Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeby nie było jak w „Tangu” Mrożka [KOMENTARZ]

Jarosław Zalesiński
Jarosław Zalesiński
Jarosław Zalesiński fot. Przemek Świderski
Jeden z prawicowych tygodników, ale nie ten najwyżej niosący sztandar dobrej zmiany, tylko drugi, dał w ostatnim numerze okładkę z hufcem identycznych ludzi klonów zakutanych w kaftany bezpieczeństwa. Nad hufcem powiewają chorągiewki z logo KOD, PO, Nowoczesnej, „Gazety Wyborczej” i „Newsweeka”. Wielki tytuł nad tą grupą niebezpiecznych odchyleńców głosi „PiS-Obłęd”...

Okładka była komentarzem do wywiadu z prof. Łukaszem Święcickim, znanym psychiatrą. Dał się on wpuścić w dywagacje na temat stanu zdrowia psychicznego ludzi, którzy uwierzyli, że żyjemy w kraju jak za dyktatury generała Jaruzelskiego. Przeciwko podobnemu sugerowaniu jakiegoś zbiorowego obłędu zaprotestowało od razu Polskie Towarzystwo Psychiatryczne, najostrzej odnosząc się do sugestii profesora, że takie osoby należałoby leczyć, „najlepiej elektrowstrząsami”. Po tym oświadczeniu prof. Święcicki wystosował własne oświadczenie, w którym wyjaśnił, że nie miał żadnych takich intencji, a redakcja okładkę i śródtytuły spreparowała na swoją odpowiedzialność.

Rzecz więc niby się wyjaśniła, choć nie do końca. Pozostaje na przykład pytanie, z czego to się wzięło, że redakcja konserwatywno-liberalnego tygodnika wpadła na taki wariacki pomysł z okładką. Cóż, kto śledzi prawicową publicystykę, ten ślad podobnego myślenia o protestujących na ulicach przeciwko dobrej zmianie mógł zauważyć od początku. To takie mniej więcej myślenie, że ci, którzy manifestują, mają, kolokwialnie mówiąc, trochę (albo i nie trochę) nierówno pod sufitem i ulegli zbiorowemu szaleństwu. Dziwne? Może mniej, kiedy spróbujmy postawić się w położeniu redaktorów owego tygodnika, którzy dawno temu grupowo wylecieli z redakcji pewnej gazety, po tym jak zamieściła artykuł o trotylu na wraku tupolewa, a teraz z audytu rządów PO-PSL dowiedzieli się, że całkiem spora grupa spośród nich była inwigilowana przez służby. Dla takich ludzi jesienne wybory były jutrzenką swobody, można więc spróbować zrozumieć, że widząc ludzi, którzy zaczęli teraz protestować na ulicach przeciwko dyktaturze, uważają to za aberrację. Zwłaszcza gdy ludzie ci mówią o dyktaturze jak za Jaruzelskiego, co nie wydaje się zrównoważoną polityczną diagnozą.

Okładkę z psycholami można więc tak sobie wytłumaczyć, co oczywiście nie znaczy - usprawiedliwić. To jeden więcej przykład psucia języka, jakiego obie strony polsko-polskiej wojny używają dla opisania swoich adwersarzy. Medykalizacja przeciwników jest jednym z elementów tego języka, stosowanym zresztą, choć w różnych proporcjach, przez obie strony - bo czymże innym jest tweet „Antek, świrze” byłego ministra do obecnego ministra. Teraz powinienem oczywiście zacząć moralizować w sprawie owego języka, ale chcę zaproponować spojrzenie od innej strony.

W moralizowaniu przeszkadza mi np. to, co się uwidacznia w sondażach. Coraz ostrzejszy język wcale nie odbiera popularności tym, którzy się nim posługują. Dzieje się raczej przeciwnie. Oficjalnie tym językiem się gorszymy, ale widocznie nam odpowiada, skoro tak się dzieje. I dopóki ów język będzie podnosić polityczne akcje, dopóty będzie używany. Moralizowanie nic nie da. Język złagodnieć może dopiero wtedy, gdy przestanie się kalkulować jego używanie.

O tym, dlaczego może przestać się kalkulować, mówi właśnie ostatni numer wzmiankowanego prawicowego tygodnika, ale wcale nie poprzez swoją okładkę czy wywiad z psychiatrą. W tygodniku znajdziemy cały blok tekstów o Obozie Narodowo-Radykalnym. Tekstów dość aprobatywnych, przedstawiających czarną legendę ONR jako spuściznę po stalinowskiej propagandzie. Nie trzeba się z tym zgadzać, ale można posłuchać, czemu nie. Sprzeciw musi budzić to, co niestety, nie obudziło sprzeciwu redakcji - wypowiedź jednego z dzisiejszych liderów ONR: „Możemy zarówno rozmawiać o idei narodowej, jak i dać po gębie, jak ktoś Polsce szkodzi. Tacy jesteśmy”.

Jak to przeczytałem, zaraz przypomniał mi się finał „Tanga” Sławomira Mrożka. Ktoś robił liberalno-artystyczną rewolucję, ktoś drugi w odpowiedzi - rewolucję konserwatywną, a w końcu przyszedł Edek, który po prostu dawał w gębę. Pewnie taki polityczny scenariusz nie jest zbyt prawdopodobny, ale czy język, jaki się upowszechnia, nie powoduje, że prawdopodobieństwo rośnie? Nie kalkuluje się to zatem nikomu? Poza oczywiście Edkami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki