łopatę, kiedy tylko zaczyna sypać. Tymczasem chodnik przed pani domem nie był oczyszczany ani razu tej zimy.

Tłumaczyła, że na razie nie ma z kim dziecka zostawić. Maciek całą zimę chorował, ona też nie wyszła jeszcze z zapalenia oskrzeli. - Będę musiał zawiadomić Straż Miejską - pożegnał się oschle sąsiad.
Nie, nie będzie płakać. Koniec z rozczulaniem się nad sobą. Ma cudownego syna, poszuka pracy, wieczorem weźmie łopatę i odsypie śnieg. Najważniejsze, że jest dach nad głową.

- Los cię najbardziej z moich wnucząt doświadczył - mówiła babcia, podejmując decyzję o zapisaniu jej starej chałupinki. -. Rysiek zginął na morzu, matce, od czasu gdy poznała tego swojego gacha, też nie było z tobą po drodze. Paweł zostawił cię z dzieckiem... Wiem, że jesteś dzielna, studia na politechnice skończyłaś, znajdziesz pracę i wszystko się ułoży. Jednak musisz mieć własny kąt...

- Babciu, będziesz żyła wiecznie - tuliła się do jedynej osoby, która ją kochała.
Babcia odeszła jesienią ubiegłego roku. I tak Anka wprowadziła się do domku, który kiedyś dziadek wybudował we wsi, zamienionej po latach w dzielnicę miasta. Zniknęły już sady i pola porośnięte żytem. Odeszli babcini sąsiedzi, wprowadzili się miastowi. Obcy, pielęgnujący swoje ogródki, pilnujący odśnieżania chodników.

Uśpi Maćka, potem sprawdzi, co z piecem. Nie chciał się dobrze rozpalić, w kuchni chyba się pojawił dym. Spojrzała na termometr - temperatura w domu nie przekraczała 15 stopni.
Nachyliła się nad łóżeczkiem, poczuła, że kręci się jej w głowie.

***
- To jest taki ciepły dom - tłumaczyła Adamowi Janina. - Zadbany, pełen życia. Tylko teraz nie mogę go znaleźć. Wszystko się tu zmieniło!

Przylecieli rano samolotem z Warszawy, zostawili rzeczy w pensjonacie. Janina natychmiast zażądała, by Adam wynajął samochód i wyruszył z nią do Borowskich.

- Matko, czy zdajesz sobie sprawę, że ci ludzie prawdopodobnie już nie żyją? - po raz kolejny spytał Adam. - Musieliby mieć pod dziewięćdziesiątkę. Rozejrzyj się po okolicy - same nowe domy, to już nie wieś, tylko dzielnica miasta! Pewnie na miejscu tej chałupki stoi jakiś apartamentowiec! Sprawdzimy szybko co i jak, a potem proponuję wyjazd do Krakowa. Chciałbym zobaczyć to miasto...

- Zaraz, zaraz - przerwała Janina. - Zakręć jeszcze raz w tę uliczkę w lewo, ale potem jedź już prosto. Kościół zostawiamy po prawej stronie... Dobrze, teraz zahamuj... Jest!

Domek wyglądał jak kartonowe, brzydkie pudło przypadkiem pozostawione między zadbanymi szeregowcami. Śnieg zasypał podwórko, osiadł na kolorowym rowerku, ozdobił kilka zamarzniętych jabłek pozostawionych na drzewie. Zalegał też chodnik przed posesją.

- Tam pewnie nikt nie mieszka - westchnął Adam.
- Przecież leci dym - przerwała Janina. - Okno na parterze jest całkowicie zadymione. Dziwne...
Adam nie słuchał matki. Kilkoma skokami pokonał dystans przez podwórko... Drzwi były otwarte. Wbiegł do środka, zaniósł się kaszlem. Cofnął się, odetchnął głęboko, owinął usta i nos szalikiem.
- Jest tu ktoś!? - krzyknął.

Wbiegł po schodach na górę. Przy dziecięcym łóżeczku klęczała młoda kobieta. Wybił okno, do mieszkania wtargnął zimny podmuch.
- Mamo, dzwoń po pogotowie! - zawołał z góry Adam.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

***
- Ma pani szczęście, że tak szybko przyszła pomoc - powiedział lekarz. - Nie widzę poważnych objawów zatrucia. Dziecko zatrzymamy do jutra na obserwacji, pani może wracać do domu.
Do domu? Kiedy odjeżdżała karetka, widziała wybite szyby. Pieca też nie ma. Dobrze, że chociaż Maciuś będzie bezpieczny w szpitalu.

Na korytarzu czekała na nią tamta kobieta. Elegancka, w długim futrze. Mężczyzna, który ich uratował, mówił do niej - mamo. Mężczyzny nie zauważyła. Musi mu podziękować...
- Janina Lawson - przedstawiła się kobieta. - Usłyszałam od ratowników, że nosi pani nazwisko Borowska?
- Anna Borowska - podała rękę kobiecie. - A skąd...
- Córka Ryszarda, wnuczka Stefanii i Józefa? - upewniła się Lawson.- Co z dziadkami? Żyją?
Pokręciła głową. - Dziadek zmarł w 1995 roku, babcia kilka miesięcy temu. Taty też nie ma, zaginął na morzu. Tylko ja zostałam.

- Znałam twoich dziadków - w oczach kobiety pojawiły się łzy. - To byli wspaniali ludzie. Zabieram cię do domu. Spakujesz najpotrzebniejsze rzeczy, przenocujesz w pensjonacie, w którym zatrzymaliśmy się z synem. Nie, nie protestuj, mam dług do spłacenia... Wieczorem o wszystkim ci opowiem.

***
W domu pachniała choinka. Była wielka jak ta, którą kiedyś, dawno temu przyniósł do domu dziadek. Maciek okrągłymi ze zdumienia oczami wpatrywał się w złote, niebieskie i czerwone bombki.

- Twoja babcia nauczyła mnie, jak robić najlepszy barszcz na świecie - Janina, opasana babcinym fartuchem, stała przy kuchni. - Czy farsz do uszek już gotowy?
Ania zamieszała grzyby na patelni. - Czy Adam już dzwonił? - spytała.
- Dzwonił - Janina z uśmiechem zerknęła na Anię. - Fachowiec od pieca będzie dzisiaj wieczorem. Powiedział Adamowi, że to najbardziej ekologiczne i ekonomiczne urządzenie grzewcze, jakie można sobie wyobrazić. Teraz już nie zmarzniesz i będziesz bezpieczna.

- Nie wiem, kiedy będę mogła oddać pieniądze... - zaczęła znów Anka. - Muszę znaleźć pracę. Do kilku firm wysłałam CV, z jednej mam odpowiedź... Nawet jest niedaleko stąd, potrzebują biotechnologa. Jesteście niesamowici, przez tydzień załatwić wymianę okien, malowanie pokoju, instalację pieca... Z każdej pensji będę odkładała.

- Oddałam ci to, co dostałam od babci Stefanii - Janina rozwałkowała ciasto na uszka. - A pokazywałam ci już zdjęcie, jakie zrobiono w tym domu przed 32 laty?

Wytarła ręce, poszła po torebkę, wyjęła z niej wyblakłą fotografię. Na tle choinki stała młoda Janina, trzymając na rekach malutkiego Adama. Po bokach ustawiła się para starszych ludzi. Kobieta przytulała Jankę. Patrzyła prosto w obiektyw. Ania wyraźnie widziała, jak babcia uśmiecha się do niej.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki