Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niemcy, Sowieci i Polacy w Gdańsku w 1945 r. Wspomnienia pierwszego studenta politechniki [ZDJĘCIA]

Barbara Szczepuła
Kreślarnia na Wydziale Budowy Okrętów, 1945
Kreślarnia na Wydziale Budowy Okrętów, 1945 Z archiwum Jerzego Wiśniewiskiego
O Niemcach wysiedlanych z Gdańska, o Rosjanach kolekcjonujących rowery i o pierwszych dniach politechniki Jerzy Wiśniewski, ówczesny student (legitymacja numer 1), opowiada Barbarze Szczepule

Wyobrażał sobie, że zamieszka nad Motławą. Gdy podczas trzydniowej podróży pociągiem z Warszawy do Gdańska wspominał letnie dni spędzone w Freie Stadt Danzig, miał w oczach Długie Pobrzeże i statek zacumowany niedaleko Żurawia. Od razu po zejściu z trapu wpadało się w ruchliwe i gwarne miasto, krzyki przekupniów mieszały się z muzyką dobiegającą z kawiarni i restauracji.

Przed wojną kilka razy spędzał z mamą wakacje w Chłapowie. Przy każdej okazji odwiedzali brata mamy, który mieszkał i pracował w Gdyni. Stamtąd płynęli statkiem właśnie do Wolnego Miasta. Ale to nie Gdańsk interesował chłopca, nie jego zabytki, nie restauracje, ale morze! Przyciągało z niezwykłą siłą. Teraz, w maju 1945 roku, 22-letni Jerzy Wiśniewski jechał nad Bałtyk już bez mamy, bo chciał, jak bohaterowie Conrada, iść za marzeniem, aż do końca.

Zapisze się na politechnikę! Będzie budował okręty!

Mieszkanie na Głównym Mieście nie wchodziło jednak w rachubę, bo było to jedno wielkie rumowisko. Powojenne życie koncentrowało się we Wrzeszczu. Kamienice przy głównej ulicy były wprawdzie wypalone, ale pod murami bocznych ulic przemykali zabiedzeni Niemcy, głównie starcy i kobiety, ci, którzy nie zdążyli uciec przed Armią Czerwoną. Spotykało się też Polaków ściągających tu z różnych stron kraju.

Rosjanie na swoje kwatery pozajmowali najlepsze wille w dzielnicy. Znalezienie lokum w wyludnionym mieście nie było jednak proste i Wiśniewski zatrzymał się najpierw u kolegi z warszawskiego liceum, który już się tu jakoś urządził. Biegał po mieście, zaglądając do okien i penetrując kolejne klatki schodowe. Wreszcie uznał, że dla młodego małżeństwa odpowiednie będzie trzypokojowe mieszkanie przy Ostseestrasse, która teraz nazywała się Roosevelta.

Niutka, narzeczona Jerzego, na razie została w Milanówku, ale jej przyjazd był tylko kwestią czasu. Uzyskał przydział na jeden pokój. To, że pozostałe zajmowali jeszcze Niemcy, wcale mu nie przeszkadzało. Przeciwnie, było nawet korzystne, bo po okolicy grasowali szabrownicy, zarówno polscy cywile, jak i sowieccy żołnierze. Pozostawienie lokalu bez opieki nawet na kilka godzin nie było bezpieczne. Niemiecka rodzina pilnowała więc mieszkania, a jasne było, że długo tu nie zostanie.

Nie przejmował się losem Niemców, nie mógł im współczuć po tym, co zrobili z Warszawą w 1944 roku... Myślał jednak przede wszystkim o ojcu, który został rozstrzelany w Zaborowie, i o wuju z Gdyni zesłanym do Stutthofu, a potem do KL Gusen, gdzie zginął.

Herr Kunja i jego żona wyglądali wprawdzie na poczciwych ludzi, ale ci, którzy wojny przegrywają, zwykle tracą butę i pewność siebie. Kto wie, jak wychowali swoje dwie córki, które już zdążyły opuścić miasto? Co robili ich mężowie? Herr Kunja pilnował swojego dobytku i przy okazji skromnego stanu posiadania współlokatora. Kiedy jednak pewnego dnia do mieszkania wpadli sowieccy żołnierze, co prędzej wpuścił ich do pokoju Wiśniewskiego.

Sowieci ukradli buty, ubrania, nawet kapelusz i żelazko. Zabrali też kilka butelek spirytusu, co było wielką stratą, bo spirt zastępował wtedy pieniądze. Jerzy gromadził skrzętnie wszystkie dobra, bo szykował się do ślubu, a poza tym starał się wspierać kuzynki, które straciły wszystko w powstaniu. Zgromadził np. sporo pościeli. Przynosił ją z politechniki.

Pościel? Z politechniki? Jesienią 1944 roku w budynkach Technische Hochschule Wehrmacht zorganizował szpital polowy. Łóżka rozstawione w salach wykładowych, kreślarniach, laboratoriach i gabinetach stały jeszcze po zdobyciu Gdańska przez Sowietów. W wypalonym gmachu głównym leżały zwęglone zwłoki pacjentów pomordowanych przez zwycięzców. Trupy walały się na dziedzińcu.

***

Przed gmachem głównym Jerzy spotkał niewysokiego mężczyznę. Inżynier Franciszek Otto, były asystent profesora Bartla z Politechniki Lwowskiej, wraz z inżynierem Kazimierzem Kopeckim, doktorem Stanisławem Turskim, inżynierem chemikiem Włodzimierzem Wawrykiem i jeszcze kilkoma osobami należał do "sztabu", który usiłował zapanować nad tym, co Polacy tu zastali, i organizować uczelnię.

- Nim otworzymy politechnikę, trzeba tu przede wszystkim posprzątać - powiedział Jerzemu inżynier Otto, z czasem ceniony profesor geometrii wykreślnej. - Może się pan przydać. Niewiele płacimy, ale damy panu kartki żywnościowe.

Brygada Wiśniewskiego składała się z Niemek, dla których ta robota stanowiła szansę na przeżycie. Przykładały się do pracy i skrupulatnie wypełniały polecenia. Rano na placu przed politechniką odbywał się apel. Zadania poszczególnym brygadom przydzielał inżynier Kopecki, elektryk, który niebawem zostanie profesorem, a potem rektorem Politechniki Gdańskiej.

Niemki z brygady Wiśniewskiego wózkami przewoziły na politechnikę książki z biblioteki Ostseeinstitut, mieszczącego się poza terenem uczelni, przenosiły przyrządy naukowe z piwnic do gabinetów, sprzątały sale na Wydziale Elektrycznym, gdzie znajdował się oddział zakaźny szpitala. Ostrzegano, by nie wynosić żadnych rzeczy, ale Jerzy nie mógł się powstrzymać przed zabraniem do domu kilkunastu koców, bo były cieplutkie, prima sort. Na szczęście nikt na tyfus nie zachorował.

Niemki polowały na żywność. Skrzętnie zmiatały do woreczków razem z paprochami z podłogi rozsypany gdzieś cukier, kawę czy kaszę. Duże mieszkanie nieopodal zajmowała przystojna żona esesmana nadzorującego wcześniej Technische Hochschule. Jerzy widywał ją z daleka, razem z piękną córką, ale nie szły do pracy, tylko do swoich rosyjskich "opiekunów".

***

Kartkowe obiady jadano w restauracji na rogu Grunwaldzkiej i Miszewskiego. Oprócz osób zatrudnionych na politechnice, spotkać można było tu panów z PPR, urzędników z działających już polskich urzędów, które mieściły się przy Heiligenbrunner Weg (dziś Do Studzienki), chłopów, którzy zatrzymali się w mieście, jadąc na przydzielone im w okolicy gospodarstwa. No i oczywiście oficerów radzieckich. Do kotleta grał duet muzyczny złożony z pianisty i skrzypka. Polakom grali "Czerwone maki na Monte Cassino", Rosjanom - "Wołga, Wołga, mat' radnaja". Mieszały się te dwie piosenki jak dwa różne światy, które miały scalić się na długie lata.

Na pierwsze danie serwowano zwykle talerz kartoflanki z koperkiem i kawałkiem chleba, a na drugie kartofle i kawałek mięsa, które raz nosiło nazwę pieczeni, raz befsztyka, raz gulaszu. Na Zielone Świątki był nadzwyczajny deputat: 2,5 kilograma mąki pszennej, kilogram kawy, kilogram mięsa, dwa kilogramy chleba i 12 kilo kartofli. Wszystko to szczegółowo wyliczał Jerzy w liście do narzeczonej.

Nastrój w restauracji był pogodny, napełnione brzuchy i rzewne melodie skłaniały do życzliwości, niemiecka obsługa zbiera talerze, sowiecki major, wysłuchawszy piosenki "Oczy czarne", wstaje, poklepuje skrzypka po plecach, wychodzi z restauracji i jakby nigdy nic wsiada na stojący koło drzwi rower jednego z inżynierów. Wszyscy Polacy odrzucają sztućce i co sił w nogach biegną za złodziejem. Wobec przewagi wroga Rosjanin musi oddać zdobycz… "Dziki Zachód z muzyką w porze obiadowej" - komentuje w liście Jerzy.

Rower był wtedy przedmiotem marzeń i pożądania, w tym samym stopniu Polaków, co Rosjan, z tym że Rosjanie mieli większe możliwości. Jerzemu udało się za flaszkę spirytusu kupić piękną damkę dla Niutki. Miała niklowane obręcze i ramę, cudo po prostu. Rosjanie z miejsca ten rower zauważyli, bo Jerzy jeździł nim na politechnikę. Osaczyli go w tunelu pod torami kolejowymi i… po damce.

Poszedł na skargę do komendanta, potem do jeszcze ważniejszego komendanta, wreszcie, zmęczony jego natarczywością Rosjanin - dobry człowiek, bo nie dość że nie strzelił do natręta ani go nie aresztował - zaprowadził Jerzego do pokoju pełnego rowerów: - Bierz, co chcesz! Wybrał jakiś wiełosiped, który służył potem Niutce przez całe lata. Natomiast na niklowanej damce jeździła po ulicach Wrzeszcza flama rosyjskiego komendanta…

Gdy na politechnice zorganizowano własną stołówkę, inżynier Otto mianował Wiśniewskiego zaopatrzeniowcem. Otrzymał do dyspozycji wóz z koniem i jeździł ze swoimi Niemkami do Urzędu Miejskiego, który mieścił się przy ulicy 3 Maja, po chleb, ser, cukier i inne artykuły, a na Orunię po kartofle. Ziemniaki były na wpół zgniłe, ale Niemki bez szemrania wyciągały je z kopców, staranie przebierały i segregowały. W zamian każda z nich dostawała kilka bulw dla siebie.

Ze znalezionego niemieckiego munduru dał sobie Jerzy uszyć elegancki garnitur. Przerabiał go pan Dudek, krawiec z Ełku, Mazur, który uciekając przed Armią Czerwoną, zatrzymał się w Gdańsku i nie chciał już jechać dalej. Mówił dobrze po polsku, a szyć umiał jeszcze lepiej, gdy więc Niutka zobaczyła Jerzego w tym ekstragarniturze…

***

Jakoś tak latem zniknęli państwo Kunja. Marynarka Wojenna obstawiła ulicę, żołnierze szli od domu do domu i wyciągali Niemców. Każdy mógł zabrać tyle, ile zdołał unieść. Jerzy ostrzegał Kunję wcześniej, że tak to się skończy, żeby się zawczasu spakował, ale Niemiec chyba mu nie uwierzył. Gdy więc weszli żołnierze, Herr Kunja, jego żona i jakieś dwie kuzynki, które koczowały tu od niedawna, bo ich dom w centrum miasta został spalony, w panice wrzucali do walizek, co popadło, bo żołnierze powtarzali: szybko, szybko…

Patrzy, jak wychodzą z tymi walizkami w rękach przed dom, na ulicę, która kiedyś nazywała się Ostseestrasse, a teraz prezydenta Roosevelta, i widzi, że żołnierze zabierają im nawet te walizki…

W mieszkaniu zostały meble, które Jerzy odkupił od PUR: mieszczański kredens, pomocnik, stół i sześć krzeseł, małżeńskie łoże, szafa… Urządzone mieszkanie czekało już tylko na Niutkę.

***

Z zadaniem zorganizowania na politechnice Wydziału Budowy Okrętów przyjechał jesienią do Gdańska inżynier komandor Aleksander Rylke. Zamieszkał w Conradinum, u swojego znajomego, inżyniera Aleksandra Potyrały, zaś Jerzy Wiśniewski został jego cicerone po Gdańsku i politechnice. Skąd się znali? Podczas okupacji komandor Rylke, podobnie jak inżynier Aleksander Potyrała i komandor Hilary Sipowicz, który dołączy wkrótce do kolegów, wykładali przedmioty okrętowe w Liceum Techniczno-Mechanicznym w Warszawie.

Uczniem tej szkoły był Jerzy Wiśniewski. Komandor Rylke, świetnie wykształcony w carskiej Akademii Morskiej w Kronsztadzie, pracował w stoczniach nad Morzem Czarnym i w Petersburgu. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości włączył się w budowę Marynarki Wojennej, m.in. oddelegowany był do Francji, gdzie nadzorował budowę kontrtorpedowców Wicher i Burza oraz trzech łodzi podwodnych: Wilk, Ryś i Żbik.

- Znał perfekt kilka języków, interesował się literaturą, dużo czytał, miał poczucie humoru i był człowiekiem towarzyskim - charakteryzuje swojego mistrza Jerzy Wiśniewski. Gdy profesor otrzymał przydział mieszkania, koledzy i współpracownicy skompletowali mu wyposażenie tego lokum, przynosząc, co kto miał, a to stół, a to szafę. Jerzy podarował mu bibliotekę, którą dostał od pewnego księdza. Takie były czasy, sklepów meblowych przecież nie było. W mieszkaniu profesorostwa jeden pokój zajmował ich stary znajomy jeszcze z czasów carskich, inżynier Hordliczka, który uczył na politechnice angielskiego, drugi wynajmowano studentom. Pani profesorowa tłumaczyła książki dla dzieci, a dla własnej przyjemności - "Buddenbrooków" Tomasza Manna.

Inżynier Rylke zajął się więc organizacją wydziału. Sprawa nie była łatwa, bo w Gdańsku nie było wtedy ani jednego profesora okrętowca. Musieli pełnić te role doświadczeni inżynierowie. Komandor porucznik inżynier Sipowicz wykładał przedmiot - urządzenia maszynowe okrętów, inżynier Potyrała, absolwent Technische Hochschule w Wolnym Mieście Gdańsku - architekturę okrętów i wytrzymałość wiązań okrętowych, inżynier Józef Kazimierczak - teorię okrętu. Sam inżynier Rylke uczył projektowania okrętów.

- Musiałem być wtedy bardzo odważny - wspominał po latach profesor Rylke. - Miałem 58 lat, dydaktyki nie uważałem nigdy za swoją główną specjalność, ale taka była potrzeba chwili.

- Wykładał dobrze, z głowy - ocenia go dziś Jerzy Wiśniewski. - W przeciwieństwie do profesora Sipowicza, który był złotym człowiekiem, ale te jego wykłady! Mówił na podstawie notatek, właściwie czytał, używał wielu rusycyzmów, więc nie zawsze można go było zrozumieć. Podczas egzaminu sprawdzał notatki studentów i żeby nikt nie pożyczył ich innemu zdającemu, profesor przebijał zeszyt gwoździem!

Komandor porucznik Sipowicz, pracując na politechnice, służył jednocześnie w Marynarce Wojennej. Widząc, że coraz bardziej panoszą się tam Sowieci, zwolnił się w 1947 roku. Nie pomogło. Dwa lata później został aresztowany wraz z niedawnym dowódcą Marynarki, kontradmirałem Adamem Mohuczym. Obu oskarżono o sabotaż. Sąd wojskowy skazał Mohuczego na 13 lat więzienia, Sipowicza na 15. Kontradmirał zmarł w więzieniu, Sipowicz miał szczęście - zwolniono go na skutek starań rodziny i wrócił do pracy na politechnice.

***

Ale to już czasy późniejsze. Na razie jesteśmy w roku 1945. Jerzy Wiśniewski zostaje studentem Wydziału Budowy Okrętów, studia zaczyna od drugiego roku, bo ma za sobą rok studiów na konspiracyjnej Politechnice Warszawskiej. Wprawdzie na Wydziale Maszynowym, ale to przecież dziedziny pokrewne. Jednocześnie profesor Rylke proponuje mu asystenturę.

Teraz już może ożenić się z Niutką i sprowadzić żonę do Gdańska.

Z czasem docent Wiśniewski zostanie następcą profesora Rylkego i będzie uczył studentów projektowania okrętów. Jego córka - Katarzyna Przyłucka, absolwentka Wydziału Architektury, do niedawna kierowała Katedrą Geometrii Wykreślnej, którą na Politechnice Gdańskiej stworzył profesor Franciszek Otto.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki